Pomocnik historyczny o Ukrainie i Ukraińcach

Recenzja

Nie tak dawno temu znajomy z Lublina w rozmowie powiedział mi, że dość mało wie o Ukrainie, jej historii i poprosił, abym polecił mu dobrą lekturę. Nie ma sprawy – odpowiedziałem, myśląc, że jak tylko wejdę do jakiegoś dobrego sklepu internetowego będę miał z czego wybrać! Kresy, Wołyń, Lwów, Gorgany.., lecz okazało się, że ogółem o historii Ukrainy nic nie było. Wreszcie z trudem odnalazłem i zaproponowałem książkę ukraińskiego historyka, który mieszkał w USA i Kanadzie Iwana Łysiaka Rudnickiego „Między historią a polityką”. Monografia jednak nie całkiem spełniła oczekiwania mojego kolegi, ponieważ jego zdaniem więcej tam jest na temat polityki… W tej trudnej sytuacji prawdziwym odkryciem dla mnie i kolegi był nowy numer Pomocnika historycznego Polityki „Polacy i Ukraińcy: Dzieje sąsiedztwa. Prawda i mity. Wojny i pokoje”. I chociaż wiedziałem, że raczej nie odkryję dla siebie Ameryki, to korzystając z częstych podróży pociągiem (właśnie z racji możliwości czytania nadaje przewagę pociągom lub samolotom) szybko go przeczytałem od deski do deski.

Przyznam, że redakcja miała nie lada zadanie, by opisać te dzieje – o wiele łatwiej napisać o Polakach i Rosjanach czy Szwedach. W przypadku Ukraińców jest dość trudno precyzyjnie określić sam temat, ponieważ wcześniej Ukrainy jako odrębnego państwa nie było. Toponim „Ukraina” określał różne tereny jako krainę geograficzną w różnych okresach. Razem mieszkaliśmy przez setki lat na jednej ziemi, również dziś Ukraińcy – to nie tylko sąsiedzi ze wschodu, ale i ci, którzy z dziada pradziada mieszkają w Polsce, zaś wskutek akcji „Wisła” zostali dziś rozrzuceni po całym kraju. I bardzo dobrze, że znaczna część wydania poświęcona jest czasom obecnym lub nieodległej historii – walce z moskiewskim komunizmem i budowaniu nowych relacji pomiędzy wolną Polską a wolną Ukrainą w ciągu ostatnich trzydziestu lat. Mamy w wydaniu również wyniki sondażów, dzięki którym możemy stwierdzić, wbrew różnym opiniom, że się lubimy i jesteśmy otwarci jedni na drugich! Przypomniało się mi, jak na przejściu granicznym rozmawiali dwaj kierowcy Polak i Ukrainiec – mówili jak dużo rejsów mają, jak powstają nowe trasy, aż raptem stwierdzili:– jeszcze kilka lat tak popędzimy, aż wszyscy się wymieszamy!

Ich rozmowa, a szczególne ostatnie stwierdzenie, zainspirowało mnie do publikacji w numerze historyków ukraińskich. Niestety nie znalazłem na jego stronach artykułów prawdziwych celebrytów, naprawdę utalentowanych badaczy i publicystów (łączących te dwie cechy) takich jak Jarosława Hrycaka, Wasyla Rasewycza, kulturologa Tarasa Wozniaka. Zaproszono innych, którzy z kolei wykazują, czemu na Ukrainie nie ma tak jakościowo dobrego wydania, jak właśnie Poradnik historyczny. Niestety musimy zdawać sobie sprawę z tego, że na Ukrainie historia jeszcze pozostaje polityką obróconą w przeszłość i wciąż nie potrafi przekształcić się w naukę. Tak jeden z autorów pisząc o Radzie Perejasławskiej, która połączyła Ukrainę z Rosją twierdzi, że Rosjanie i Kozacy (Ukraińcy) w różny sposób odbierali treść porozumienia: car jakoby uważał, że uzyskał nowych wasali, a Kozacy traktowali je jak sojusz równouprawnionych. Nie podaje przy tym żadnego uzasadnienia, żadnych wspomnień, że ktoś myślał w taki sposób! A najgorsze – nie dopuszcza żadnej innej wersji, żadnego innego stanowiska, wśród których, moim zdaniem, najlepiej brzmi uzasadnienie ekonomiczne – sojusz był zawarty pomiędzy warstwami panującymi, ponieważ nowa „elita ukraińska” potrzebowała rosyjskich strzelców „na wczoraj”, aby utrzymać tak niepewną władzę nad chłopstwem, które wypędziło magnatów i za chwilę mogło pogonić również swoich nowych panów – starszyznę kozacką. Z kolei w innym artykule autor zarzuca Polsce niegotowość uznać Ukrainę (czy Ruś) jako równouprawnionego członka Rzeczpospolitej! Typowy błąd historyka-amatora, próbującego wypowiedzieć się o dziejach przeszłości, używając do tego współczesnego sposobu własnej interpretacji. Wiadomo, że ruska szlachta i magnateria była całkiem zintegrowana z litewską (Litwa w zasadzie była Rusią, o czym świadczy chociażby położenie na mapie, język Statutów litewskich, czy Kaplica Świętej Trójcy w Lublinie), jak więc w tradycyjnym, feudalnym, monarchicznym społeczeństwie można było wypromować nowe państwo – nawet jako autonomię w składzie RP? Należało chyba znaleźć jakiegoś Ostrogskiego, Wiśniowieckiego, wybłagać dla niego koronę i następnie podpisać nową unię… Śmiesznie to brzmi i nieprawdopodobnie!

To, że redaktorzy i współautorzy godzą się z podobnymi interpretacjami, przywodzi na myśl, moim zdaniem, kompleks winy zachodnich krajów wobec ich kolonii. Nie udało się nam uzyskać Madagaskaru i kolonii zamorskich, a Ukraina taką na pewno nie była! Nie widzę sensu w tym przypadku, by posypywać głowę popiołem i czuć się niewolnikami pedagogiki wstydu. Zresztą w poprzednich numerach Pomocnika zachodni badacze (na szczególną uwagę zasługuje dorobek Daniela Beauvois) już wypowiadali się na temat utraty Ukrainy przez Rzeczpospolitą, naukowo uzasadniając i wyodrębniając przyczyny ekonomiczne.

Czytając Pomocnika można też dowiedzieć się jak przedsiębiorczy i jak dzielny jest były dyrektor ukraińskiego IPN-u Wołodymyr Wiatrowycz, radząc sobie z o wiele mniejszym budżetem oraz uprawnieniami aniżeli ma Polski IPN. Przy czym pomija się jego publicznie wyrażane(!) nacjonalistyczne poglądy polityczne, stosunek do Wołynia i UPA, a o tym że jest jednak politykiem, a nie historykiem świadczy conajmniej jego próba zmiany… jak myślicie czego? – roku założenia miasta! Chodzi o Odessę – chciał postarzyć Południową Palmirę o kilkaset lat, by nikomu nie kojarzyła się z panowaniem carycy Niemki Katarzyny II, której pomnik stoi w centrum tego pięknego miasta, zamieszkiwanego przez wielu Polaków, i którego wyglądu nikt lepiej nie opisał niż Józef Ignacy Kraszewski.

Nie będę wymieniał wszystkich lapsusów i nieścisłości. Czego jednak wyraźnie brakuje temu wydaniu? Niestety, nie zwrócono uwagi na to, co nas łączy najbardziej – prawie ta sama kuchnia, w której podstawą są barszcz czerwony i pierogi, a chleb ze smalcem jednakowo dobrze smakuje po obu stronach Bugu. A do tego stroje ludowe, ludowe tradycje, zresztą podobny język, muzyka, pieśni, wspólne wpływy literackie (wspomniano przynajmniej o Łesi Ukraince). Jeszcze niedawno Polska była oknem na świat zza kurtyny – każdy z nas oglądał film „Czterej pancerni i pies”, czekał na festiwal w Sopocie, łapał wiadomości i prognozę pogody polskiego radia i wyszukiwał nagrania „Czerwonych gitar”.

A co nas dzieli? Wydawałoby się dużo, lecz w próbie obalenia mitów i stereotypów jakoś pominięto pytanie – dlaczego wciąż żyją. Moim zdaniem, warto porównać podręczniki szkolne. Tak, polskim można zarzucić, że zawierają zbyt mało wiedzy o wschodnich sąsiadach – typowa wada programów szkolnych wschodnioeuropejskich (i nie tylko) państw, w których więcej uwagi poświęca się supermocarstwom (Brytania, Francja, Stany, Niemcy, Rosja) niż swojemu regionowi, zapominając o podstawowej zasadzie geopolityki – najważniejsi są sąsiedzi! W ukraińskich zaś podręcznikach do tej pory, niestety, przetrwała narracja o Polaku jak o kimś obcym, wrogim, zachodnim, panu, ziemianinie etc. – narracja, która do współczesnych podręczników przekoczowała z radzieckich, do których, z kolei trafiła – z jeszcze carskich. Do tej pory, jak mantrę powtarzają one koncepcje potrójnego ucisku: religijnego, etnicznego, społecznego. Jakkolwiek niechętny byłby do nauki uczeń, musi o tym ucisku pamiętać! I oczywiście, ta narracja jest wzmocniona literaturą piękną (np. wspomniany w wydaniu M. Gogol), ale też kinem. To właśnie ma decydujący wpływ na „pamięć historyczną”, ale też na historiografię. Pamiętajmy jednak, że „pamięć historyczna” to nic innego jak wykrzywiona, zniekształcona historia, i dlatego należy się z nią obchodzić bardzo ostrożnie – w pierwszej kolejności należy zrozumieć, czym jest!

Pomocnika równolegle ze mną czytał mój znajomy polonista, miłośnik historii i kultury Ukrainy, a wraz z tym prekursor polskiej muzyki elektronicznej Lubomir Jędrasik. Okazało się, że ma nieco inne zdanie: „Publikacja wydaje mi się bardzo wyważona i bardzo na miejscu, nie pomija bolesnych tematów, wprost przeciwnie – wydaje się, że są one podawane otwartym tekstem i bez niepotrzebnych tu subtelności. Moim zdaniem, tak trzeba o naszej wspólnej historii mówić. Nie jestem historykiem, a Ukrainą interesuję się dopiero od pięciu lat, więc jestem jeszcze amatorem w tej dziedzinie. ALE: może to i lepiej, że polscy historycy, prawie każdy, wydają się mieć (lekkie) patriotyczne skrzywienie, co nie pozwala im zobaczyć szerszego obrazu. Tzn. zobaczą Wołyń, ale już upadku ukraińskiej kultury i przymusowej wręcz polonizacji w dwudziestoleciu – już nie i zbędą to frazesami. A tymczasem podjęto tu taką szeroką próbę ogarnięcia przyczyn i skutków. Według mnie dla miłośnika tematu, takiego jak ja, jest to skarb, który pozostanie na półce z ważnymi gazetkami. Czy fachowcom się spodoba – nie wiem”.

Dodatki historyczne Polityki są jak zwykle znakomite – ten, moim zdaniem, jest nieco słabszy. Ale tylko nieco. Jak to już zrozumiałem, temat dla polskiego czytelnika rzadki, a jednak bardzo aktualny. Więc polecam Pomocnika!

Wito Nadaszkiewicz

Tekst ukazał się w nr 4 (392), 1 – 15 marca 2022

Source: Nowy Kurier Galicyjski