Wielkanoc z Hemarem

Jubileusz 120-lecia urodzin Mariana Hemara przypadł nieomal na Wielkanoc 2021 roku. Zbiegiem okoliczności poeta przyszedł na świat w Wielką Sobotę, która w 1901 roku przypadała właśnie 6 kwietnia. Ponieważ poezja ceni niezwykłe przypadki, a poeci ochoczo je celebrują, zwłaszcza te dotyczące ich życia, także Hemar lubił kwietniowe nastroje i z wielkim sentymentem odnosił się do wielkanocnych zwyczajów, choć, jak wiadomo, ów „Polak z wyboru” chrześcijańską tradycję przyjął niczym esencję polskości, która go bez reszty pochłonęła, jako człowieka i jako artystę.

Marian Hemar, przed 1939, NAC, Sygnatura: 1-K-1508-1

Zachęcał później, byśmy my, czytelnicy, poznali go „z tej strony”, że on „w kwietniu urodzony”.

W pewnym ślicznym i beztroskim
Bardzo dawnym kwietniu lwowskim,
Który we mnie wciąż przeplata
Trochę zimy, trochę lata.
Trochę słoty, trochę śmiechu,
Trochę cnoty, trochę grzechu.

Gdy po wojennych słotach przyszło mu żyć i pisać w Londynie, w tomie „Lata londyńskie” podsumowującym pierwszy okres na obczyźnie, znalazł się pełen wzruszenia wiersz „Bazie”, datowany na marzec 1945.

Ach, w Polsce! Na Wielkanoc! Słońce się rozjarza
I oczy tak ciepleją i twarze się złocą –
I nieważny się staje marzec z kalendarza,
Bo Wielkanoc jest wiosną, wiosna Wielkanocą.
Baziami kwitnie niebo i wierzba przydrożna
I szczęścia w jednym sercu pomieścić nie można
I już ludzie do ludzi z życzeniami śpieszą,
Swoim szczęściem się dzielą i cudzym się cieszą.

*
Słońce błyśnie – tak nagle przypomni się wszystko.
Wiatr dmuchnie – człowiek znowu wszystko tak pamięta.
Bazie kwitną – uśmiechnij że się. Przecie Święta.
Nie płacz. Dom jest daleko. Polska wciąż jest blisko.

W marcu 1945 roku polski emigrant w Wielkiej Brytanii mógł mieć jeszcze wiele złudzeń, wszak ledwie miesiąc minął od konferencji w Jałcie. O jej ustaleniach jeszcze nic powszechnie nie było wiadomo. Siły alianckie parły na Niemców ze wszystkich stron, kilkanaście dni dzieliło Europę od rozstrzygającej operacji berlińskiej. Wielkanocne baby pieczone na polskie święta w Londynie zdawały się wiele obiecywać, Polska „wciąż była blisko”. Tymczasem wielkanocna niedziela przypadała wtedy 1 kwietnia i rzec można, że, znów szczególnym zbiegiem okoliczności, wiosna tego roku urządziła wielki historyczny prima aprilis, w wyniku którego Hemarowi i wielu innym przyszło jeść emigracyjny chleb przez wiele kolejnych lat.

Powojenna polityka zwycięskich mocarstw sprawiła, że smakował ów chleb rozmaicie, bywał gorzki, cierpki i niestrawny. To w przenośni, ale mówiąc bez metafor, też nie zawsze było apetycznie. Szczególnie w pobliżu Wielkanocy, kiedy polska wyobraźnia przywoływała suto i smacznie zastawiony stół, brytyjskie kulinaria wpędzały łasucha w wiosenną traumę. Hemar dał temu wyraz, a jakże, w piosence.

We Lwowie na Wielkanoc
kiełbasy sos i kabanos,
A w niedzielę wcześnie rano
jak człowiek wstał od razu żarł.

Do chrzanu, do chrzanu, do chrzanu
mogłeś dobirać pan coś chciał.
Jak jadłeś, to już nie pytano –
dopókiś pełny talerz miał.
 
Do chrzanu, do chrzanu, do chrzanu,
Miśku dobierał nawet krem,
Brał rycynus i był zdrów
na Wielkanoc w mieście Lwów.

W Londynie zaś, pokpiwał poeta, na Wielkanoc proponowano mu „soup i co chcesz to rób”. Zwłaszcza gdy, pomstował dalej, „brzuch gra już mi”, a oni „dają tea”. Na szczególną pogardę Hemara zasługiwała owa „tea”, czyli herbata z mlekiem, o której powiadał, że jest kompletnie… „do chrzanu, do chrzanu, do chrzanu!”. Nietrudno się domyślić, że w mniemaniu Hemara – słusznym skądinąd – chrzan z innymi produktami najlepiej komponuje się we Lwowie i gdzież tam Londynowi do takich wtajemniczeń…

… Gdzie lwowski zulc, gdzie salceson
Gryzę beef i w myślach znów
Mam Wielkanoc w mieście Lwów

Już widzę tę Wielkanoc,
gdy będzie znów nasz stary Lwów.
W niedzielę, wcześnie rano
dzwon zbudzi stróż i święcone już!

Tymczasem jednak nad londyńskim świątecznym talerzem rzecz miała się następująco:

Do chrzanu, do chrzanu, do chrzanu
na talerz leci czyjaś łza.
„Dlaczego nie frygasz?” – spytano,
a ja mówim: „nie głodny czeguś ja”.

Do chrzanu, do chrzanu, do chrzanu…
Wypijesz sagan czystej raz,
Hallo Londyn, bądź mi zdrów
Jak zobaczę miasto Lwów!

W ten sposób, do chrzanu roniąc łzę, magnat lwowskiej piosenki pielęgnował swoje tęsknoty przy angielskim „bifie” zamiast przy ojczystej kiełbasie, lśniącej odświętnie w towarzystwie wzorzystej pisanki. Tę ostatnią warto wspomnieć nie tylko okolicznościowo, pisanki bowiem Hemar darzył uczuciem nadzwyczajnym, skoro w jednym z programów dla Radia „Wolna Europa” oznajmił, że…

Piosenka i pisanka to dwie bliskie krewne
kuzynki w jednakowych wiosennych sukienkach
pisanki w oczach dźwięczą jak melodie śpiewne
a kolory pisanek błyszczą się w piosenkach…

Miał w swojej twórczości bardzo ciekawy,  choć niemal zapomniany i rzadko cytowany „jajeczny” epizod. Oto w 1946 roku w Londynie, nakładem Światowego Związku Polaków z Zagranicy ukazała się niewielka broszura zatytułowana „Pisanki”. Autorem tekstu był Marian Hemar, ale dziełko było tyleż literackie, co plastyczne. Edytorsko opracował je Wojciech Jastrzębowski, przed 1939 rokiem znany artysta i projektant sztuki użytkowej, który wojnę spędził w Anglii, a w 1947 roku wrócił do PRL, gdzie organizował edukację artystyczną i krajowe instytucje wzornictwa przemysłowego.

Niespełna 30 stron książeczki adresowanej głównie do dzieci Jastrzębowski własnoręcznie „wyrysował” tak, że przypomina starannie prowadzony kajecik wzorowego ucznia. Hemar zaś zrymował niemal instruktażową opowieść o sposobach barwienia i zdobienia jaj, podkreślając, że choć „nie uczyli tego w szkole, nie było książek ni czytanek ,lub jakiejś tabliczki pisanek”, to umiejętności przekazywane z dziada pradziada przetrwały w kolejnych pokoleniach i zadziwiają różnorodnością regionalnych tradycji.

Jak Polska długa i szeroka –
od Nowogródka do Krakowa,
od Gdyni aż do Horodenki,
od Łucka aż do Ostrołęki
i od Łęczycy do Krynicy,
od Wilna prosto w dół do Lwowa –
Jak Polska długa i szeroka –
miast, lasów, pól i wsi mozaika –
inaczej malowano jajka.

Opowiada o bogatej „polskiej mozaice”, nie bacząc przy tym na zmiany, jakie zaszły na mapie Polski, a które w 1946 były już politycznie przesądzone, choć dla emigracji, zwłaszcza tej pochodzącej z kresów, niewyobrażalne.

Gdyby wziąć dziesięć tych pisanek,
położyć obok siebie w rzędzie –
odrazuś wiedział: ta jest z Łucka,
tamta z pewnością nowogródzka,
a tę, co tak wzorzyście świeci,
krakowskie malowały dzieci,
a tamtą rączki poznanianek,
a ta jest z Kielc, a tamta z Sianek,
a ta, co błyszczy jeszcze jaśniej –
huculska. Tamta niby kraska –
lwowska. A znowu ta – warszawska.
A wszystkie barwne, pstre, ozdobne,
a wszystkie razem – polskie właśnie.

Polską Wielkanoc obchodził Hemar wraz ze swoim emigracyjnym kabaretem przez wiele lat na antenie „Wolnej Europy”. Wśród blisko ośmiuset wyemitowanych audycji było wiele świątecznych. Dla poety ta działalność miała szczególne znaczenie. Wiedział, że słowa „Tu mówi Marian Hemar, witam kochanych państwa bardzo serdecznie…”, chociaż pośród zagłuszających trzasków, docierają jednak do wielu słuchaczy w kraju. Hemar recytował, zapowiadał, komentował. Jerzy Kropiwnicki akompaniował, śpiewały najczęściej Włada Majewska, Renata Bogdańska, Jadwiga Czerwińska, czasem Stanisław Ruszała czy Gwidon Borucki. Słowami Hemara, na różne melodie, zapewniano, że „śmigus, dyngus, to stary zwyczaj wielkanocny nasz, nikt nie ma prawa złego słowa rzec, jak mu po plecach zimna woda będzie ciec. A jak kto bęcwał cymbał i kiep, to ty mu lej wodę na łeb!” W innym roku śpiewano:

Wesołych świąt zagwizdał kos
I zakwiliła czajka
I krzyczy szpak na cały głos:
Najweselszego jajka!

Skrzypce, harfa, klarnet, flet i bas
I mała bałałajka
Od świtu dziś przez cały czas
Śpiewają wraz:

Alleluja, alleluja, wesołych świąt!

Może nieco zastanawiać umiarkowana – jak na twórcę „Chliba kulikowskiego” – finezja tych rymów, ale pamiętać trzeba, że miały to być programy popularne. Jan Nowak-Jeziorański zamawiając jeden ze świątecznych odcinków w liście do Hemara zaznaczał jednoznacznie, iż chciałby, „aby ogólny ton był raczej pogodny i wesoły. Staramy się w czasie świąt utrzymać ten ton w naszych audycjach, pomimo niewesołej sytuacji politycznej”.

Wobec tak określonych priorytetów Włada Majewska śpiewała wesolutko:

Płyną chmurki po błękicie
Niby łabędzi puch
A ja stoję tu na szczycie
A ja wytężam słuch
A ja patrzę dookoła i nie wiem skąd
Słyszę głos co do mnie woła

Wesołych Świąt

Już z dalekiej długiej drogi
w zawiejach i we mgłach
Leci bocian długonogi
Na swój słomiany dach
Leciał cztery dni i noce
Zatoczył krąg
Teraz chodzi tu klekoce….

Wesołych Świąt

A na wierzbach kwitną bazie
Aby na święta świat
Chociaż bazi miał na razie
Nim wzejdzie pierwszy kwiat
Nim wyrośnie i wybuja
Narcyzów rząd

Wesołego Alleluja
Wesołych Świąt

Wesołego Alleluja kwietniowy szumi wiew
Wesołego Alleluja ćwierkają wróble z drzew
przyleciały dwie jaskółki pod dachu gont
i szczebiocą nam do spółki

Wesołych świąt

Wesołego Alleluja ze wszystkich świata stron
Wesołego Alleluja świąteczny dzwoni dzwon
i w tym wielkanocnym dniu ja tak wołam stąd

Wesołego Alleluja
Wesołych Świąt

Hemar prostym rymem nie gardził, cieszył się na wieść, że słuchacze spisują fragmenty jego piosenek i rozsyłają po świecie jako rymowane życzenia na świątecznych kartach. Zawsze twierdził, że jeśli piosenka lub jej fragment, staje się anonimowa „zdobywa najwyższą rangę piosenki”.

Kwiecień i Wielkanoc, bez względu na aurę, zawsze zdawały mu się słoneczne, chociaż pierwsza doba życia chłopca urodzonego 6 kwietnia 1901 roku w skromnej rodzinie Ignacego i Berty Heschelesów była chłodna i pochmurna, święta nie zapowiadały się pogodnie. Przeglądając „Słowo Polskie”, popularny lwowski dziennik z tego dnia, trudno dostrzec wśród miejskich wydarzeń coś wyjątkowego, ot, zwyczajne, spokojne dni Wielkiego Tygodnia. A jednak czytając uważnie rubrykę „Kronika miejska” trafiamy na kilka zdań mimowolnie obrazujących w oczach współczesnego czytelnika to, jak zmienił się świat w ciągu tych 120 lat, także za sprawą urodzonego w tym dniu Janka Heschelesa, który przyjmie kiedyś nazwisko Marian Hemar. W kronice odnotowywano bowiem w tonie ciekawostki: „Chrześcijanin żydowskiej narodowości, to z pewnością rzadkość. A właśnie taki człowiek, który jest chrześcijaninem, a zarazem przyznaje się do narodowości żydowskiej, mieszka we Lwowie. Jest nim dr W.” Wtedy jeszcze, jak widać, ten niezwykły obywatel miasta opisywany był jedynie inicjałem. Czyż redaktor mógł przypuszczać, że przy ulicy 3 maja we Lwowie właśnie urodził się poeta, w przyszłości jeden z najznakomitszych polskich „chrześcijan narodowości żydowskiej”, którego twórczość poniesie pamięć rodzinnego miasta w kolejne stulecia?

Niżej, tuż pod „przypadkiem dr W” redakcja, kierowana zresztą także przez lwowskiego poetę, Stanisława Rossowskiego, zamieściła tekst stricte świąteczny, który dzisiaj, gdy codzienna prasa poddana jest dyktatowi powściągliwej informacji, urzeka szczerością i refleksyjnym rozmachem. Warto go zatem przytoczyć, bo choć to swoisty zabytek historii mediów, to brzmi jak najbardziej użytecznie.

„Alleluja! Choć chmurny, dżdżysty i wietrzny dziś dzień – to przecież mimo woli jakaś pogoda wkrada się do serca i duszy. Bo niedługo już wiosna zajrzy do nas i pozostanie na stałe, bo niedługo słońce nie tylko świecić, ale i grzać zacznie. Razem z tym odgłosem rezurekcyjnych dzwonów, w święto Zmartwychwstania, zbudzą się w smutku zimy i letargu uśpione w sercu naszem nadzieje w trwałość słonecznego, życiowego blasku, w urzeczywistnianiu naszych pragnień, dążeń i celów. Zniknie smutek i zwątpienie. Jutro wszyscy życzyć sobie będą Wesołych Świąt. Dlaczego tylko świąt – dlaczego to życzenie, przechowane tradycją, określa ściśle kilka dni »wesela« w życiu ludzkiem? Może – w życzeniu tem kryje się przeczucie, że w tej chwili, gdy zmartwychwstaje w sercu ludzkiem wiara, ma ona tak silną, wielką potęgę, że da wesele i uspokojenie na długie dni, aż do chwili, gdy znów nadejdzie zima, zwątpienie. Skoro rzeczywiście ta siła, ta potęga będzie wielka i w głębi duszy zaczerpnięta, to przetrwa nawet i zimę zwątpienia i znów na rok przyszły, gdy zabrzmią rezurekcyjne dzwony, wzmocnione »Alleluja«  wypłynie w przestwory. Tego życzyć pragniemy wszystkim naszym czytelniczkom i czytelnikom. Niech święto Zmartwychwstania, święto wiosny i serc wierzących trwa dla nich rok cały, aż do przyszłego Alleluja!”.

Tak zwracało się „Słowo Polskie” do lwowian w Wielką Sobotę, 6 kwietnia 1901, 120 lat temu, w dniu narodzin Mariana Hemara. Nie doszukujmy się, bynajmniej, proroctw. Przyznajmy jedynie, pozwalając sobie na odrobinę kwietniowego humoru, że fraza „święto wiosny i serc wierzących” poczułaby się niezgorzej w którymś z jego wielkanocnych tekstów.

Sławomir Gowin

Tekst ukazał się w nr 6 (370), 30 marca – 15 kwietnia 2021

Source: Nowy Kurier Galicyjski