– Te straty oceniam jak stratę dwudziestu lat swego życia – mówi Sergiusz Syłantiew, prezes regionalnego Towarzystwa Kultury Polskiej w Borysławiu.
Jak już informowaliśmy, w nocy z 15 na 16 kwietnia w jego prywatnym skansenie wybuchł pożar. Spłonął dach i wnętrze przywiezionej z Huculszczyzny dwusetletniej drewnianej chałupy oraz eksponowane tam unikatowe zbiory przedmiotów kultury Polaków Zagłębia Borysławskiego oraz ich sąsiadów. Opowiadaliśmy o tym muzeum w naszym Kurierze:
Rozmawiamy w tym samym miejscu, gdzie Sergiusz wraz z przyjaciółmi już kolejny dzień po pożarze rozbiera zgliszcza, wyciąga stąd zwęglone pozostałości mebli, odzieży, różnych przedmiotów.
– To było przed samą Wielkanocą ukraińską, z soboty na niedzielę – wspomina Sergiusz Syłantiew. – Blisko jedenastej godziny, dwudziestej trzeciej. Przed tym była tu wycieczka, trzydzieści trzy osoby w piątek. Po piątku już żadnej osoby nie było, nikogo. Przed tym było światło wyłączone całkowicie. Tam taki był sposób oświetlenia, że jak ktoś wchodził, to w domu się zaświecało. A w tym dniu nic, bo nikogo nie było, po prostu prądu tam nie było. Całkowicie nie było. Piec był palony przed Wielkanocą jeszcze naszą, rzymskokatolicką. To już dwa tygodni minęło. Stało się w jednym momencie. Wybiegł z domu kolegi syn, powiedział, że się pali chałupa. Dalej ja tak cząstkowo pamiętam, cząstkowo nie, bo byłem w takim szoku, że odjęło mi mowę. Przyjechała straż pożarna, przyjechała policja. To policjanci zauważyli pożar i wezwali straż. Zniszczenia są straszne. Zniszczony jest cały dach, do wymiany jest też sufit. Nie wiem jeszcze czy podłoga ocalała, czy się spaliła. Ale są ogromne straty w środku. Bardzo dużo pamiątek związanych z polskością, związanych z naszym regionem, stroje bojkowskie, łemkowskie, wołyńskie. Bardzo dużo tego miałem. Wszystko się spaliło. Tylko jakieś detale z tej odzieży odnaleziono. Obrazy wszystkie spłonęły. Jeden obraz ocalał i tora, która stała na stole. Faktycznie nie zostały uszkodzone.
fot. Konstanty Czawaga / Nowy Kurier Galicyjski
Te straty oceniam jak stratę dwudziestu lat swego życia. Jeździłem do Polski, pracowałem. Zawsze coś przywoziłem, cieszyłem się. Nie paliłem, nie piłem, wszystko w te zbiory wkładałem. Ktoś mówił, że w takie głupstwa wkładam. Odpowiadałem, że ty sobie wkładasz w papierosy, a ja coś kupię i mam zadowolenie i to mi zostaje, a papieros idzie z dymem. Takie są moje straty. Każda rzecz, która tam była, była do jakiejś historii przywiązana. Skądś ją przywiozłem, od kogoś kupiłem. Ale ta rzecz o czymś mi mówiła. Żyła. Bardzo cieszyłem się ze strojów. Miałem naprawdę ładną kolekcję bojkowskich koszul z Turki, które mi znajomy odszukiwał. Były to rzeczy unikalne. Miałem cały łemkowski strój, który spłonął doszczętnie. Polski strój miałem z polskiej wioski. Też oryginalny był strój. Bardzo się nim cieszyłem, bo takich strojów raczej mało się zachowało. Gorset, koszula, spódnica. Muzeum było żywe. Nie było zakazu wziąć coś do ręki. Każdy mógł dotknąć eksponatu. Żarna, którymi można było pomielić. Były już prawie przygotowane krosna. Ze dwa tygodni siedzieliśmy nad tym by namotać na nie nici – mówi Sergiusz.
fot. Konstanty Czawaga / Nowy Kurier Galicyjski
Póki rozmawiamy, dzwoni telefon, przychodzą ludzie. Przychodzą popatrzeć i wyrazić współczucie lub zaproponować pomoc czy wsparcie.
– Ten drewniany dom nazywano „Chata Karpacka” i był on atrakcją w Borysławiu, a ten pożar zniszczył część naszej turystyki – zaznaczył w naszej rozmowie Ihor Romaniuk, kierownik Centrum Informacji Turystycznej w Borysławiu. – Ludzie z całego świata przyjeżdżali tutaj. Tam było zgromadzone cenne dziedzictwo kulturowe i materialne. Przede wszystkim informujemy i staramy się pomoc panu Sergiuszowi w odnowieniu samego domu, poszukiwaniu nowych eksponatów do odbudowy ekspozycji i wznowieniu działalności turystycznej w „Chacie Karpackiej”. Lokalna społeczność bardzo ciężko odebrała ten pożar, bo ten dom karpacki pana Siłantiewa był naprawdę centrum lokalnej kultury. Cały samorząd miasta i ja, jako kierownik Wydziału Informacji Turystycznej, zdecydowanie odebraliśmy to jako tragedię dla miasta Borysławia.
fot. Konstanty Czawaga / Nowy Kurier Galicyjski
Młody chłopak Iwan Szocha filmował sytuacje po pożarze:
– Urodziłem się w Borysławiu, a teraz mieszkam w Kijowie – wyjaśnił. – Przyjechałem do rodziców na Wielkanoc. Kiedyś przywoziłem tu moje przyjaciółki z Kijowa. To jest bardzo fajne miejsce. Można tu dotknąć dziedzictwa historycznego. Po zobaczeniu tego co się stało, przyjechałem nakręcić filmik o tym, ażeby zachęcić ludzi do pomocy finansowej. Myślę, że jeśli wszyscy podejmiemy wysiłek, to pan Sergiusz odbuduje to miejsce.
fot. Konstanty Czawaga / Nowy Kurier Galicyjski
W tym dniu z Polski dotarła tam z pomocą humanitarną ekipa Fundacji Bratnia Dusza oraz dobrodzieje z Tarnowa.
– Bardzo dużo znajomych się odezwało – podkreślił Sergiusz Syłantiew. – Władza miasta się odezwała. Wszystkim bardzo dziękuję, dziękuję też tym co przychodzili podtrzymać dobrym słowem. To chyba najgłówniejsze. Jedna kobieta nawet przyniosła pierogi. Wczoraj tak się rozczuliłem. Chcę to odbudować, bo inaczej nie widzę swej drogi.
Konstanty Czawaga
Source: Nowy Kurier Galicyjski