Do bezprecedensowych jak na XXI wiek strat wśród rosyjskiej generalicji opinia publiczna zdążyła nieco przywyknąć. Media w miarę regularnie raczą nas informacjami o kolejnych zabitych generałach. W lipcu potwierdzono, że pocisk „Storm Shadow” zdemilitaryzował generała lejtnanta Olega Cokowa, zastępcę dowódcy Południowego Okręgu Wojskowego, czyniąc go najwyższym rangą poległym Rosjaninem. Ostatnio Ukraińcy postanowili podbić stawkę – ogłosili, że kolejny „Storm Shadow” trafił w dowódcę Floty Czarnomorskiej, admirała Wiktora Sokołowa.
Pierwsza niekwestionowana przez Rosjan likwidacja generała miała miejsce już 28 lutego 2022 roku. Zastrzelony, najprawdopodobniej pod Hostomelem, został generał major Andriej Suchowiecki, zastępca dowódcy 41 Armii Ogólnowojskowej. Mimo to, świat obiegła wiadomość, że dwa dni wcześniej zabito dowódcę kadyrowców, generała majora Magomieda Tuszajewa. Chociaż sukces ten potwierdziła oficjalnie strona ukraińska, zaprzeczył mu osobiście Kadyrow, a wraz z nim media rosyjskie i czeczeńskie. Owo zaprzeczanie sprowadzało się do publikacji amatorskiego nagrania z pewnym mężczyzną, którego tożsamości, podobnie jak daty powstania materiału, nie sposób zweryfikować. Zaraz potem ruszyła seria licznych wpisów dokumentujących poczynania Tuszajewa, publikowanych na witrynie grozny-inform.ru. I tyle.
Nie mniej, nim stanowiąca główne źródło wiedzy znacznej części społeczeństwa Wikipedia uznała, że generał Tuszajew jednak żyje, artykuły informujące o jego likwidacji zdobyły rzesze czytelników. Nie tylko na Ukrainie i w Polsce. Po dziś znaleźć możemy je na stronach internetowych „Jerusalem Post”, BBC… Ale nie tylko! Warto nadmienić, że Tuszajewem zajęły się nie tylko profesjonalne agencje informacyjne. Artykuły poświęciły mu m.in. brytyjski tabloid „Daily Mirror” (opatrzywszy go tytułem Bezwzględny watażka, który prowadził czystki gejów zabity walcząc dla Rosji na Ukrainie), czy amerykańskie pismo gejowskie „The Advocate”. Odpowiedzialność Tuszajewa za czystki wymierzone w homoseksualistów okazała się nośnym tematem przede wszystkim dla środowisk LGBT, które ochoczo rozpisywały się o rzekomym sukcesie ukraińskiej armii.
Można założyć, że Tuszajew ma się dobrze (o ile przymknie się oko na doniesienia rosyjskiej opozycji, jakoby odesłano go z frontu za handel uzbrojeniem) i stwierdzić, że Ukraińcy się skompromitowali. Sęk w tym, że tak naprawdę odnieśli oni niebywały sukces. W pierwszych dniach inwazji wzbudzenie zainteresowania świata wojną stało się dla Kijowa priorytetem – w końcu potężne i kosztowne wsparcie Zachodu nie mogłoby popłynąć bez silnego mandatu zaufania społecznego. Wiadomość o likwidacji czeczeńskiego zbrodniarza odebrało bardzo wiele osób, przebiła się również do oddalonych od polityki baniek informacyjnych. Rzekoma śmierć Tuszajewa, oprawcy gejów, dotarła do środowisk, w których kręgu zainteresowań śledzenie konfliktów zbrojnych co do zasady nie leży. Wieść o prędkim i znaczącym sukcesie obrońców budowała poczucie, że Ukraińcy stawią czoła agresorowi i warto w nich wierzyć. To, czy faktycznie ów oficer zginął, miało drugorzędne znaczenie – zwłaszcza, że (jako siłą rzeczy mniej przyciągający uwagę temat) nie było to szeroko nagłaśniane. Wpisując w wyszukiwarkę Google hasło „tushayev alive” otrzymujemy dwa filmy z serwisu YouTube (maksymalnie osiemnaście tysięcy wyświetleń), linki do Wikipedii i kilka lakonicznych wzmianek w innych artykułach. Statystycznie, na „tushayev alive” Google przewidziało 1840 wyników, na „tushayev killed” 6700. W świadomości zbiorowej pozostało przeświadczenie, że Tuszajew zginął, wraz z jego pozytywnym efektem, jaki wzbudziła w odbiorach ta wiadomość.
Nie jest to przypadek odosobniony – od początku pełnoskalowej wojny z Ukrainą wychodzą liczne wiadomości mające za zadanie nie, jak mogłoby się wydawać, rozbawić czytelnika (vide: staruszkę strącającą drona słoikiem, Cyganie kradnący czołg), a właśnie przebić się do różnych baniek informacyjnych, dotrzeć tam, gdzie suchy komunikat nie wywołałby reakcji.
Tu dochodzimy do postaci admirała Sokołowa. W jego przypadku sytuacja jest analogiczna do historii Tuszajewa. Światowe media odtrąbiły historyczny sukces Ukraińców. Dobra wiadomość przebiła się przez nasilającą się narrację, jakoby kontrofensywa utknęła. Wielu odbiorców przypomniało sobie o skuteczności wojsk Załużnego. Rosyjska armia po raz kolejny została upokorzona. Poza tym świat usłyszał o zniszczeniu kwatery dowództwa Floty Czarnomorskiej, co samo w sobie stanowi olbrzymi sukces. Dopiero następnego dnia kremlowskie media pokazały nagranie (czy nie wykonano go wcześniej, nie sposób powiedzieć) Sokołowa łączącego się zdalnie na naradę z dowództwem. Informację o możliwym zmartwychwstaniu admirała podało jednak więcej mediów, niż w przypadku Czeczena. Nie mniej, komunikaty te nie wytykały Kijowowi przekłamania, ani też nie przesądzały, że admirał uszedł z życiem. Na kremlowskie twierdzenia bierze się dziś poprawkę, z góry zakłada się, że mogą być one nieprawdziwe (co dobitnie pokazała ilość wątpliwości towarzyszących komunikatowi o śmierci Prigożyna).
Czy więc Ukraińcy dopuścili się kłamstwa? Warto uważać z formułowaniem takich zarzutów. Po pierwsze, nie wiemy, czy faktycznie Sokołow żyje. Po drugie, sami Ukraińcy mogli nie być pewni lub otrzymać błędne informacje, w końcu, jak doniosły media, z ciał wielu ofiar ostrzału pozostały jedynie strzępy. Po trzecie, likwidacji admirała nie odtrąbiło hucznie całe ukraińskie dowództwo – pytany o atak rakietowy Budanow nie potwierdził doniesień o likwidacji dowódcy Floty Czarnomorskiej, a Umerow stwierdził, że jeżeli zginął, to bardzo dobrze, z naciskiem na „jeżeli”. Przedwczesne, a co za tym idzie, fałszywe dobre wiadomości obniżają wiarygodność nadawcy i dlatego też trzeba szczególnie na nie uważać.
Mimo wszystko, postarajmy się odpowiedzieć na pytanie, co hipotetyczny zgon Sokołowa oznacza dla Moskwy? Mówiąc wprost, katastrofę wizerunkową porównywalnej rangi, co zatopienie krążownika „Moskwa”, a może i jeszcze większej.
W używanym dziś przez rosyjską marynarkę wojenną systemie stopni korpus najwyższych oficerów prezentuje się następująco. Najniżej stoi kontradmirał (w reszcie wojsk odpowiednik generała majora), dalej wiceadmirał (generał lejtnant), admirał (generał pułkownik) i admirał floty (generał armii). Nad nimi jest jeszcze marszałek Federacji Rosyjskiej, acz jedyny oficer, który się go dosłużył, Siergiejew, zmarł w kilkanaście lat temu. Sokołow był admirałem, co – zakładając jego śmierć – czyniłoby go najwyższym rangą wojskowym zabitym podczas inwazji na Ukrainę.
Co do zasady, straty oficerów wyższego stopnia praktycznie się już dziś nie zdarzają. Nawet historycznie stanowiły sporadyczne przypadki. Podczas szczególnie krwawej „wielkiej wojny ojczyźnianej” Związek Radziecki stracił (wedle wyliczeń rosyjskiego MON-u) ponad osiem i pół miliona żołnierzy. Na nich przypadało jedynie sześciu oficerów tej samej rangi, co Sokołow, generałów pułkowników (Zacharin, Kirponos, Leselidze, Łoktinow, Iwanowicz i Sztern). Poległych generałów armii było już tylko trzech (Czerniachowski, Apanasienko i Watutin, zabity, notabene przez UPA), nie licząc rozstrzelanego przez NKWD Pawłowa. Jedyny marszałek, który nie dożył końca wojny, Szaposznikow, zmarł śmiercią naturalną.
W porównaniu do sił lądowych i powietrznych, marynarka co do zasady liczy się z dużo mniejszą liczbą ofiar. Podczas II wojny światowej radziecka flota nie straciła ani jednego oficera równego rangą Sokołowowi i tylko dwóch wiceadmirałów, Drozda i Orłowa, przy czym drugi zginął w katastrofie lotniczej. Ofiar wśród szarych kontradmirałów było z kolei jedynie sześciu (Żukow, Nieswicki, Osipow, Ławrow, Choroszchin i Trofimow).
Sięgnijmy więc pamięcią jeszcze dalej – wojna rosyjsko-japońska zwieńczona haniebną klęską pod Ciuszimą. Najwyższe straty marynarki to jedynie dwóch wiceadmirałów, Makarow i Vitgeft.
Badając historię rosyjskiej floty, okazuje się, że ostatnim Rosjaninem w stopniu admirała zabitym w boju był dowódca obrony Sewastopola podczas wojny krymskiej, Nachimow. Od Sokołowa dzieli go prawie sto siedemdziesiąt lat. Natomiast ostatnim dowódcą Floty Czarnomorskiej, który zginął pełniąc urząd, był wiceadmirał Czuchnin, zastrzelony w zamachu stanowiącym odwet za stłumienie powstania marynarzy w Sewastopolu z 1905 roku.
Rzecz jasna, w szacunkach tych należy odjąć ofiary wojny domowej, czystek stalinowskich oraz katastrofy samolotu Tu-104 z 1981 roku, w którym śmierć poniósł dowódca Floty Oceanu Spokojnego admirał Spiridonow, a także wiceadmirałowie Bielaszew, Sabanew i Tichonow oraz kontradmirałowie Konowałow, Korban, Leonow, Machłaj, Mitrofanow, Nikołajew, Pirożkow, Postnikow i Czulkow, a na dodatek trzech generałów lotnictwa. Ofiar było w sumie pięćdziesięciu.
Gdyby faktycznie okazało się, że Sokołow nie żyje, w interesie Rosji byłoby nawet wskrzeszanie go nawet z pomocą czarnej magii. Opłacałoby się ryzykować wykrycie prymitywnej manipulacji, byleby tylko podważyć porażkę tego kalibru. Ukraina natomiast – świadomie, czy nie – już na swój sposób wykorzystała jego potencjalny zgon. A Rosji, jeśli kolejne zmartwychwstania nie pomogą, pozostanie jeszcze sięgnąć do przypadku admirała Uszakowa i tak jak jego, zaliczyć Sokołowa do grona prawosławnych świętych.
Maciej Serżysko
Tekst ukazał się w nr 18 (430), 29 września – 16 października 2023
Source: Nowy Kurier Galicyjski