Mistyka, sowiecki agrobaron i królewski puchar.
O pałacu Raciborowskich-Żurowskich w miejscowości Lisowody w obw. chmielnickim już pobieżnie wspominałem na łamach „Kuriera Galicyjskiego” podczas opisu historii świetnego rodzinnego gniazda hrabiów Orłowskich. Przypomnę, że pałac w Malejowcach przez dłuższy czas był wykorzystywany jako sanatorium dziecięce, a jego zamknięcie groziło zabytkowi upadkiem i rujnacją. Jako przykład takiego losu porzuconego zabytku możemy podać przykrą historię pałacu w Lisowodach.
Dzięki energicznej entuzjastce Anastazji Doniec życie w pałacu Orłowskich trwa. Dziś powstało tu Malejowickie muzeum historyczno-kulturalne, które przyciąga turystów nie tylko wspaniałą architekturą i jednym z najwspanialszych parków na Ukrainie, ale i interesującymi imprezami. Anastazja, obecna jego dyrektor, jest osobą z ogromną fantazją i niepohamowaną energią. Natomiast pałac w Lisowodach nadal powoli umiera.
W wielotomowym dziele Romana Aftanazego „Dzieje rezydencji na dawnych kresach Rzeczypospolitej” jest wzmianka, że Lisowody należały początkowo do Herburtów. Po tym, jak Zuzanna Herburtówna z Felsztyna w 1675 r. wyszła za mąż za Franciszka Stadnickiego, Lisowody jako posag przeszły do tej rodziny. W 1771 r. Teresa Stadnicka wyszła za mąż za znanego masona, mistyka, iluminata i „Króla Nowego Izraela” Tadeusza Grabiankę. Opowieść o tej nieprzeciętnej osobowości publikowałem niedawno na łamach „KG” („KG” nr 8 2023 r). Podczas ślubu Tadeusz był tylko „zwykłym” masonem. Resztę osiągnął później.
Lisowody i jeszcze szereg miasteczek i wiosek Grabianka przyłącza do swych włości jako posag Teresy. Niebawem jednak Teresie zbrzydły okultystyczne, alchemiczne i inne ezoteryczne praktyki małżonka, na co stracił większą część jej majątku. Główną jednak przyczyną rodzinnego konfliktu stał się los ich córki Anny. W 1780 r. z woli mistycznego „głosu z nieba”, któremu posłuszna była cała sekta z Grabianką na czele, wywieziono ośmioletnią Annę do Berlina i oddano ją na siedem lat na wychowanie „ojcu Brumerowi” – znanemu łajdakowi, mistykowi i alchemikowi oraz jego konkubinie Brucii. Według proroctwa tegoż „głosu” dziewczynka po osiągnięciu pełnoletności miała stać się „matką nowego narodu, córką jego siły i twórczynią jego chwały”. Mowa tu o tzw. „narodzie nowego Izraela” – sekcie iluminatów, na której czele stał Tadeusz. Od początku Teresa była przeciwna takiemu wychowaniu, ale pod naciskiem męża uległa. Po trzech latach matka zabrała jednak dziewczynkę z Berlina i wróciła z nią na Podole.
Osiągając pełnoletność, potencjalna „matka nowego narodu” wyszła zamaż za marszałka szlachty powiatu kamienieckiego Ludwika Raciborowskiego i w posagu wniosła Lisowody. Małżeństwo długo nie trwało – w wieku 24 lat Anna umiera. Jej tak wczesną śmierć długo jeszcze wiązano z mistycznym przekleństwem Grabianki wraz z szeregiem nieszczęść, które spadły na jego dzieci i wnuków jako zapłata za pasjonowanie się Tadeusza ezoteryką i tajemnymi praktykami.
Istnieje najbardziej popularna wersja, że to właśnie za życia Ludwika Raciborowskiego powstał wspaniały pałac w Lisowodach. Wątpliwe, by stało się to w czasach życia „matki nowego narodu”. Najprawdopodobniej stało się to już podczas kolejnego małżeństwa Ludwika z Aleksandrą Brostowską. W tym małżeństwie doczekali się dwóch córek i syna. Istnieje również wersja, że pałac jest młodszy i powstał z funduszy Franciszka Raciborowskiego około roku 1830. Osobiście uważam, że ta ostatnia wersja jest poprawna. Wskazują na to, między innymi, kolumny, podtrzymujące portyk przed wejściem. Ich kapitele można nazwać zmodyfikowanymi jonicznymi. To właśnie ten detal architektoniczny datuje obiekt na I połowę XIX w., gdy klasycyzm przechodzi w neoklasycyzm. Jak pałac wyglądał w okresie swego rozkwitu, widzimy na rysunku niezmordowanego wędrowcy i artysty Napoleona Ordy i na zdjęciach z początku XX w.
Jak było w zwyczaju, pałac otaczał olbrzymi park ze sztucznymi jeziorami, założony i uporządkowany za czasów syna Franciszka Raciborskiego, Wojciecha, który w 1828 r ukończył agronomiczne kursy we Lwowie. Po parku pozostały smętne resztki. Zniszczono go, gdy budowano wielopiętrowe gmachy liceum mechanizacji rolnictwa oraz takież budynki mieszkalne dla jego nauczycieli.
Dobrze, że ocalał przynajmniej stary dąb przed pałacem. Uważam, że jest on o wiele starszy od samej budowli. W Lisowodach zachowały się wspomnienia, że gdy około 1965 r. ścięto olbrzymi konar, to naliczono na nim ponad trzysta kręgów i to nie na samym pniu. Można więc przypuszczać, że drzewo ma około pięciuset lat!
O wnętrzach pałacu wiadomo niewiele. Wiemy, że paradne komnaty były wielkie i przestronne, a posadzka oczywiście z parkietu. Pokoje ogrzewano piecami i kominkami. W północno-wschodnim skrzydle mieściła się jedynie olbrzymia sala balowa, w której już za sowietów umieszczono salę sportową.
Informacje o zmianie właścicieli pominiemy, gdyż interesują chyba tylko historyków i miejscowych krajoznawców. Wspomnimy jedynie, że ostatnimi właścicielami pałacu była rodzina Żurowskich. Jednak na początku XX w. przenieśli swoje rodzinne gniazdo do Makowa koło Kamieńca Podolskiego. Do Lisowodów właściciele przyjeżdżali jedynie przy różnych okazjach. Wybór Makowa był tu zrozumiały – do centrum guberni był rzut beretem, a i makowski pałac po rekonstrukcji pod koniec XIX wieku był wspanialszy. Dalszy jednak los pałacu w Makowie był o wiele bardziej tragiczny – po przewrocie październikowym 1917 r. chłopi z żołnierzami kamczackiego pułku z rozmysłem rozgrabili pański majątek. Po jakimś czasie pałac podpalili rosyjscy dezerterzy, oburzeni, że dla nich nic już nie zostało. Żurowscy na zawsze opuścili Podole.
Ze wspomnień rodziny Żurowskich i im współczesnych wiadomo, że w pałacu było wiele starych mebli, obrazów, gobelinów, ksiąg itp. Dumą kolekcji był kryształowy puchar, sprezentowany kiedyś przez Stanisława Augusta Poniatowskiego wojewodzie kijowskiemu Józefowi Stempkowskiemu, który w spadku przypadł Cecylii Żurowskiej. Dziś można go podziwiać w muzeum Jasnej Góry w Polsce.
Opowiadając historię pałacu w Lisowodach warto wspomnieć, że w sierpniu 1914 r. w pałacu rozlokował się sztab 2 kozackiej dywizji generała-majora Aleksandra Pawłowa, a później – jeżeli wierzyć miejscowym – szpital dla żołnierzy rosyjskich. Nie udało mi się jednak nic dowiedzieć o porewolucyjnej historii pałacu. Prawdopodobnie też został rozgrabiony, a co było dalej – Bóg jeden wie. Dobrze, że przynajmniej go nie spalono.
W 1932 roku umieszczono w nim sierociniec. Dlaczego i skąd w tym fatalnym roku pojawiły się sieroty – wyjaśniać chyba nie trzeba. Prawdopodobnie wśród wychowanków sierocińca znalazł się bohater Związku Radzieckiego Borys Sugerow. Świadczy o tym tablica pamiątkowa ma murze pałacu.
Po wyzwoleniu Podola od Niemców sierociniec wznowił swą działalność. Z tym, że był to już zakład specjalny – dla dzieci sowieckich oficerów, którzy zginęli na froncie. Warunki utrzymania były o wiele lepsze niż w innych tego rodzaju instytucjach, a i grono pedagogiczne dobrano odpowiednie. Zdarzały się jednak przypadki ucieczek wychowanków z sierocińca w Lisowodach.
W 1970 r. z inicjatywy przewodniczącego miejscowego kołchozu Grigorija Tkaczuka w pałacu w Lisowodach utworzono liceum rolnicze, gdzie studiowali przyszli specjaliści dla rejonu Gródka Podolskiego. W latach 1970-1980. wybudowano dodatkowe gmachy uczelniane, akademik dla uczniów liceum i gmachy mieszkalne dla profesorów. Pod siekierę poszła większa część dawnego parku.
O osobie „towarzysza” Tkaczuka należy powiedzieć kilka słów osobno. Była to postać nieprzeciętna. Dwukrotnie został uznany za bohatera pracy socjalistycznej, deputowanym Rady Najwyższej kilku kadencji, członkiem KC KPU w latach 1961–1989. W czasach sowieckich postać z takimi tytułami mogła sobie na wiele pozwolić, mogła też wchodzić do najwyższych gabinetów. Kołchoz w Lisowodach też nie był zwyczajny – był to „kołchoz-milioner”. Takich w ZSRR było jedynie kilkadziesiąt. Sukces tow. Tkaczuka jako gospodarza bazował na tym, że wyrósł on w „polskiej” Galicji i władza sowiecka nie zdołała zniszczyć w nim zmysłu gospodarza. Wprawdzie dość specyficznego. Do swoich pracowników odnosił się jak „agrobaron” do chłopów pańszczyźnianych. Płacił wprawdzie nieźle, ale żadnych praw nie mieli. Jego ubogie dzieciństwo wycisnęło swój ślad w świadomości tow. Tkaczuka. Wszystko, co „pańskie” uważał za obce i wrogie. Więcej – za symbol mrocznej przeszłości. Wyrzucając olbrzymie sumy na bezsensowne czasem projekty, zupełnie nie przejmował się losem unikalnego pałacu, uważanego za jeden z najpiękniejszych na Podolu. Nie miał też zamiaru, by zachować wspaniały park i „pańską zachciankę” puścił pod zabudowę. Od chwili otwarcia nowych gmachów liceum, stary pałac świeci pustką i rozpada się. Wprawdzie w latach 1990. podjęto próbę jego restauracji – długo przypominała o tym tabliczka „restauracja” nad wejściem do lochu. Pieniędzy wówczas starczyło na jako-takie pokrycie dachu i prace badawcze. Restauratorzy gdzie nie gdzie oczyścili z kolejnych warstw farby misterną sztukaterię wnętrza. Planowano z tych fragmentów zrobić odlewy, aby można było odtworzyć całość dekoracji wewnętrznych. Pieniądze jednak szybko się skończyły i odtąd pałac stoi pusty.
Na razie budynek pałacu jest w gestii liceum i jest mu absolutnie niepotrzebny. Myśl więc o tym, że uczelnia znajdzie wielomilionowe koszty nawet nie na restaurację, a chociażby na zabezpieczenie całości – wydaje się fantastyczna.
– Zdajemy sobie w pełni sprawę, że pałac Raciborowskich-Żurowskich jest najcenniejszym zabytkiem w naszej gminie – komentuje sytuację z pałacem kierownik Wydziału kultury Rady miejskiej w Gródku Podolskim Oleg Fedorow. – Ale musimy zrozumieć, że gmina Gródka nie ma funduszy nawet na konserwację. A są to dziesiątki i setki milionów hrywien, nie mówiąc już o całkowitej restauracji. Trzeba też uzgodnić kwestie własnościowe. Kontrolujemy sytuację i mamy już pewne podstawy do optymizmu.
Jak wyjaśnił urzędnik, los jednego opuszczonego pałacu w regionie udało się już naprawić. Mowa tu o pałacu Świderskich w miejscowości Żyszczyńce. Jest on praktycznie rówieśnikiem tego w Lisowodach i ma podobną historię. W pałacu tym do 2001 roku mieściła się szkoła. Po otwarciu nowego budynku szkolnego stary pałac opustoszał i zaczął niszczeć. Dziś władzom gminy udało się odnaleźć nowego właściciela opuszczonego zabytku.
– Mam nadzieję, że po zwycięstwie uda nam się rozwiązać problem pałacu w Lisowodach – mówi Oleg. – Czy będzie to nowy właściciel, czy włożone zostaną tu koszty sponsorów lub mecenasów – na razie nie wiadomo. Zastanawiamy się, czy nie zwrócić się do potomków Żurowskich, mieszkających obecnie w Ottawie. Możliwe, że dołączą do ratowania swego rodzinnego gniazda.
Dmytro Poluchowycz
Tekst ukazał się w nr 11 (421), 16 – 29 czerwca 2022
Source: Nowy Kurier Galicyjski