Szkice besarabskie

Na początku października przez kilka dni wędrowaliśmy z moimi przyjaciółmi z Radia Wnet Pawłem Bobołowiczem i Lechem Rusteckim po ukraińskiej części Besarabii, czyli południowym skrawkiem obw. odeskiego odciętym od reszty Ukrainy ujściem Dniestru i jego wspaniałym limanem. Głównym naszym natchnieniem były „Sonety Krymskie” Adama Mickiewicza i, odpowiednio, stepy Akermańskie w nich wspomniane. Ta kraina okazała się jednak na tyle różnorodna, że zwiedziliśmy w tej podróży więcej niż tylko Białogród Dniestrowski (dawny Akerman), gdzie poeta spędził jakiś czas.

Jest to olbrzymia przestrzeń od Dniestru do Dunaju o powierzchni większej niż np. Czarnogóra. To rzeczywiście kraina w krainie. Etnicznie jest to chyba jeden z najbardziej różnobarwnych regionów Ukrainy. Mieszkają tu oprócz Ukraińców: Mołdawianie, Rumuni, Gagauzi, Bułgarzy, Lipowanie (staroobrzędowcy), Żydzi, Grecy, Turcy, Rosjanie, a nawet Albańczycy. Były tu też kolonie niemieckie, ale reżym stalinowski wyniszczył je całkowicie.

Naszym pierwszym punktem na trasie była Frumuszyka Nowa, leżąca pośrodku Parku Krajobrazowego „Step Tarutyński”. Najlepiej dojechać tu z Odessy. Można też przez Zatokę i Białogród Dniestrowski. Ale w tym przypadku za miastem do odnowionej trasy M15 trzeba jechać drogą polną, bo główna jest całkowicie zniszczona. Można też przez mołdawską Pałankę, wówczas omija się transportowe niedogodności. Jedzie się faktycznie przez terytorium Mołdawii. Zgodnie z umową z Ukrainą, która nadała Mołdawii dostęp do portów nad morzem, można poruszać się po tej trasie tranzytem. Jedynym warunkiem jest jazda bez zatrzymywania podczas przejazdu po stronie mołdawskiej i wysadzania pasażerów. Ukraińskie służby graniczne liczą pasażerów w aucie i ich liczba ma się zgadzać przy ponownym wjeździe na Ukrainę.

Wspaniałą szosą dojeżdżamy do Saraty, skręcamy w prawo i węższą szosą dojeżdżamy do iejscowości Switłodołyńskie. Była tu wcześniej niemiecka kolonia i do 1945 roku nazywała się Lichtentall. Była również luterańska kircha i szkoła, ale ponieważ przyjechaliśmy o zmroku, nie mogliśmy zobaczyć, czy się zachowały. Zbliżamy się do miejscowości Wwedenka, skąd drogą przez prawdziwy step kierujemy się do naszego pierwszego celu. Prowadzi nas przez step aplikacja w telefonie, a orientacyjnymi punktami są tu białe drogowskazy w kształcie wielkich postaci czabanów. Przystajemy na chwilę poza miejscowościami i otwiera się nad nami widok ogromu nocnego nieba, pełnego gwiazd z Drogą Mleczną, którego nie są w stanie zakłócić żadne światła osad ludzkich. Na te gwiazdy można patrzeć wiecznie, zaś brzmienie stepu nocą dodaje emocji. W naszych megalopolisach nie jesteśmy do tego przyzwyczajeni.



Nareszcie dojeżdżamy do Frumuszyki Nowej. Zauważamy ją z daleka dzięki olbrzymiej podświetlonej na żółto i niebiesko figurze czabana – pasterza. Warto tu powiedzieć kilka słów o historii tej miejscowości.

Do Mołdawii stąd jest około dwudziestu kilometrów i przed wojną była tu mołdawska wioska Frumuszyka (w przekładzie – „piękniutka”). W 1946 roku sowieci ją zniszczyli, jak również kilka okolicznych wiosek zamieszkałych przez Niemców, Ukraińców i Mołdawian, zajmujących się przeważnie hodowlą zwierząt. Na terenie tych wiosek i otaczającym je stepie zorganizowano poligon i ćwiczono tu strzelanie z armat, czołgów i naloty lotnictwa. Wszystko to zakończyło się z upadkiem ZSRR, ale do dziś różnego rodzaju żelastwo znajdowane jest w zniszczonym stepie.

W 2006 roku Mołdawianin z Odessy, biznesman Aleksander Palariew postanowił odrodzić Frumuszykę, gdyż stąd pochodziła jego rodzina. W otwartym stepie wybudował dokładne kopie chat przesiedleńców z Besarabii, Niemców, Żydów, Mołdawian, Ukraińców i Rosjan, przy tym założył jedną z największych w Europie ferm owczych i niewielką winiarnię. Mecenas, po zwiedzeniu Muzeum Okupacji na Litwie, postanowił stworzyć coś w tym rodzaju również tu. Zwiózł do Frumuszyki kilkadziesiąt pomników Lenina i innych działaczy komunistycznych. Ustawił to wszystko w niewielkim gaiku. Nawet w dzień ta ekspozycja wywołuje upiorne wrażenia, jest też tam i popiersie Stalina.




Natomiast wizytówką Nowej Frumuszyki jest wspomniana ogromna statua Czabana. Jest to wyraz czci oddanej przodkom Palariewa i ludziom zamieszkującym niegdyś ten stepowy kraj. Obudziwszy się celowo o świcie, byliśmy pod wrażeniem pierwszych promieni słońca, wschodzących po tej gigantycznej statui. Okazuje się, że jest ona wpisana do Księgi Rekordów Guinnessa. Złożona z potężnych brył labradorytu przywiezionego tu spod Żytomierza, ma wysokość 16 m 43 cm i waży 1080 ton! Z ciężkimi bryłami nie mogły sobie poradzić żadne dźwigi, więc obok podsypywano kurhan, po którym wjeżdżał transporter z kolejną bryłą labradorytu. Trudno uwierzyć, że w stepie, gdzie wokół na dziesiątki kilometrów prawie nie ma żywej duszy, stoi tak gigantyczna statua.

Dziś w Nowej Frumuszyce pracują potomkowie Mołdawian, zamieszkujących tę ziemię przed 1946 rokiem. To ludzie bardzo życzliwi. Zamieszkują też sąsiednią wioskę, którą również odradza Aleksander Pałariew.


A już mołdawskie potrawy w kafejce we Frumuszyce, zwłaszcza miejscowe wino, podziałały na nasze zmysły prawie tak samo, jak potężna statua. Warto też wspomnieć, że gospodarz, u którego zatrzymaliśmy się, wzniósł na swoim podwórku na naszą cześć obok flagi ukraińskiej również polski sztandar. To dopiero gościnność!

Dmytro Antoniuk

Tekst ukazał się w nr 19 (383), 15 – 28 października 2021

Source: Nowy Kurier Galicyjski