Od początku agresji Rosji na Ukrainę, Polska jako pierwsza wyciągnęła sąsiadom swą pomocną dłoń.
24 luty 2022 roku, Łuck. Tego fatalnego poranka autorka tego artykułu nie spała – zbiegiem okoliczności kończyła tekst o pochówkach na Wołyniu ofiar I i II wojen światowych. Nie zdążyłam dopisać do końca, jak usłyszałam trzy potężne wybuchy. „Fajerwerki?, Petardy? Salwy?” – myśli biegły błyskawicznie, gdy drżącymi palcami otwierałam stronę lokalnych wiadomości. Po otwarciu – zamarłam!…Wojna! Zadzwoniłam do syna na drugi koniec miasta, rozbudziłam sąsiadów. Wyrwani ze snu ludzie nie od razu zrozumieli, o co chodzi. W autach wyły alarmy, a z dębów w pobliskim parku z głośnym krakaniem poderwało się stado rozbudzonych wron. „To grzmot?” – zapytała sąsiadka nie dowierzając. – „Nie, to wojna. Ostrzeliwuje nas Rosja!”
Granica otwarta, zasady przekroczenia – uproszczone
Od wybuchu wojny władze Polski ogłosiły, że gotowe są przyjmować uchodźców z sąsiedniego państwa i uprościły zasady przekroczenia granicy. W kilka godzin po wybuchu wojny wszystkie wołyńskie media podawały to ogłoszenie. Pytano, jak dojechać do granicy, czy będą kursować autobusy, gdzie w Polsce są punkty przyjmowania uchodźców, co można brać ze sobą, czy można zabierać zwierzęta domowe. Polacy odpowiadali, że uchodźców przyjmą gościnnie w każdym mieście, proponowali pomoc żywnościową, odzież, gwarantowali noclegi lub tymczasowe schronienie. Od tej chwili do punktów granicznych kierowały się długie kolejki aut i busów. Nie mniej ludzi było na pieszych przejściach.
Jak to jest – wyjechać do nieznanego kraju z dzieckiem, doświadczyła moja koleżanka z przedmieścia Łucka, Tatiana Urban
– Po raz pierwszy wyjeżdżałam do Polski – opowiada kobieta. –Wiozłam 14-letnią córkę do męża, który od kilku lat tam pracuje. Odczuwałam duży niepokój. Przekroczyliśmy granicę na przejściu Uhrynów-Dołhobyczów. Dowieźli nas tu przyjaciele, którzy też wyjechali z dziećmi. Przed granicą olbrzymia kolejka aut, ale posuwała się bardzo sprawnie – po dwóch godzinach byliśmy już w Polsce. Po obu stronach drogi stali wolontariusze – i nasi, i polscy. Proponowano kawę, herbatę, kanapki, środki czystości. Przy drodze stały bele słomy, a na nich koce. Odpoczęliśmy trochę. Z małymi dziećmi przepuszczano poza kolejką. Gdy celnik zauważył, że kuleję, bo w wieku 35 lat muszę nosić protezę, również przepuścił mnie poza kolejką. Za przejściem stały namioty, gdzie można było się ogrzać, a dopiero później – kontrola paszportowa. Tym ludziom, którzy nie mieli znajomych w Polsce, dawano adresy ośrodków dla uchodźców – wspomina Tatiana.
Po kilku dniach spotkałam w Łucku znajomych z Zaporoża. Jechali przez miasto pociągiem do Polski. Łuck w tym czasie stał się punktem tranzytowym dla tysięcy osób, uciekających przed wojną.
– Uciekłam z mężem przed wojną. Jesteśmy z pochodzenia Rosjanami, studiowaliśmy w Charkowie i tam poznaliśmy się – opisuje Iryna Parasoczka. – Osiedliśmy na Ukrainie, gdyż bardzo ją polubiliśmy. I teraz uważamy ten kraj za naszą ojczyznę. Jak tylko wybuchła wojna, otrzymaliśmy telefon z propozycją pomocy. Wiozę dzieci i wnuki do Wrocławia. Przyjaciele zadzwonili, że czekają na nas. Znaleźli dla dzieci miejsce w przedszkolu i szkole, a dla synowej – pracę. Sama wrócę na Ukrainę, by dzielić los mego kraju, jakikolwiek będzie.
Transporty humanitarne – od partnerów zza Bugu
Wołyń jest obwodem przygranicznym i od dawna mamy dobre stosunki z naszymi partnerami zza zachodniej granicy. Miasto Łuck ma 6 miast partnerskich w Polsce. Dziś nie pozostawiły Ukraińców samym sobie.
– Stanem na 14 marca Łuck otrzymał mnóstwo humanitarnych transportów od przyjaciół i partnerów z Polski –informują w Radzie miejskiej Łucka. – M.in. z Lublina przyjechały trzy 20-tonowe tiry z żywnością, środkami higieny, odzieżą, lekami. Z tego miasta dostaliśmy kiedyś komplety części zapasowych do trolejbusów. Z Olsztyna otrzymaliśmy trzy busy z medykamentami, środkami higieny i oczekujemy na dalsze transporty. Siedem busów z lekami i środkami opatrunkowymi przekazał nam Toruń, z Rzeszowa przybył generator, żywność, odżywki dla dzieci, odzież, leki, karimaty. Firma W.A.S. z Ostaszowa koło Torunia przekazała nam karetkę dla kliniki dziecięcej. Mieszkańcy Chodzieży skompletowali dla nas cały autobus z lekami.
Wiele transportów humanitarnych otrzymały też inne miejscowości Wołynia. Jak twierdzi Roman Juszczuk, mer Lubomla, pomoc przekazali osobiście przedstawiciele miast partnerskich Parczewa i Włodawy. Żywność, leki, środki chemiczne od razu przekazano potrzebującym. Powiat Krasnystaw przekazał gminom z rejonów Łuckiego i Kiwiereckiego 5 ton towarów: 500 kg cukru, 500 kg suchego mleka, 100 kg cukru w paczkach, pampersy, ręczniki papierowe.
Wołyńskim policjantom i strażakom – od polskich kolegów
Od dawna stosunki przyjacielskie łączą struktury siłowe Polski i obw. wołyńskiego. Jak twierdzi Ihor Riabczykow, kierownik sektora współpracy międzynarodowej policji wołyńskiej, współpraca rozpoczęła się w 2007 roku, gdy pomiędzy naszymi państwami podpisano stosowną umowę. Z czasem doszły dalsze projekty w ramach współpracy transgranicznego programu „Polska-Białoruś-Ukraina”.
– Mamy stałą wymianę operatywnej informacji w walce z przestępczością transgraniczną, mieliśmy wspólne szkolenia – opowiada Ihor Riabczykow. – W ramach tego programu nasza policja otrzymała pomoc w sumie 2 mln euro. Stale jesteśmy w kontakcie z polską policją. Gdy wybuchła wojna, koledzy z Międzynarodowego Stowarzyszenia Policji z Lublina i Chełma skontaktowali się ze mną i zapewnili o swej wszechstronnej pomocy. Zapytali, czego najbardziej brakuje? Odpowiedziałem, że nie odmawiamy żadnej pomocy, i że najbardziej potrzebne są kamizelki kuloodporne i hełmy. Po kilku dniach przyjechał autobus z pomocą od kolegów policjantów z lubelskiego. Dziękujemy kolegom zza Buga, którzy wspierają nas w tych ciężkich czasach. Polacy są naszymi prawdziwymi braćmi.
Policja Wołynia otrzymała nie tylko tę pomoc, ale również artykuły, które koledzy zakupili w sklepach wojskowych w Polsce na własny koszt. Są to karimaty, śpiwory, apteczki i żywność z długim terminem użytkowania. Ponieważ policjanci prowadzą teraz patrolowanie w reżymie całodobowym i są cały czas na służbie, ta pomoc będzie im pomocna. W ostatniej chwili nadeszła informacja, że dzięki firmie „Ekklesia” policja Wołynia została uzbrojona w dron obserwacyjny.
Ostatnio swych kolegów z Wołynia wsparli polscy strażacy. Rzecznik prasowy wołyńskiej straży pożarnej powiedział, że polscy partnerzy przekazali kaski strażackie, odzież ochronną, obuwie, rękawice i węże strażackie.
Karma z Polski dla łuckiego zwierzyńca
Wojna dotknęła nie tylko ludzi, ale i zwierzęta. Okazało się, że są one najmniej chronionymi żywymi istotami. Znane są liczne przypadki, gdy w strefie działań wojennych stają się zakładnikami. Zwierzęta z niektórych przytułków i schronisk czy zwykłe zwierzęta domowe, straciły swoich gospodarzy. Również w tym przypadku z pomocą przyszli nasi przyjaciele z Polski. Aby przekonać się o tym, autorka osobiście odwiedziła łucki zwierzyniec.
W 2015 roku dzięki programowi współpracy transgranicznej „Polska – Białoruś – Ukraina” i finansowemu wsparciu z UE została przeprowadzona generalna jego modyfikacja: zbudowano nowoczesne wybiegi i tarasy dla lwów, niedźwiedzi i odnowiono cały teren zwierzyńca. Był to zakątek Łucka, chętnie odwiedzany przez jego mieszkańców i gości miasta.
Dyrektor zwierzyńca, Ludmiłę Denisenko, zastałam w jej gabinecie. Wspólnie z innymi pracownikami zwierzyńca karmi ona jego licznych mieszkańców – a jest tu około dwóch tysięcy dzikich zwierząt, a oprócz nich 40 kotów i 20 psów, które podrzucili „dobrzy ludzie”.
– Nasz zwierzyniec wchodzi do rejestru światowego systemu ogrodów zoologicznych Species 360. W pierwszym dniu koordynator Ukrainy tej organizacji zwrócił się do nas i zapytał, jaka pomoc jest potrzebna, bo ZOO z Łodzi gotowe jest nam ją okazać – opowiada Ludmiłą Denisenko. – Byliśmy radzi, bo jak wyjaśnić zwierzętom, że jest wojna – one chcą jeść każdego dnia. Widząc trudną sytuację odbyłam naradę ze swoimi pracownikami i wydałam rozporządzenie zmniejszenia racji. Ponieważ półki w sklepach opustoszały, przewidywałam niedostatek karmy. Zwierzęta są tu na samym końcu tego łańcucha żywieniowego. Bardzo ucieszyłam się propozycją kolegów z Łodzi i poprosiłam o suchą karmę dla psów i kotów. Można tym karmić również lisy, jenoty i wilki, które są w naszym zwierzyńcu. Pani Ludmiła twierdzi, że pierwsza partia nadeszła już po kilku dniach. Przekazano dość karmy dla wszystkich jego mieszkańców, do tego karimaty i śpiwory dla pracowników zwierzyńca. Pani dyrektor powiedziała, że polscy przyjaciele przywieźli również karmę dla bezpańskich psów i kotów. Gdy odjeżdżali, zabrali ze sobą zwierzęta z przytułków i te, które opuścili ich właściciele. Obiecali przyjechać znów.
Księża z Polski nie opuścili swoich wiernych
Sąsiednia Polska dała schronienie największej liczbie uchodźców – według oficjalnych danych jest to już ponad 2 mln osób. Cyfra ta nie jest końcowa. Okazuje się jednak, że nie wszyscy Ukraińcy wyjeżdżają z ogarniętej wojną Ukrainy. Wielu znajduje schronienie na Wołyniu.
Na przykład ks. Marcin Ciesielski, notariusz diecezji łuckiej, mówi, że nieraz proponowano mu wyjazd do kraju. Uznał jednak że pozostanie tu, dokąd w parafii będą wierni. Ksiądz Marcin odpowiada za współpracę z zagranicą powstałego przy katedrze św. Piotra i Pawła ośrodka organizacji charytatywnej „Caritas spes”. Od pierwszych dni wojny Caritas pomaga uchodźcom. Do przygotowania obiadów dla uchodźców załączono licznych wolontariuszy. Jednego dnia lepili oni pierogi dla dzieci, przywiezionych ze strefy objętej wojną. Do pomocy zgłosiła się również autorka tego artykułu. Przy tej okazji dowiedziała się, że łuckiej diecezji bardzo pomaga kościół z Polski.
– Konsulat Generalny RP w Łucku jako pierwszy pomógł zorganizować przekazanie pomocy z Polski –zaznaczył ks. Marcin. – Następnie zwróciliśmy się do różnych fundacji, zajmujących się taką działalnością. Obecnie pomocy nadchodzi tyle, że nie wiem nawet, komu mam dziękować. Kilka razy na tydzień przyjeżdżają busy z pomocą, po które wyjeżdżamy na granicę. Czasami nie śpimy nocami, ale warto. Dzwoni do mnie wiele ludzi z Polski z pytaniem, jaka pomoc jest potrzebna. Niektórych nawet nie znam i nie wiem, skąd mają mój telefon. Trzy busy z pomocą zebrała i wysłała do nas senator Maria Koc, żywność przysłał harcmistrz Andrzej Moroz, do pomocy dołączył również były konsul RP w Łucku Marek Zapur. Nie pamiętam nawet imion wszystkich darczyńców.
Ks. Marcin mówi, że na razie religijna misja Caritas spes pomaga żywnością i przygotowuje obiady dla kilkuset uchodźców codziennie. Żywność i leki przekazywane są również ukraińskim obrońcom na front. Od niedawna ta organizacja wspomaga łucki szpital położniczy. W tych dniach przekazano tam pampersy i pożywki dla dzieci. Produkty żywnościowe i artykuły higieny otrzymują osoby starsze, zwracające się do diecezji.
„Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią” (Mt 5,8) – napisano w Piśmie Świętym. Nie na próżno mówią, że przyjaciół poznaje się z biedzie…”.
Gdy jest ten, kto morduje bestialsko, bardzo ważne jest mieć kogoś, kto poda pomocną dłoń – powiedział, zwracając się do prezydenta Polski Andrzeja Dudy, Sejmu i Senatu RP prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski. – Gdy wróg wchodzi do twego domu, przyjaciel podaje ci rękę pomocy. Rankiem 24 lutego wiedziałem, kto będzie obok, kto powie mi: „Bracie, twój naród nie zostanie sam na sam z wrogiem”. Tak się też stało. Jestem wdzięczny za to, że polscy bracia i siostry są z nami! Bóg da, że na pewno zwyciężymy w tej wojnie i rozdzielimy to zwycięstwo z wami, bracia i siostry…”.
PS Piszę ten artykuł w przerwach pomiędzy kolejnymi alarmami. Zanim ukończyłam pisanie, pięć razy schodziłam do schronu. Wierzę w słowa Salomona, że wiecznie tak nie będzie. Jutro wzejdzie słońce i będzie nowy dzień. Dzień, który przybliży nasze zwycięstwo, i rozdzielimy je z naszymi polskimi braćmi i siostrami.
Ludmiła Pryjmaczuk
Tekst ukazał się w nr 6 (394), 31 marca – 13 kwietnia 2022
Source: Nowy Kurier Galicyjski