Wydarzeniem, które wstrząsnęło całym Lwowem, było bestialskie morderstwo prostytutki Emilii Scheffówny. 5 lutego 1934 roku na terenie Stryjskiego parku odnaleziono poćwiartowane i nadpalone zwłoki kobiety bez głowy i kończyn. Po południu i w ciągu następnych dni w okolicy cegielni Nachta przy ulicy Tarnowskiego, na placu Targów Wschodnich oraz w parku na Żelaznej Wodzie znaleziono kolejne części ciała. Wywiadowcy policyjni z psami bardzo szybko wpadły na trop mrocznego zabójcy, którym okazał się być Hieronim Cybulski, inwalida wojenny, właściciel małego kiosku z gazetami na skrzyżowaniu ulic św. Zofii, Dwernickiego, Parkowej i Poniatowskiego.
Prasa od razu nazwała mordercę „wampir Cybulski” i tą nazwą został on na zawsze w kryminalnej historii Lwowa. Rewizja przeprowadzona w jego kiosku przyniosła wręcz sensacyjne wyniki. Pod ladą leżały zakrwawione szczątki kobiety, owinięte w papier, w kątach znaleziono skrwawione szmaty i strzępy damskiej garderoby. Wśród rupieci na podłodze znaleziono kilka palców rąk ofiary. Na półce w teczce schowana była głowa ofiary, zmasakrowana tak, że nie można było rozpoznać rysów twarzy. Na stole leżały narzędzia mordu: siekiera, nóż i piła ręczna. Poszukiwania trwały też na terenie parku Stryjskiego. Ogółem odnaleziono 44 fragmenty ciała. Policja ustaliła, że ofiarą mordu była 41-letnia prostytutka Emilia Schefferówna, zamieszkała na Zamarstynowie. Należała do najgorszego typu dziewcząt ulicznych. Trudniła się też kradzieżą, należała do szajki paserów. Cybulski spotkał Emilię na ulicy Halickiej i zaprosił do swojego kiosku, przyniósł butelkę wódki i przekąski. Okoliczności morderstwa nie były do końca jasne. Cybulski kilka razy zmieniał zeznania. Prokurator domagał się kary śmierci, ale morderca został uznany przez psychiatrów za niepoczytalnego i skazano go na dożywotnie więzienie.
W zacisznych alejkach parku Stryjskiego dochodziło też do zabójstw politycznych. 22 marca 1932 roku na ul. Stryjskiej obok parku zastrzelono komisarza Emila Czechowicza, kierownika wydziału ukraińskiego policji lwowskiej. 3 maja 1934 roku Roman Seńkiw i Roman Myhal zastrzelili w parku ukraińskiego adwokata Jakowa Baczyńskiego, „podejrzewanego przez OUN o kontakty z władzami bezpieczeństwa”.
Park i Cmentarz Stryjski przyciągały również samobójców różnego wieku i płci. Dla niektórych było to niezwykle romantyczne miejsce dla ostatniego pożegnania z życiem. W lutym 1926 roku na Cmentarzu Stryjskim znaleziono ciało powieszonego nieznanego osobnika. „Gazeta Poranna” donosiła, że 27 czerwca 1925 roku tragiczne wydarzenie miało miejsce w parku Kilińskiego, kiedy około godziny 10 wieczorem „nagle usłyszano z jednego zakątka huk wystrzału rewolwerowego. Na miejscu ujrzano jakiegoś młodzieńca w wieku około 20 lat leżącego na ziemi. Ze skroni sączyła się krew. Obok leżał rewolwer. Zawezwano pogotowie i policję. Po założeniu opatrunku odwieziono go do szpitala. Policja ustaliła, że ranny nazywa się Stefan Myszczyszyn, liczy lat 20, z zawodu malarz szyldów. Znaleziono przy nim listy, w których desperat podkreśla, że popełnia samobójstwo dobrowolnie, gdyż nie może żyć bez swej ukochanej. Rodzice jej bowiem jako Żydzi nie chcieli się zgodzić na ich małżeństwo. Nie widząc innego wyjścia z sytuacji Myszczyszyn postanowił odebrać sobie życie”.
Najbardziej znaną próbą samobójstwa była popełniona przez Mariana Hemara, wybitnego lwowskiego poety, reżysera, aktora, satyryka. Również w tym razie chodziło o nieszczęśliwą miłość. Prasa pisała, że 27 czerwca 1926 roku „z powodu nieszczęśliwej miłości do Olgi Ziemilskiej Marian Hemar usiłował popełnić w parku Stryjskim samobójstwo; kula przeszła w odległości kilku centymetrów od serca”.
Nie tylko miłość prowokowała lwowian do popełnienia samobójstw, ale też trudna sytuacja materialna lub nieuleczalne choroby. Wielu z nich przyciągał właśnie park Stryjski. Inne romantyczne (czy feralne?) miejsca to Cmentarz Łyczakowski, Wysoki Zamek, park Bartosza Głowackiego na górnym Łyczakowie.
Oto jeszcze kilka tragicznych wypadków zanotowanych przez prasę lwowską w parku Stryjskim, które „Wiek Nowy” nazwał „manią samobójstw”.
16 września 1926 roku w artykule „Tajemnica podziemnej pieczary w parku Kilińskiego” czytamy: „Morderstwo i niedoszłe samobójstwo – rozprawa przeciw Władysławowi Janczakowi, zamieszkałemu przy ul. Domsa 15. 20 lipca 1926 roku doniesiono policji, że w grocie koło baszty w parku Kilińskiego znaleziono zakrwawione zwłoki Władysława Tarańskiego, ślusarza, z przestrzeloną piersią i raną na prawej skroni. Obok leżał rewolwer, ślady spalonych świec, okładka jakiejś książki niemieckiej (…) Policja aresztowała Janczaka, 22-letniego ślusarza, który przyznał się do mordu. Jak wyjaśniono, obydwaj przyjaciele postanowili zakończyć życie samobójstwem, nie mogąc znaleźć pracy w zawodzie. Udali się do groty w parku, napili się wódki, potem ciągnęli losy, kto ma pierwszy strzelać do drugiego, a potem sam sobie życie odebrać. Wypadło Janczakowi, który oddał do przyjaciela strzał w piersi, potem w prawą skroń, poczem Tarański wyzionął ducha. Na widok krwi denata morderca przeraził się, stracił ochotę do samobójstwa i uciekł”. Sąd jednak uwolnił Janczaka od winy i kary, uznając, że działał w przystępie chwilowego zaburzenia umysłowego.
24 lutego 1934 roku „Gazeta Lwowska” pisała: „Nieliczni przechodnie spostrzegali wczoraj po godzinie trzeciej po południu na jednej z ławek na placu Targów Wschodnich tuż za Pałacem Sztuki nieruchomo siedzących dwoje ludzi: mężczyznę i kobietę, zastygłych w bezruchu. Dopiero z bliska można było zorientować się, że nie żyją. Mężczyzna był lekko przechylony w tył, a z ust jego i skroni sączyły się wąskie strumyczki krwi. W kurczowo zaciśniętej ręce kobiety tkwił mały browning. Na brązowym jej futrze zakrzepły pasemka krwi z przestrzelonej skroni. Przechodnie zawiadomili telefonicznie policję. Na miejsce przybyli wkrótce kierownik wydziału śledczego P.P. komisarz Mika, komisarz Bartyzel oraz komisarz Weber. Ustalono, że tragicznie zmarłymi są zarządca dóbr Łopatyna Jakub Korner oraz jego żona. W liście pozostawionym przez nich, a zaadresowanym do brata zarządcy Emila Kornera oboje piszą, że powodem ich wspólnego samobójstwa jest nieuleczalna choroba Jakuba. Wpierw prawdopodobnie strzelała żona Kornera do swego męża, a potem dopiero skierowała lufę browningu w swoją skroń”.
9 września 1936 roku „Wiek Nowy” donosił w artykule pod tytułem „Wisielec w parku Kilińskiego”: „Wczoraj w godzinach popołudniowych w parku Kilińskiego obok głównej alei znaleziono zwisające na żelaznym ogrodzeniu zwłoki mężczyzny w wieku około lat 60. Zwłoki znajdowały się w pozycji klęczącej. Przy denacie nie znaleziono żadnych dokumentów, wobec czego nie zdołano ustalić jego identyczności. Na polecenie lekarza dzielnicowego zwłoki samobójcy odstawiono do Instytutu Medycyny Sądowej. Dalsze dochodzenie w toku”.
Podobny wypadek miał miejsce 27 sierpnia 1939 roku, kiedy pod tytułem „Zwłoki tajemniczego wisielca w parku Kilińskiego” „Wiek Nowy” pisał: „Wczoraj w parku Kilińskiego na jednym z drzew zauważono wiszące na pasku zwłoki mężczyzny. Przy denacie nie znaleziono żadnych dokumentów stwierdzających jego tożsamość osoby ani też żadnego listu, który by wyjaśnił przyczynę rozpaczliwego kroku”. Ustalić nazwisko denata i inne szczegóły policja już nie zdążyła, bo trzy dni później zaczęła się II wojna światowa.
Po nocach w parku Stryjskim grasowały też różni bandyci i daleko nie każda zakochana para ryzykowała odbywać tam romantyczne spacery. O jednym z takich wyczynów bandyckich donosił „Wiek Nowy” 29 marca 1939 roku: „Ofiarą nieznanych bliżej nożowców był robotnik Wasyl Petryszyn (ul. Objazdowa 8), którego wieczorem w parku Kilińskiego zaczepili jacyś osobnicy, z których jeden bez powodu ranił go nożem w plecy i w głowę. Pierwszej pomocy udzielił lekarz dyżurny Pogotowia Ratunkowego.
Drugą ofiarą noża z ręki nieznanego napastnika był Jakub Ogonowski. W szpitalu stwierdzono u niego ranę ciętą na głowie, przedramieniu i na klatce piersiowej”.
Nieprzyjemności oczekiwały też na chętnych do spacerów na terenie zaniedbanego Cmentarza Stryjskiego z kobietami z tak zwanego „półświatka”. Podobne kobiety często współpracowały ze zwykłymi bandytami i romans naiwnego człowieka mógł skończyć się spotkaniem właśnie z nimi na ciemnych alejkach parku Kilińskiego lub w chaszczach Cmentarza Stryjskiego. Dla chętnych „taniej miłości” u takich kobiet był jeszcze jeden trik. Otóż 23 sierpnia 1939 roku „Dziennik Polski” donosił w artykule pod tytułem „Zagadkowa śmierć robotnika skutkiem przepicia” o miłosnym spotkaniu robotnika Aleksandra Dąbrowskiego z Marią Polarczuk na terenie Cmentarza Stryjskiego. „Na wzgórzach Pełczyńskich naprzeciw realności przy ul. Stryjskiej nr 28 znaleziono wczoraj wczesnym rankiem zwłoki Aleksandra Dąbrowskiego liczącego 25 lat, robotnika, zamieszkałego w baraku miejskim nr 2 na Persenkówce. Przybyły na miejsce wypadku lekarz dzielnicowy stwierdził śmierć skutkiem zatrucia alkoholem. Dochodzenia policyjne wdrożone w kierunku wyjaśnienia zagadkowego wypadku stwierdziły, że Dąbrowski przybył w godzinach popołudniowych na wzgórze Pełczyńskie w towarzystwie Marii Polarczuk i w jej obecności wypił całą niemal dużą flaszkę mocnej wódki, skutkiem czego doznał śmiertelnego zatrucia. Polarczukowa została przytrzymana”. Policja miała uzasadnione przypuszczenia, że owa wódka mogła być zatruta, bo do niej została podmieszana jakaś nieznana substancja trująca, zaś Maria Polarczuk miała do tego stosunek bezpośredni.
W ciszy parków działali też zawodowi oszuści. Tenże „Dziennik Polski” w dniu 25 sierpnia 1939 roku opisał zdarzenie bardzo charakterystyczne dla przedwojennego Lwowa. W reportażu w kronice policyjnej pod tytułem „Naiwna kobieta w sieci rafinowanego oszusta” poznajemy przygodę niejakiej Szeindli Małki Flecker. Na ulicy Rejtana spotkała ona nieznanego jej osobnika, który tuż z miejsca zaoferował jej kupno złotej broszki, „która według oświadczenia sprzedawcy przedstawiała wartość 2500 zł” (całkiem poważna suma w przedwojennym Lwowie!). Panna Flecker zainteresowała się broszką, przystanęła i wyraziła chęć jej kupna. Dalej nastąpił targ i tak oboje targując się doszli do parku, dokąd Fleckerównę prowadził oszust w zamiarze dobicia interesu nie w zgiełku ulicy, lecz wśród ciszy alei parkowej. Fleckerówna wręczyła oszustowi 500 złotych zaliczki i udała się do złotnika by stwierdzić jej wartość. Ku swojemu przerażeniu dowiedziała się, że broszka nie jest zrobiona ze złota i przedstawia wartość najwyżej 50 złotych. „Po oszuście, który suto obłowił się, zaginął wszelki ślad” – dodał na zakończenie reportażu „Dziennik Polski”.
W parkach lwowskich kwitł jeszcze inny rodzaj oszustwa, mianowicie gra w „trzy karty” i jej podobne. Na przykład „Wiek Nowy” 9 sierpnia 1939 roku donosił, że „w parku Kościuszki osobnicy spod ciemnej gwiazdy łupią skórę z niewinnych przechodniów, otoczeni własnym wywiadem, sygnalizującym zbliżenie się posterunkowego. Koło takiego stoliczka, za którym odbywała się gra, przystanęła wczoraj w południe Maria Stepanków (ul. Domsa 16), w „zamiarze wygrania”. W kilka minut gry w „trzy karty” przegrała 10 zł, po czym złożyła doniesienie w komisariacie P.P.”. Oszustów, oczywiście, policja nie znalazła.
Jurij Smirnow
Tekst ukazał się w nr 9 (397), 17 – 30 maja 2022
Source: Nowy Kurier Galicyjski