Lwowski biznes w czasie wojny

Wojna na Ukrainie od razu wywarła wpływ na biznes w tym kraju.

W centrum Lwowa funkcjonuje najstarszy lwowski targ – Halicki, dawniej nazywany Bernardyńskim.

– Na targu można kupić wiele potrzebnych artykułów spożywczych: pomidory, cytrusy, sery, mięso. W pierwszych dniach wojny prawie wszystkie sklepiki zostały zamknięte. Dlatego że ludzie byli przerażeni, schowali się, uciekli. Ale prawie wszyscy teraz powrócili i pracują. – mówi Jurij Putas, dyrektor targu Halickiego.







Restauracja „Chleb i wino” znajduje się na ulubionej wśród turystów ulicy Ormiańskiej.

– W pierwszym dniu, kiedy otrzymaliśmy straszną wiadomość, przestraszyliśmy się, jak wszyscy – mówi Mychajło Guryn, restaurator. – Zamknął restaurację. Nasi pracownicy pozostawali w domach. Ktoś wyjechał na wieś, ktoś próbował wyjechać za granicę, do Polski. Schowałem wszystkie zapasy i czekałem, spodziewałem się że wkrótce to się skończy. Dzień, drugi, a końca nie widać. Zrozumiałem, że musimy jakoś działać. Musimy coś robić, by pomagać naszym żołnierzom. Zaczęliśmy robić to, co najlepiej umiemy – gotować jedzenie, uruchomić proces gotowania i dostarczania. Ogłosiłem się w sieciach społecznościowych. Dołączyli się nasi pracownicy, nasi przyjaciele. Ktoś przyniósł, ktoś kupił produkty spożywcze i zaczęliśmy gotować. Nasi pracownicy zgłosili się do gotowania jedzenia dla obrony terytorialnej na zasadach wolontariatu. Potem zrozumieliśmy, że co raz więcej przyjeżdża przesiedleńców, którzy potrzebują gorącego jedzenia. Obecnie stale dostarczamy śniadania, obiady i kolacje do centrów dla przesiedleńców.

Zrozumieliśmy, że możemy też pracować jak zwykle, bo dużo ludzi przechodzi ulicą. Zaglądają do nas zagraniczni dziennikarze, by się zagrzać, poczęstować się kawą czy herbatą. Dlatego otworzyliśmy restaurację i zaczęliśmy przyjmować klientów. Jednocześnie kontynuowaliśmy gotować na zasadach wolontariackich. Po kilku dniach władze miasta zaapelowały, żeby otworzyć restauracje i pracować, by jakoś wspierać naszą gospodarkę. Klientów jest mniej. Teraz to są przesiedleńcy, którzy mogą sobie pozwolić zapłacić. Rzeczywistość jest taka, że artykuły spożywcze drożeją, niektóre są trudno dostępne, dlatego nieco zmieniliśmy menu i proponujemy bardziej proste i bardziej tanie jedzenie od tego co gotowaliśmy wcześniej. Tak jakoś staramy się wyjść z zaistniałej sytuacji.














Do pracy w restauracji dołączyli też wolontariusze.

– Znamy się z Michałem – mówi Mariana Łowycz, wolontariuszka. – Rzucił on apel by dołączyć się do gotowania dla potrzebujących – uchodźców, obrony terytorialnej. Zechciałam pomagać. – I stało się tak, że praktycznie zamieszkałam tu. Organizuję procesy, trochę zarządzam, kupuję jedzenie i to mi się podoba. Czuję, że czynię coś dobrego i mogę pomoc. Na początku zajęłam się logistyką: naczynia, rozlokowanie, ile i czego włożyć, jak zorganizować pracę innych wolontariuszy. Jak zrobić tak, by było i efektywnie, i szybko. Żeby nakarmić wszystkich, kto potrzebuje. Po kilku dniach już jest lżej pracować, dlatego że już nauczyliśmy się, otrzymaliśmy pewne doświadczenie. A jestem z zawodu fotografką, menedżerem ds. PR. Zostałam tu, nie wyjechałam i nie planuję, tu mój dom i wiem, że mogę coś zrobić dla gospodarki Ukrainy.

Pani Switłana uciekła do Lwowa z Żytomierza.

– W Żytomierzu pozostała część mojej rodziny – mówi Switłana. – Nie planujemy wyjeżdżać z Ukrainy. Jesteśmy Ukraińcami i mi tu jest dobrze. Mocny tył – to przyszłe zwycięstwo. Pomagam tu przy kuchni, by wszystko na czas ugotować. Jakościowo i smacznie. Liczę na to, że i dalej będziemy wspierać ludzi naszymi śniadaniami, obiadami i kolacjami. Jestem bardzo szczęśliwa, że przyjęto mnie we Lwowie po ludzku. Zwycięstwo będzie nasze, jestem pewna.

Prezydent Ukrainy Zełenski ogłosił pakiet wsparcia biznesu.

Konstanty Czawaga

Source: Nowy Kurier Galicyjski