W 78. rocznicę zbrodni wołyńskiej główne uroczystości żałobne na tej ziemi odbyły się 10 lipca w Hucie Stepańskiej i 11 lipca w katedrze w Łucku. Polska delegacja z wicemarszałkiem Sejmu RP Małgorzatą Gosiewską na czele złożyła kwiaty i zapaliła znicze w wielu miejscach pamięci w obwodach wołyńskim i rówieńskim.
Huta Stepańska (obecna nazwa wsi – Huta w rejonie kostopolskim obwodu rówieńskiego) położona wśród pól i lasów, jako polska wieś przestała istnieć po trzydniowej samoobronie zbrojnej przed oddziałami UPA i koniecznej ewakuacji jej mieszkańców. O polskiej przeszłości przypominają pozostałości po starym cmentarzu, gdzie został wzniesiony pomnik ku czci ofiar. Na krzyżu napis: „Jezu, ratuj nas”.
Tam, w cieniu drzew zgromadzili się przedstawiciele organizacji polskich z Równego, Łucka, Żytomierza, polscy dyplomaci. Dotarli też uczestnicy IX Motocyklowego Rajdu Wołyńskiego. Przyszli także mieszkańcy wsi Huta.
Po mszy św. pod przewodnictwem ordynariusza diecezji łuckiej bpa Witalija Skomarowskiego i modlitwy poprowadzonej przez duchowieństwo prawosławne wystąpili przedstawiciele władz Polski i Ukrainy.
– Wypełniamy dziś zaszczytną misję strażników pamięci – powiedziała wicemarszałek Sejmu RP Małgorzata Gosiewska. Zaznaczyła również, że przybyli na uroczystość Polacy pamiętają też o sprawiedliwych Ukraińcach, którzy ratowali sąsiadów, takich jak Petro Bazeluk z Butejek. Na zakończenie Małgorzata Gosiewska przywołała wezwanie św. Jana Pawła II do Ukraińców i Polaków, które wygłosił podczas pielgrzymki do Lwowa w 2021 roku: „Niech dzięki oczyszczeniu pamięci historycznej wszyscy gotowi będą stawiać wyżej to, co jednoczy, niż to, co dzieli, aby razem budować przyszłość”.
Ambasador RP na Ukrainie Bartosz Cichocki odczytał list Janusza Horoszkiewicza, kustosza Pamięci Narodowej, potomka mieszkańców polskiej Huty Stepańskiej.
– Nigdy więcej – te słowa chcę powiedzieć, żeby tragedie się nie powtarzały – mówił Serhij Gemberg, zastępca przewodniczącego rówieńskiej obwodowej administracji państwowej. – Odziedziczyliśmy trudną pamięć, ale nasze serca mamy wypełniać miłością i dobrem. Dziś przybyliśmy tu, żeby pochylić się i wspomnieć tych, którzy zginęli, a także żeby pomodlić się za przyszłość naszych państw.
Głos zabrała też starosta wsi Huta Natalia Korewa, której Polacy złożyli podziękowanie za uporządkowanie polskiego cmentarza.
Delegacje w asyście harcerzy hufca „Wołyń” złożyły wiązanki pod pomnikiem. Wszystkich gości, Polaków i Ukraińców, zaproszono na poczęstunek.
– Tym razem jestem na troszeczkę dłużej – dla Kuriera Galicyjskiego powiedziała Małgorzata Gosiewska. – Traktuję to jako pielgrzymkę narodową po cmentarzach, miejscach zbrodni, miejscach, w których moje rodacy się bronili. Tu, w Hucie Stepańskiej, oni nie czekali na śmierć, tylko stworzyli samoobronę i po prostu walczyli. I to dzięki tej walce wielu udało się uratować. To są takie trudne momenty, ale optymistycznym jest to, że społeczność lokalna, że Ukraińcy, którzy tu żyją, dbają o te miejsca, starają się je porządkować. Dbają o pamięć. Są życzliwi i otwarci. Mówią o tym, co się tu dokonało i nie uciekają przed prawdą. Ja myślę, że musimy częściej być z tymi ludźmi, tu przyjeżdżać, tu się modlić. Odmodlić te miejsca tragedii razem ze społecznością ukraińską. Wspólnie porządkować te miejsca, odkrywać nowe, rozmawiać. Szukać potomków tych sprawiedliwych, bo przecież to, że wielu naszym Polakom, rodakom udało się ocalić, uratować, to dzięki temu, że sąsiedzi Ukraińcy mieli odwagę ostrzec, a czasami przechować u siebie. Że ryzykowali życiem swoim i swoich rodzin. Więc trzeba tych ludzi odnaleźć, odnaleźć ich potomków. Te sprawy nagłośnić, potomków odznaczać i w ten sposób też mówić o tym co się stało. Mówić o tej historii, ale nie po to, żeby ją rozkładać na części i rozpamiętywać i budzić nienawiść, tylko tak jak dzisiaj pod czas modlitwy, w czasie kazania ks. biskup Mikołaj Łuczok z Mukaczewa na Zakarpaciu powiedział, by wybaczyć, by się pojednać, a nie nosić nienawiści w sercu.
W pozostałych na Wołyniu polskich rodzinach dzieciom i wnukom była przekazywana prawda o tragicznych wydarzeniach na tej ziemi.
– Ja pochodzę z ziemi wołyńskiej – powiedziała Irena Kotwicka-Okruch. – W 1945 roku moi rodzice przyjechali z Żytomierszczyzny do Kostopola i tam się ja urodziła. Jesteśmy Polacy, cała nasza rodzina. Mieszkałam w Kostopolu do 2006 roku, zakładałam tutaj drużynę harcerską, a teraz mieszkam koło Warszawy, ale tutaj zawsze przyjeżdżam i wspieram miejscowe organizacje polonijne. Bo to jest moja ziemia, moja ojczyzna i bardzo chcę, żeby wszystkie polskie organizacje rozwijały, żeby młodzież była wychowana, żeby nie zapomnieli swojej historii, języka. Jesteśmy tutaj z dziećmi dlatego, żeby oni wiedzieli, że są częścią polskiej historii, polskiej kultury, polskiego narodu. Ja bardzo dużo o tym wiem, dlatego że moja babcia mi bardzo dużo o tym opowiadała. Poza tym czytałam bardzo dużo książek, bo mnie ten temat zawsze interesował. Rozmawiałam ze świadkami tych wydarzeń często. To są bardzo smutne wydarzenia, bo one podzieliły dwa takie bratnie narody, ukraiński i polski. Te narody zawsze żyły tutaj w zgodzie, i chciałabym, żeby tak było i dalej. Żeby taka tragedia więcej się nie powtórzyła.
Z kolei Natalia Koriewa, starosta wsi Huta, nie ukrywa, że wcześniej brakowało jej wiedzy o tragicznych wydarzeniach na Wołyniu. – Niestety, ta historia jest bardzo zniekształcona – powiedziała w naszej rozmowie. – Naszym problemem jest to, że nie chcieliśmy znać naszej historii, gdy byliśmy młodsi, chociaż wtedy jeszcze żyli ludzie, którzy mogliby nam o tym wiele powiedzieć. Bardzo mi przykro, że kiedy żył mój dziadek i opowiadał o tych wydarzeniach, to nie chciałam go słuchać. Dopiero teraz zaczynamy zbierać prawdziwą historię z tych ziaren, ze wspomnień najstarszego pokolenia w naszej okolicy. Przecież jeśli będziemy pamiętać o naszej przeszłości, to będziemy poprawiać te błędy, ażeby nigdy nie doszło do takich tragicznych wydarzeń. Chcemy żyć w pokoju, w zgodzie i miłości. Nie ma czegoś takiego, ażeby w naszej wiosce ktoś był wrogo nastawiony do gości z Polski. Bardzo chcemy być prawdziwymi sąsiadami.
Młody biskup Mikołaj Łuczok, dominikanin, który pochodzi w wielonarodowej rodziny na Zakarpaciu, głosił kazania w Hucie Stepańskiej oraz w katedrze łuckiej, gdzie celebrował liturgię. W dwóch językach, po polsku i po ukraińsku mówił o relacjach między sąsiednimi narodami, a także o złu, dobru i przebaczeniu. – Przede wszystkim jesteśmy dziećmi Bożymi – pouczał hierarcha. – Przebaczenie jest ogromną mocą, którą przyniósł nam Jezus Chrystus. Przebaczenie nie jest powiedzeniem tego, że krzywdy nie było, nie jest milczeniem w sprawie krzywdy i nie jest akceptacją zła. Zło jest złem. Trzeba je nazwać po imieniu – zaznaczył. – Modlimy się o pokój na Ukrainie (…), za nas, którzy obecnie żyjemy na ziemi, naznaczeni cierpieniem, uprzedzeniami i nienawiścią, żeby nasza wspólna droga opierała się na prawdzie, wzajemnym zrozumieniu oraz braterstwie – wezwał biskup Mikołaj Łuczok.
Kuźmiwka (dawna Kazimierka) to jedno z licznych miejsc pamięci, gdzie wicemarszałek Sejmu RP Małgorzata Gosiewska i towarzyszące jej osoby złożyli hołd ofiarom.
– Na szczęście tak się złożyło wysiłkiem różnych środowisk, osób, w szczególności pana Janusza Horoszkiewicza, że w tych miejscach stoją krzyży, mamy miejsca wyraźne, gdzie możemy się pomodlić, złożyć kwiaty – skomentował Bartosz Cichocki, ambasador RP na Ukrainie. – Natomiast trzeba ze smutkiem powiedzieć, że w bardzo wielu miejscach tych krzyży nie ma. Bardzo wiele miejsc masowych pochówków są nawet nieznane. I to nie dotyczy tylko ofiar rzezi wołyńskiej 1943-44 roku. To dotyczy także konfliktów z roku 1920. To dotyczy zbrodni katyńskiej, której ofiary NKWD spoczywają także na terytorium dzisiejszej Ukrainy. Tak że tych miejsc jest bardo wiele i liczymy na to, że we współpracy ze stroną ukraińską będziemy je odnajdywać, będziemy je porządkować, będziemy zmarłym w różnych konfliktach mogli zapewnić chrześcijański pochówek, tak jak dzisiaj to było w Hucie Stepańskiej z udziałem przedstawicieli władz Ukrainy. Wspólnie się za nich modlić i zastanawiać nad tym, jak budować nasz dialog tożsamościowy.
Swoimi doświadczeniami z udziału w wielu dorocznych obchodach żałobnych na Wołyniu podzielił się z Kurierem Galicyjskim Rafał Dzięciołowski, prezes Fundacji Solidarności Międzynarodowej:
– Po pierwsze, musimy pamiętać, że tam gdzie jeździmy, w miejscach gdzie rzeź się odbywała na Wołyniu, żyją w większości bardzo prości ludzie. To jest ludność zajmująca się rolnictwem. Chłopi po prostu, tak jak w Polsce. Ci ludzie nie studiują inkunabułów, nie czytają książek, w większości nie mają dostępu do Internetu. Żywią się wiedzą potoczną i czymś co kiedyś zwykło się nazywać mądrością ludową, która była oparta na zgodności z naturą, bojaźni Bożej, przekonaniach wyniesionych ze szkoły i charakterze ukształtowanym przez Cerkiew prawosławną i rodzinę. Ci ludzie nie są tak bardzo podatni na wszystkie elementy, które na przykład w ostatnich latach zbulwersowały opinię publiczną obu narodów. Oni są impregnowani na te informacje, a nawet jeżeli je dostają, to traktują jako coś drugorzędne, obce, zewnętrzne. Natomiast to, co było naszym doświadczeniem w kontakcie z tymi ludźmi, to jakieś elementarne poczucie solidarności z nami, ludźmi, którzy przyszli opłakiwać swoich zamordowanych bliskich. I podejrzewam, że oni mają świadomość tego, że my przyjeżdżamy ze świadomością, że to ich przodkowie naszych przodków zamordowali, ale jednak są zdolni do wykazania jakiejś formy współczucia. Moim zdaniem, tego nie można lekceważyć, nie można wzruszyć ramionami i powiedzieć: a, nie przyznają się do zbrodni, nie nazywają się sami ludobójcami, nie ukorzyli się przed nami. To że odczuwają empatię do nas, że przynoszą nam tak jak w Hucie Stepańskiej wodę i uzwar, że mówią gdzie stanąć, żeby było bardziej chłodno, otwierają furtki do swoich gospodarstw – to są gesty początku porozumienia, moim zdaniem. O ile będziemy umieli te gesty docenić i na nich budować przyszłe relacje, na pamięci, prawdzie, ale na wzajemnej empatii. Bo myślę sobie, że potomkowie ofiar mogą się zdobyć na empatię wobec potomków sprawców, dla których przyznanie jest wielkim wezwaniem. Myślę, że umiemy to sobie wyobrazić i że oczywiście oczekujemy tego przyznania. Ale z drugiej strony powinniśmy robić wszystko, żeby to im ułatwić. Ja jestem umiarkowanym optymistą na poziomie lokalnym. Doświadczenie tego wyjazdu przekonuje mnie do tego, że mamy tam partnerów, z którymi możemy podjąć wspólny trud poznania przeszłości, oceny tej przeszłości i tym samym przełamania tej klątwy zła, które tam wybuchło. Natomiast jestem chyba raczej umiarkowanym pesymistą, jeżeli chodzi o wymiar polityczno-państwowy. Tu wydaje mi się, że przy niewątpliwie dobrych intencjach wielu polityków, i to najwyższego szczebla, emocje ogólne i kalkulacja polityczna w grze politycznej wewnątrzkrajowej mogą uniemożliwić konkretne i sensowne działania po obu stronach. I tego się najbardziej boję. Dlatego wydaje mi się, że pierwsze co powinniśmy robić, to powinniśmy zacząć najbardziej podstawowe działania lokalne tam na miejscu. A najbardziej podstawowe działania to modlitwa, spotkania i bycie tam razem z nimi. I wydaje mi się, że to z kolei jest wielkie zadanie dla wszystkich Kościołów obecnych na tym obszarze. Przede wszystkim dla Cerkwi prawosławnej i w tym momencie w większości dla Ukraińskiego Kościoła prawosławnego i dla Kościoła rzymskokatolickiego. Tak to sobie wyobrażam po tym wyjeździe.
Konstanty Czawaga
Source: Nowy Kurier Galicyjski