Powstanie listopadowe na Podolu i Wołyniu. Część 4

Kontynuujemy publikację materiałów, przygotowanych we współpracy z Konsulatem Generalnym RP w Winnicy z okazji 190. rocznicy tego zrywu patriotycznego na terenach obecnej Ukrainy.

Pamiętamy z poprzedniej publikacji, że stanem na 20 maja 1831 roku liczba powstańców na Podolu i Wołyniu liczyła razem 1850 osób. Przeciwko nim działały dowodzone przez Longina Rotha i Szeremietiewa regularne oddziały rosyjskie, które znacznie przewyższały siły powstańców i wsparte były przez artylerię. Niedostatkiem było i to, że siły powstańców były rozproszone.

Kapitan Nagórniczewski mógł jeszcze połączyć się z głównymi siłami gen. Kołyszki, ale stał obozem w miejscowości Hołubiewka na południe od Baru. Kawaleria wołyńska mjr. Karola Różyckiego też miała dzień marszu i znajdowała się pomiędzy Litynem i Ksawerówką. Połączone siły poleskich powstańców znajdowały się w Owruczu. W tej sytuacji Kołyszko znalazł się w potrzasku koło miejscowości Majdanek (ob. prawdopodobnie wieś Stary Majdan w rejonie latyczowskim) w trójkącie między Barem, gdzie był Szeremietiew, Derażnią – też zajętą przez wroga i Latyczowem, skąd posuwały się oddziały Rotha.

Majdanek był otoczony lasami, a przez wieś prowadziła jedynie wąska droga. W tak niewygodnej dla powstańców sytuacji uderzyły na nich z lasu oddziały Szeremietiewa, który gonił ich spod Baru. I tu znów dały się we znaki brak rozeznania i oddziałów zabezpieczających marsz, jak to było pod Daszowem. Jednak tym razem powstańcy szybko zorientowali się i zastosowali przeciwko Moskalom swoje dwie, zdobyte pod Obidnym na Moskalach, armaty. Artylerią dowodzili mjr. Orlikowski, Wojciechowski i Edward Jełowicki. Jednak o losie bitwy przesądziła zdrada. Armaty zostały zdobyte pod Obidnym, a w czasie boju w Majdanku powstańcy po prostu uciekli, zabierając część amunicji do nich. Polscy oficerowie strzelali ostatkami amunicji, a po jej wyczerpaniu mężnie stali przy działach z bronią ręczną, oczekując swojej śmierci.

Chociaż nieprzyjaciel uderzył znienacka, to panicznej ucieczki jak pod Daszowem nie było: każdy chciał jak najdrożej sprzedać swoje życie. Ale, zważając na charakter okolicy, tylko jedna trzecia z czterechset powstańców wzięła udział w bitwie. Poległo ich kilkudziesięciu. Wśród nich bohatersko polegli Dębczakowski, ranny w poprzednich walkach; starszy Józef Borzęcki, który zanim padł pod dwoma strzałami, posiekł kilku rosyjskich ułanów; Hieronim Zaleski – walczył otoczony przez wroga jak lew i to jego Szeremietiew stawiał za wzór i kazał pochować z honorami wojskowymi.

Major Orlikowski, przepraszając towarzyszy za to, że mimo woli stał się przyczyną porażki pod Daszowem, ostatnią kulę wpakował sobie w skroń. Skrwawionego Wojciechowskiego udało się uratować, jak i Edwarda Jełowickiego, któremu konia spod rosyjskiego ułana oddał brat Aleksander. W tym czasie na drugim końcu Majdanku zginął ich ojciec Wacław Jełowicki. Trzeci z synów, Eustachy, uratował się przebijając przez szeregi nieprzyjaciela.

I cóż dalej?

Niestety, z różnych przyczyn zahartowany w walkach oddział Nagórniczewskiego nie zdołał przyjść z pomocą Kołyszce. Ale jego emisariusz przyjechał do Nagórniczewskiego z prośbą o pomoc na szlaku przez Zinków do granicy z Austrią. Usłyszawszy to, Nagórniczewski co sił rzucił się na pomoc powstańcom, wiedząc, że w Zinkowie stacjonuje silna rosyjska załoga. Latyczowcy dopędzili Kołyszkę pod Ochrymkowcami. Tu Nagórniczewski był zszokowany po raz kolejny prośbą Kołyszki, by wskazać mu jak najkrótszy szlak na Galicję, wyjaśniając to tym, że za granicą połączy się z siłami Dwernickiego. Wiedząc, że oddział Dwernickiego został internowany pod Sandomierzem, Nagórniczewski odrzekł, że do pochodu do granicy się nie dołączy. Radził, by ruszać lityńskimi lub międzyboskimi lasami na Wołyń. Kołyszko i jego oficerowie odrzucili tę propozycję. Do oddziału dołączyli się Wincenty Tyszkiewicz (ciągle w chłopskim ubraniu), Eustachy Jełowicki, Aleksander Sobański oraz Herman i Józef Potoccy.

Jakubowi Nagórniczewskiemu nie było jednak dane kontynuować walki partyzanckiej. Gdy na naradzie wypowiedział się za opuszczeniem oddziału Kołyszki, część jego ludzi zdecydowała nie opuszczać generała. Bez nich Nagórniczewskiemu pozostałby niewielki oddział, z którym nie dałoby się dalej walczyć, więc zmuszony był poddać się ogólnej decyzji. Jak wspomina jego towarzysz Aleksander Goliński, na naradzie zdecydowano przez Zaińce i Kupin ruszyć na Satanów. Nie napotkawszy wojsk moskiewskich, powstańcy dotarli tam 26 maja i przeprawili się przez Zbrucz na stronę austriacką. Natychmiast zostali otoczeni przez huzarów i internowani w obozie pod Skałatem.

Bracia Edward i Aleksander Jełowiccy (ich majątkiem rodowym był Gubnik koło Hajsyna), będąc odcięci po boju w Majdanku, z 22 powstańcami i kpt. Teodorem Korzeniowskim przedarli się przez Felsztyn do granicy w Wołoczyskach i tam przeszli granicę 25 maja. Podobnie uratował się i znalazł w Galicji Izydor Sobański.

Równie szybki był koniec poleskich powstańców. Rosyjski płk Lewicki uderzył na nich pod Owruczem i chociaż powstańcy bronili się mężnie, to w walce zabrakło doświadczonych oficerów. Marszałek Gołowiński, pokryty ranami, dostał się do niewoli i zmarł później pod Włodzimierzem w Rosji. Jego towarzysz Antoni Pausza w drodze na Sybir rozbił sobie z rozpaczy głowę własnymi kajdanami…

Radomyscy powstańcy połączyli się z owruckimi i wzięli udział w walce pod Czarnobylem. Początkowo udało im się rozbić wroga, ale w zapale pogoni sami wpadli w pułapkę i zostali rozbici. Marszałek Gałecki zginął jako jeden z pierwszych. Reszta dostała się do niewoli.

Szczęśliwie, chociaż z bojami, udało się dojść do swoich jedynie pułkowi kawalerii wołyńskiej mjr. Karola Różyckiego, który później wziął udział w bojach pod Zamościem.

Tak zakończyło się powstanie listopadowe na Podolu i Wołyniu.

Dmytro Antoniuk

Tekst ukazał się w nr 11 (375), 15 – 28 czerwca 2021

Source: Nowy Kurier Galicyjski