Nieznana wizyta arcyksięcia Rudolfa

Wszystko zaczęło się od wspomnień Tadeusza Chabczyńskiego, a właściwie od jednej linijki stamtąd. Pisał w okresie międzywojennym, że w jego kamienicy przy obecnej ul. Gwardii Narodowej 4 niegdyś „zatrzymywał się arcyksiążę Rudolf ze swą świtą podczas inspekcji garnizonu cesarskiego”.

Tytuł arcyksięcia nosili męscy przedstawiciele rodu Habsburgów, rządzącego imperium Austro-Węgier. Gwiazdy tej wielkości nieczęsto odwiedzały Stanisławów, dlatego trzeba było całego śledztwa historycznego, aby ten fakt udokumentować.

Który z dwóch?

Kamienica, opisana przez Tadeusza Chabczyńskiego, wizualnie odpowiada przełomowi wieków XIX-XX. Członkowie domu rządzącego lubili, by w rodzinie było dużo dzieci, dlatego rodzina Habsburgów była nadzwyczaj rozległa. Ale w określonym czasie jedynie dwóch arcyksiążąt nosiło imię Rudolf.

Arcyksiążę Albert Fryderyk Rudolf – inspektor generalny cesarskich sił zbrojnych, fot. ze źródeł internetowych

Jeden z nich to Albert Fryderyk Rudolf (1817–1895). Był inspektorem generalnym sił zbrojnych Austro-Węgier. Zgodnie ze swym tytułem często przeprowadzał inspekcje jednostek wojskowych, otóż właściwie mógł służbowo odwiedzić również Stanisławów, gdzie rozlokowany był liczny garnizon. Imię Rudolf jednak w jego dokumentach stało dopiero na trzecim miejscu, dlatego zazwyczaj nazywano go Albertem lub księciem Cieszyńskim. Przynajmniej tak figuruje w ówczesnych dokumentach.

Był jeszcze jeden Rudolf. I to nie jakieś książątko z linii bocznej, lecz jedyny syn i spadkobierca cesarza Franciszka Józefa I! Życie tego Rudolfa (1858–1889) było krótkie i burzliwe. Młody arcyksiążę odbył służbę w wojsku, dobrze znał się na ornitologii – jego profesorem był sam autor „Życia zwierząt” Alfred Brehm. Arcyksiążę był inicjatorem wydania wielotomowego dzieła „Imperium Austro-Węgierskie w opisach i ilustracjach”. Ojciec szykował syna do państwowej roli i urządził mu ślub z belgijską księżniczką Stefanią.

Arcyksiążę Rudolf – syn i następca tronu, fot. ze źródeł internetowych

Jednak arcyksięcia dla jego licznych miłostek i zdrad trudno było nazwać wzorem męża. W ostatnich latach jego życia stosunki ojca i syna bardzo się popsuły. Następca tronu dużo pił, popadł w długi, przesadzał z lekami uspokajającymi. Pojawiły się plotki, że ojciec chce syna pozbawić tronu. Konflikt zakończył się tragicznie – 30 stycznia 1889 roku arcyksiążę w towarzystwie swojej kochanki Marii Vetsery popełnił samobójstwo. Potomków z linii męskiej po sobie arcyksiążę nie zostawił, więc cesarz zmuszony był przepisać testament na swego bratanka Franciszka Ferdynanda, który później zginął w Sarajewie od kuli serbskiego terrorysty.

Zrozumiałe, że większość czasu nasz Rudolf spędzał w stolicy. Tym niemniej kilkakrotnie bywał i na naszych terenach. Co tu robił?

Przyjaciel biskupa

Arcyksiążę był zawziętym myśliwym. Gazeta „Діло” tak opisuje jego dzień:

„Arcyksiążę prowadzi bardzo proste życie. Wstaje rano i przed śniadaniem przegląda najważniejsze gazety. O 9 godzinie przyjął marszałka dworu p. Bombela i adiutantów. Gdy był we Wiedniu, to o godz. 10 odwiedzał wojskową kancelarię w koszarach Franciszka Józefa, gdzie załatwiał bieżące sprawy służbowe i udzielał audiencji. O godz. 12 jadł drugie śniadanie z arcyksiężną Stefanią, a o 2 po poł. udawał się na krótkie łowy, z których wracał o godz. 6 lub 7. Wieczorem odwiedzał teatr lub – najczęściej – zabierał się za czytanie książek”.

Arcyksiążę nie ograniczał się lasami wokół Wiednia. Wiadomo, że we wrześniu 1888 roku przyjeżdżał na polowanie w lasach w okolicy Rożniatowa, gdzie przez dwa dni polował na jelenie w okolicach Perehińska i wsi Kuźminiec. Zachowało się stare zdjęcie przedstawiające „Myśliwski domek Arcyksięcia Rudolfa w Podlutym”.

Domek myśliwski arcyksięcia Rudolfa w Podlutym, fot. ze zbiorów Wołodymyra Kondyra

Polowania polowaniami, nas jednak interesuje pobyt Rudolfa w Stanisławowie. A miał tu dobrego znajomego. 10 stycznia 1886 roku odbyła się uroczysta intronizacja Juliana Pelesza, pierwszego greckokatolickiego biskupa Stanisławowa. Z tej okazji arcyksiążę przysłał władyce dwie pary pięknych siwych koni z karetą, „co świadczyło o autorytecie biskupa w wyższych kołach rządowych”.

Biskup Julian Pelesz był katechetą młodego arcyksięcia Rudolfa, fot. ze źródeł internetowych

Według pojęć austriackich powstanie nowego ukraińskiego biskupstwa na dalekiej prowincji imperium było wydarzeniem drugoplanowym. Pytanie: dlaczego następca tronu był tak szczodry i po cesarsku powitał biskupa Pelesza z jego nominacją?

Okazuje się, że dobrze się znali. W 1870 roku o. Julian był rektorem greckokatolickiego seminarium w Wiedniu. Równolegle był katechetą młodego Rudolfa. Gdy arcyksiążę dorósł, nie zapomniał o swoim nauczycielu. Po rezygnacji biskupa Józefa Sembratowicza o. Pelesz był brany pod uwagę jako jeden z najpoważniejszych kandydatów na tron metropolity we Lwowie. Papież powołał jednak kogoś innego na biskupa. Jako rekompensatę (nie bez udziału Rudolfa) o. Pelesz objął w 1885 roku diecezję stanisławowską.

Wdzięczny władyka bardzo szanował arcyksięcia Rudolfa, a nawet przyczynił się do powstania jego kultu. Zalecał, aby portrety arcyksięcia umieszczano w kancelarii każdej parafii greckokatolickiej. Według kanonów państwowych w każdym urzędzie miał być portret miłościwie panującego cesarza Franciszka Józefa I, a już portret następcy tronu był wyłącznie inicjatywą biskupa.

Arcyksiążę Rudolf – syn i następca tronu, fot. ze źródeł internetowych

Siedziba wysokiego gościa

W swojej „Historii miasta Stanisławowa” historyk Petro Isajew pisze, że „w roku 1886 arcyksiążę Rudolf, objeżdżając Galicję, złożył wizytę stanisławowskiemu biskupowi”. Inną datę podaje Rusłan Delatyński w swojej „Historii diecezji stanisławowskiej” pisząc: „w lipcu 1887 roku arcyksiążę Rudolf, objeżdżając Galicję, osobiście odwiedził biskupa Juliana Pelesza”.

Czyżby następca tronu był u nas dwukrotnie? Wątpliwe. Prawdopodobnie szanowny prof. Isajew po prostu pomylił daty, gdyż oprócz niego nikt nie podaje tej wersji. Natomiast w wielu źródłach można znaleźć, że Rudolf był w Galicji w 1887 roku.

Program jego wizyty był dość napięty. 3 lipca 1887 roku Rudolf przyjechał koleją do Lwowa, gdzie przebywał kilka dni. Historyk Mirosława Oseredczuk zaznacza, że spośród licznych arcyksiążąt, wizytujących stolicę Galicji, Ukraińcom najbardziej przypadł do gustu właśnie Rudolf. Odwiedzał wówczas lwowskie cerkwie, ruskie instytucje i towarzystwa, ruskie gimnazjum i Instytut Stauropigijski. W międzyczasie wmurował kamień węgielny pod budowę ruskiego seminarium duchownego, a na koniec ceremonii powiedział: „Niech Bóg chroni i ma w swojej opiece naród ruski i jego świętą cerkiew. Mnohaja lita!”. Te ostatnie słowa wypowiedział po ukraińsku.

5-6 lipca następca tronu odwiedza już Tarnopol – ogląda wystawę etnograficzną w parku i zachwyca się światłem latarni elektrycznych, które po raz pierwszy zabłysły w mieście.

8 lipca wyjechał już za granice Galicji i zawitał do Czerniowiec, będących administracyjnym centrum księstwa Bukowiny.

Arcyksiążę Rudolf poruszał się specjalnym pociągiem, wobec tego do Stanisławowa mógł przybyć pomiędzy 3 a 8 lipca. Gdzież mógł się zatrzymać?

Sprawdźmy wersję pamiętnikarza Chabczyńskiego. Mieszkał w kamienicy przy obecnej ulicy Gwardii Narodowej 4. Odpowiednio ta kamienica powinna była istnieć już w roku 1887. Informacji o niej jest niewiele. W państwowym rejestrze zabytków Ukrainy lokalnego znaczenia kamienica datowana jest na koniec XIX wieku. Architekt Zenowij Sokołowski, który sporządził opis kamienicy, podkreśla, że jest to „budynek mieszkalny w stylu prowincjonalnego klasycyzmu, wybudowany na początku XX wieku”. Jednak żadnego odniesienia do chronologii ani opis, ani rejestr nie zawiera.

Kamienica przy ul. Gwardii Narodowej 4 powstała już po śmierci arcyksięcia, fot. Ihor Hudź

Natomiast notatki Mychajła Hołowatego zawierają fragment rejestru miejskiego. W 1880 roku i do roku 1890 tego adresu nie ma. Pojawia się dopiero w 1913 i zapisany jest na Żyda Seliga Rubinsteina. Otóż – Rudolf nie mógł tam rezydować, bo tej kamienicy jeszcze nie było.

Może w hotelu? Ale z tymi pod koniec XIX wieku w Stanisławowie też nie było najlepiej. Wystarczało miejsc, gdzie można było przenocować, lecz do poziomu dworu panującego było im daleko. Pierwszy „normalny” hotel pojawił się dopiero w 1893 roku i nazywał się „Imperial” – obecna ul. Strzelców Siczowych 1.

Jeżeli wspominamy, że Rudolf przyjeżdżał do swego nauczyciela o. Pelesza, to mógł oczywiście zatrzymać się w pałacu biskupim przy ul. Lipowej (ob. Szewczenki 16). W 1843 roku adwokat Przybyszewski wybudował dla siebie piętrowa willę, uważaną za jedną z najpiękniejszych w mieście w tym czasie, zaś potomkowie adwokata sprzedali ją na rezydencję biskupowi.

Ale jak okazuje się – Rudolf również tam się nie zatrzymał

Kamienica przy ul. Gwardii Narodowej 4 powstała już po śmierci arcyksięcia, fot. Ihor Hudź

Kwiaty na peronie

Dokładną datę przyjazdu arcyksięcia do Stanisławowa udało się ustalić dzięki krajoznawczyni Ołenie Buczyk, która odszukała wzmiankę o wydarzeniu w „Gazecie Lwowskiej” z dnia 8 lipca 1887 roku. Jest to krótka relacja, więc przytoczmy ją w całości:

„Stanisławów, 7 lipca, godz. 1 po poł.

Tutejszy dworzec kolejowy, świątecznie przybrany z okazji przybycia Jego Cesarskiej Mości, wypełniła licznie społeczność, różne deputacje i przedstawiciele. Marszałek powiatowy Brykczyński powitał Cesarzewicza krótką przemową. Między innymi na peronie przebywali dowódca książę Wirtemberg, którego zaproszono do wagonu Cesarzewicza, Józef Jabłonowski, Antoni Chamiec, Cilecki, biskup Pelesz z kapitułą, ksiądz kanonik Krasowski. Dwie panienki, jedna w polskim, druga w ruskim strojach ludowych, wręczyły Cesarzewiczowi wspaniały bukiet. Społeczność, jak tutejsza, tak i z okolic Stanisławowa witała odjazd Jego Cesarskiej Mości”.

Na peronie stanisławowskiego dworca arcyksiążę Rudolf przebywał jedynie 8 minut. Pocztówka z kolekcji Zenowija Żerebeckiego

Oto wszystko. Żadnych spacerów po mieście i noclegu w rezydencjach. Program wizyty przewidywał jedynie 8 minut na peronie, po czym pociąg ruszył do Kołomyi, gdzie Rudolf zjadł obiad w restauracji przydworcowej. Dalsza trasa prowadziła przez Słobodę Ranguską i Śniatyn do Czerniowiec.

Zaznaczmy, że swego nauczyciela biskupa Pelesza arcyksiążę nawet do wagonu nie zaprosił. Jakoś to wyszło nie fair.

Iwan Bondarew

Tekst ukazał się w nr 15-16 (379-380), 31 sierpnia – 16 września 2021

Source: Nowy Kurier Galicyjski