O malarzu Janie Lorenowiczu fakty nieznane, czyli niespodzianki z galicyjskich ksiąg metrykalnych

Rozmowa Anny Gordijewskiej z Anną Kozłowską-Ryś, autorką publikacji o temacie lwowskiej i kresowej, m.in. książek „Lwów na słodko i… półwytrawnie”, „Sekrety kresowych kuferków”, „Rodzinny dagerotyp”.

Czas przedświąteczny i Święta Bożego Narodzenia to czas, w którym zdarzają się rzeczy nieoczekiwane… Czy i Tobie przytrafiały się w trakcie przeszukiwania archiwaliów jakieś historyczne „niespodzianki”?

Nie jeden raz jakiś zdawałoby się nieistotny fragment listu lub strzęp dokumentu prowadził mnie do nieoczekiwanych znalezisk archiwalnych. Bywało, że akurat w okresie świątecznym. To czas bardzo rodzinny, czas spotkań niekiedy z dawno nie widzianą rodziną, z którą podczas rozmów dokonuje się małych i większych odkryć, i wtedy takie dotąd nic nie mówiące papiery zaczynają nabierać innego sensu. Czasem takie małe odkrycia prowadzą nas do zaskakujących wniosków. Zdarza się, że nagle stwierdzamy zdumiewające pomyłki w biogramach osób ongiś znanych i z czasem nieco zapomnianych. Rodzinne wspomnienia i opowieści przekazywane z pokolenia na pokolenie to za mało. Niejednokrotnie dopiero dość żmudna analiza zapisów w księgach metrykalnych oraz porównywanie różnych dokumentów pozwala na wydobycie na jaw prawdy, odtworzenie powiązań rodzinnych i kolei losów. Proponuję Ci krótką wycieczkę po Galicji, śladami takich właśnie odkryć, a naszym wirtualnym wehikułem niech będzie „flakotrzęśnia”.

Jan Lorenowicz, rys. Uwolnienie więźniów politycznych w Krakowie w 1848 r.

Flakotrzęśnia? Gdzieś chyba słyszałam ten zabawny termin.

Zapewne znasz go z pamiętników Kazimierza Chłędowskiego. Tak nazywano w rodzinie Chłędowskich ulubioną ponoć przez ojca pamiętnikarza bryczkę – wehikuł bez resorów, dudniący i trzeszczący, w którym pod siedzenie wpychało się skórzany wielki tłumok z pościelą i odzieżą, a boki utykało słomą, na wierzch kładąc materacyk tworzący siedzenie. W podróży, w miarę upływu czasu siedzenie to opadało coraz niżej, co nie najlepiej wpływało na stan odzieży i… kondycję podróżujących. A podróż trwała niejednokrotnie długo… Nie bez przyczyny przyszła mi na myśl owa „flakotrzęśnia” i Chłędowscy, bowiem osoba, o której chcę opowiedzieć, w pewnym stopniu związana była z Iwoniczem Zdrojem, gdzie po śmierci założycieli uzdrowiska Karola hr. Załuskiego a później Amalii z Ogińskich hr. Załuskiej, został zatrudniony przez ich spadkobierców, jako administrator dóbr ojciec pamiętnikarza, Otto Chłędowski.

Portret generała Józefa Chłopickiego (1771–1854) w starszym wieku

Dokąd więc się udajemy?

Do Białego Kamienia w powiecie złoczowskim, „o 1 i pół mili na północny zachód od Złoczowa, a o milę na południe od Oleska”, miasteczka „pod samemi górami stanowiącymi dział wód między morzem Czarnem i Bałtyckim”, jak czytamy w „Słowniku geograficznym Królestwa Polskiego”. Do miasteczka, w którym w 1640 r. urodził się Michał Korybut Wiśniowiecki, przyszły król Polski; i gdzie mieszkała i zmarła Teresa z Rzewuskich, żona księcia Karola Radziwiłła „Panie Kochanku”… My zaś przeniesiemy się w czasie do roku 1825. To wtedy lub może rok czy dwa wcześniej, zjechał do Białego Kamienia pan Wawrzyniec Lorenowicz z małżonką i dziećmi. Dość długą mieli za sobą drogę – z Kaszyc pod Przemyślem. Zapewne nie wiedział pan Wawrzyniec, czy osiądzie tu na dłużej. W Kaszycach zatrudniony był przy tamtejszym dość skromnym dworze jako kucharz. Co skłoniło go do opuszczenia Kaszyc, nie wiadomo. Zamieszkali być może na tzw. Wendyczówce, należącej do rodziny Wendyczów: Macieja Wendycza, właściciela części miasta oraz Józefa Wendycza, plenipotenta zwierzchności dworskiej. Po śmierci księcia Dominika Radziwiłła Biały Kamień z przyległościami poszedł w 1819 r. w dzierżawę. Wiadomo, że ok. 1840 r. nabył je adwokat lwowski Józef Malisz, a po jego śmierci – Pantaleon Schneider. Kto dzierżawił dobra za czasów Lorenowiczów, nie wiem.

W Białym Kamieniu rodzina Lorenowiczów spędziła kilka lat, doświadczając smutków i radości. Dwie młodsze córki Lorenowiczów w niedługim czasie od przybycia zmarły – 4-letnią Kunegundę i 15-letnią Teklę zabrał krztusiec, choroba w tamtych czasach często będąca przyczyną śmierci dzieci. Najstarszą, 19-letnią Katarzynę wydali za mąż za miejscowego – Grzegorza Konasiewicza i niebawem cieszyli się z narodzin wnuczki. Z początkiem zaś grudnia 1830 r. przyszedł na świat ich drugi syn – Franciszek, a w dwa lata później przed ołtarzem stanęła ich córka Rozalia u boku Onufrego Witkowskiego.

Jan Lorenowicz i Paulina Drda-Gadzińska, ślub. Rudka, 1871

Lorenowicz? Czy była to rodzina tego malarza i obywatela ziemskiego Jana Lorenowicza, pochowanego na przemyskim cmentarzu?

Tak, Jan Lorenowicz był pierwszym synem Wawrzyńca i Katarzyny. I tu właśnie kryje się świąteczna niespodzianka. Do tej pory w piśmiennictwie, począwszy od „Słownika artystów polskich i obcych w Polsce działających”, powtarzana jest informacja, iż jego rodzicami byli Kajetan i Ludwika z domu Drabik i że urodził się w Kaszycach w 1821 r., otrzymując na chrzcie imię Jan Kanty. Analiza dokumentów, zwłaszcza metrykalnych, pozwala mi na stwierdzenie, że jest to ewidentna pomyłka, popełniona przed laty.

Kaszyce, wpis w księdze metrykalnej, chrzest Jana Lorenowicza

Rzeczywiście, jestem zaskoczona. Jak na to wpadłaś?

Początkiem mojego „śledztwa” był akt ślubu Jana Lorenowicza z Pauliną z Gadzińskich, wdową po byłym burmistrzu Wieliczki, Józefie Karolu Drdzie; notabene po kądzieli pochodzącej ze Lwowa. Ku mojemu zdziwieniu, w akcie tym z 1871 r. zapisano innych rodziców Jana. Pomyślałam: Błąd proboszcza. Jednak nie był to błąd. Kolejne zapisy metrykalne i dokumenty to potwierdzały. Nie tylko przypisano mu innych rodziców i tym samym zakłamując dalsze rodzinne powiązania, ale i wskazano błędny rok urodzenia, bowiem Jan Lorenowicz urodził się wcześniej – 19 listopada 1819 r. i ochrzczono go imieniem „Jan Boży” (Jan de Deo), a nie „Jan Kanty”. Zresztą sam Jan Lorenowicz poniekąd wprowadził w błąd przyszłych badaczy, mylnie podając swój wiek, np. zapisując się w 1843 r. do Akademie der Bildenden Künste w Monachium – 22 lata, czy przy wspomnianym ślubie – 49 lat.

Franciszek Lorenowicz, chrzest. Biały Kamień, 1830

Jan Lorenowicz wychowywał się więc w Białym Kamieniu?

Tego jeszcze z całą pewnością powiedzieć nie mogę. Gdy Lorenowiczowie sprowadzili się do Białego Kamienia, chłopiec miał ok. 6 lat. Być może był przy rodzicach i posłano go do miejscowej szkoły ludowej, jeszcze jedno- czy dwuklasowej – dopiero bowiem w 1845 r. została 3-klasową „szkołą etatową”. A może zaczął się uczyć prywatnie w domu, choć nie znając dokładnie ówczesnego statusu majątkowego Lorenowiczów, trudno jest postawić taką hipotezę. Znane są jednak przypadki, gdy początkowym nauczaniem nie zajmował się guwerner po „wyższych szkołach”, lecz światły sąsiad. Ot, pierwszymi nauczycielami Jędrzeja Rogoyskiego z Żarnowca był najpierw Śmiałowski – późniejszy ślusarz w Strzyżowie; Ignacy Rozmuski, który potem został księdzem w Samborskiem; Jan Rozmuski, urzędnik magistratu w Krośnie; August Marcinkiewicz, potem urzędnik akcyzowy we Lwowie. Nie jest jednak wykluczone, że oddano Jana pod czyjąś opiekę, myśląc o tym, by się potem w dużym mieście, np. we Lwowie, dalej kształcił. Wawrzyniec i Katarzyna Lorenowiczowie mieszkali w Białym Kamieniu z pewnością do 1832 r., tak wynika z dokumentów. Wawrzyńcowi udało się zapewne odłożyć nieco grosza, gdyż w latach późniejszych, porzuciwszy zawód kucharza, opuścił Biały Kamień i dzierżawił w innych rejonach Galicji niewielkie folwarki. Gdy do Białego Kamienia dotarł w swoich peregrynacjach po Galicji krajoznawca, poeta i rysownik Maciej Bogusz Stęczyński, i utrwalił widok miejscowości, opublikowany w „Okolicach Galicyi”, wydanych w 1848 r. we Lwowie, Lorenowiczów już tam nie było. W Białym Kamieniu została Katarzyna Konasiewiczowa, zmarła podczas epidemii cholery w 1848 r., i Rozalia Witkowska. Wawrzyniec i Katarzyna Lorenowiczowie zmarli przed 1863 r., gdzie – nie wiadomo.

Czytałam, że Jan Lorenowicz ukończył gimnazjum pijarów w Podolińcu na Spiszu.

I tu jeszcze jedna zagadka. Podczas najnowszych poszukiwań w archiwum na Słowacji, przechowującym dokumenty tegoż gimnazjum, na listach uczniów i absolwentów nie znaleziono Jana Lorenowicza. Albo więc egzamin dojrzałości zdawał jako ekstern, czego nie odnotowano – ale byłoby to dziwne; albo uczęszczał do innego gimnazjum. Tak czy siak, zamarzyło się utalentowanemu plastycznie Janowi zostać artystą – w 1840 r. wstąpił do wiedeńskiej Akademii Sztuk Pięknych, a w trzy lata później został studentem malarstwa w Akademii Sztuk Pięknych w Monachium, którą ukończył w 1846 r. Niewiele jest znanych jego obrazów i rysunków. Wspominany jest obecnie przede wszystkim jako autor obrazu „Rzeź galicyjska” (inny tytuł: „Rabacja chłopska”) i rysunków ilustrujących rewolucję krakowską roku 1848. A przecież w Muzeum Historycznym m. Lwowa znajduje się do tej pory jego pędzla znakomity portret gen. Józefa Chłopickiego, namalowany w 1848 r., pochodzący ze zbiorów Muzeum im. Lubomirskich, podarowany przez Adama hr. Potockiego z Krzeszowic. W zbiorach Muzeum Narodowego w Krakowie przechowywana jest litografia przedstawiająca narysowany przez niego portret Amalii z Ogińskich Załuskiej, zaś w Tarnowie portret Władysława Sanguszki. Jak wiadomo, mimo talentu – zwłaszcza jako rysownika i portrecisty; mimo iż jego obrazy przyjmowano przychylnie, z czasem Jan Lorenowicz zarzucił malarstwo i – jak to ujął po jego śmierci jeden z dziennikarzy – „zamienił pędzel na lemiesz”. W piśmiennictwie jednak bywa niekiedy mylony ze swoim młodszym bratem, Franciszkiem, który po odbyciu obowiązkowej służby wojskowej – w żandarmerii, i pojąwszy we Frysztaku za żonę pannę Eleonorę Czernecką, rodem z Hoszowa, zajął się gospodarowaniem najpierw w Jasielskiem, a potem w Tarnowskiem. Jan zmarł w Łuczycach nieopodal Przemyśla, u swojej córki i zięcia, Heleny i Eugeniusza Pełczyńskich, do niedawna jeszcze mieszkających w majątku w Małnowie w pow. mościskim.

Iwonicz-Zdrój, rysunek Jana Lorenowicza

Gdzie Jan Lorenowicz miał być może okazję spotkać się z Chłędowskimi? Wspominałaś, że był w Iwoniczu Zdroju.

Grób Jana Lorenowicza w Przemyślu, 1895

Amalia z Ogińskich hr. Załuska, która po przedwczesnej śmierci męża Karola hr. Załuskiego, sama zarządzała stworzonym przez nich uzdrowiskiem, zatrudniła go jako nauczyciela rysunków dla swoich córek, Marii i Emmy. Lorenowicz namalował wówczas m.in. portret Amalii oraz portret panienek, a także rysował widoczki z Iwonicza Zdroju – znany jest jeden z nich, zachowany w litografii R. Theera, przedstawiający zakład kąpielowy. A jako że w kwietniu 1849 r. 18-letnia Emma Załuska wyszła za mąż za Teofila Ostaszewskiego, właściciela Wzdowa i Turzegopola w Sanockiem, zaś 20-letnia Maria za Władysława Gołaszewskiego, syna właściciela Targowisk k. Krosna i Zboisk k. Dukli, musiało to być niewątpliwie przed tym rokiem.

Ta opowieść to rzeczywiście taki mały i zaskakujący prezent świąteczny, zapewne zwłaszcza dla potomków Jana Lorenowicza. Masz może więcej takich niespodzianek?

Tak, ale o tym opowiem chętnie kolejnym razem. Dziś zaś chciałabym Czytelnikom życzyć spokojnych, ciepłych Świąt Bożego Narodzenia, a rodzinnym genealogom radosnych niespodzianek podczas poszukiwań!

Rozmawiała Anna Gordijewska

Tekst ukazał się w nr 22 (434), 30 listopada – 18 grudnia 2023

Source: Nowy Kurier Galicyjski