Lwów zawsze był w naszej rodzinie…

Transporty z pomocą dla broniącej się Ukrainy docierają do Lwowa z całego świata. Stąd pomoc jest dysponowana do tych miejsc, gdzie są najbardziej potrzebne. Pomoc organizują instytucje państwowe, Kościół, organizacje społeczne i indywidualni wolontariusze.

W piątek 1 kwietnia do kościoła św. Antoniego we Lwowie dotarł bus z pomocą z Gliwic. Pomoc zorganizowali i przywieźli Janusz Krzywoszyński, prezes stowarzyszenia „Semper Fidelis Rei Publicae” z Gliwic i Andrzej Kołodziej, prezes Fundacji „Pomorska inicjatywa historyczna” z Gdyni. Udało mi się porozmawiać z panami i dowiedzieć się więcej o celu ich przyjazdu do Lwowa.

Panie Januszu, nie jest to pierwsza Pana wizyta we Lwowie. tym razem przyjechał Pan jako dyplomata czy jako prezes Stowarzyszenia?

Jestem konsulem honorowym Republiki Kirgiskiej w Polsce, ale dziś przyjechałem do Lwowa z pomocą, jako prezes Stowarzyszenia „Semper Fidelis RP”, które tę pomoc zorganizowało. Przyjechaliśmy z kolegą z żywnością i lekami.

Czy kompletował Pan pomoc i leki na podstawie konkretnych zamówień?

Mieliśmy konkretną listę lekarstw, które są bardzo potrzebne i trudno je dostać obecnie na Ukrainie. Leki te już dzisiaj rano przez księży franciszkanów zostały przekazane dalej do Kijowa, bo tam już na nie czekano.

Wiadomo, że leki specjalistyczne w Polsce są tylko na recepty. Jak udało się Panu je skompletować?

(Z uśmiechem) A od czego są przyjaciele…?

Z czego jeszcze składała się pomoc?

Przywieźliśmy żywność o długim terminie używalności i zostało to zdeponowane w parafii św. Antoniego. W tym celu życzliwi ludzie wypożyczyli nam bus, którym tę pomoc mogliśmy dostarczyć.

Jak została zorganizowana zbiórka tej pomocy?

Nie zbieraliśmy pieniędzy, a ogłosiliśmy listę towarów i żywności, które będą zbierane. Prosiliśmy osoby prywatne i organizacje o dostarczanie nam wymienionych produktów. Caritas z Gliwic przekazał nam dużą partię długoterminowej żywności, część zakupiliśmy za własne pieniądze. Ludzie też kupowali potrzebne produkty i przekazywali nam. Po zgromadzeniu odpowiedniej ilości pojechaliśmy do Lwowa.

Jaka była odezwa na apel Stowarzyszenia?

Ludzie zdecydowanie pomogli nam w kompletowaniu pomocy. Widać to wszędzie w Polsce, jak ofiarnie pomagamy Ukrainie, szczególnie w tym bardzo trudnym momencie. Ta pomoc widoczna jest na każdym kroku. My, jako Polacy stoimy za tymi ludźmi, którzy cierpią, wiemy dobrze, co się dzieje. Wspomniałem o Kijowie, gdzie mam przyjaciół i wiem jaka jest sytuacja w samym mieście i jego okolicach. Staramy się pomoc jak możemy. Jestem pewien, że księża franciszkanie zdeponowaną u nich pomoc dostarczą tam, gdzie jest najbardziej potrzebna.

Janusz Krzywoszyński przy grobie swego krewnego na Cmentarzu Orląt

Nie jest to Pana pierwsza wizyta we Lwowie i może Pan porównać Lwów pokojowy do tego w czasie wojny?

Lwów darzę szczególnym sentymentem. To miasto zawsze było w naszej rodzinie. Tu, na Cmentarzu Orląt spoczywa trzech braci mojej babci i żona jednego z nich, która była sanitariuszką. Zawsze podczas pobytu we Lwowie odwiedzam ich groby.

Co się tyczy porównania – to pozornie wszystko wygląda normalnie. Ale są to pozory. Wczoraj, po wyładowaniu pomocy poszliśmy z kolegą do centrum. Ludzi na ulicach było już znacznie mniej – bo już było po 19. Do tego większość restauracji pracuje tylko do 20, i nie mogliśmy już nic zjeść. Po naszym wyjściu z lokalu rozległ się alarm lotniczy. Po raz pierwszy usłyszałem ten dźwięk. Był przejmujący.

Muszę podkreślić, że wjeżdżając na Ukrainę należy przestawić się mentalnie z polskiej pokojowej sytuacji na wojenną na Ukrainie. To sprawia wrażenie, dostaje się czasami gęsiej skórki.

Jak Pan ocenia obecną sytuację na Ukrainie?

Jest to bardzo delikatna sytuacja. Zachód zastanawia się, co z tym zrobić? Faktem jest, że Ukrainie potrzebna jest pomoc, bo jeżeli Rosjan nie zatrzyma się w tym momencie, to lada moment może być za późno. W tych warunkach wszyscy musimy współdziałać, żeby tę sytuację wygasić. Ale musi być to wspólne, na poziomie międzynarodowym. Ile potrwa ten konflikt, będzie zależało od państw zachodnich – im wcześniej zrozumieją, że wojna na Ukrainie jest również zagrożeniem dla nich, tym szybciej uda się doprowadzić do rozejmu. Ważne, żeby zrozumiały to państwa europejskie, szczególnie Niemcy. Optymistycznie przewiduję, że wówczas w stosunkowo krótkim czasie można będzie sytuację wygasić. Ale podkreślam – jestem optymistą.

Do rozmowy włącza się Andrzej Kołodziej, jeden z twórców Solidarności i Solidarności Walczącej.

Całe moje życie związane było ze służeniem ludziom, społeczeństwu. Swoją działalność w opozycji zaczynałem mając 18 lat w latach 70. Ta chęć pomocy ludziom, którzy znaleźli się w trudnej sytuacji, towarzyszy mi przez całe życie. Stąd na pierwszą wiadomość od kolegi o organizacji pomocy na Ukrainę, postanowiłem dołączyć do akcji – zaznaczył pan Andrzej.

Jaki jest stosunek społeczeństwa w Gdyni, miasta dość odległego od granicy, do obecnej sytuacji?

W Polsce widoczne jest, że mamy sytuację wyjątkową. To, co dzieje się na Ukrainie, wywołuje w polskim społeczeństwie olbrzymie współczucie i chęć pomocy. Każdy stara się pomóc na swoją miarę i ta pomoc jest powszechna. Ludzie, którzy przyjeżdżają z Ukrainy, uciekając przed wojną, spotykają się w Polsce z wielką życzliwością. My, Polacy, doskonale wiemy, kto napadł i jacy są rosyjscy żołnierze.

Czy w Gdyni jest wielu uchodźców?

Okolice Gdyni, Pomorze, Kaszuby są zamieszkałe przez dużą liczbę ludności pochodzenia ukraińskiego, przesiedloną podczas akcji „Wisła” z południowego wschodu Polski. Teraz wielu przyjeżdża do swoich rodzin, krewnych czy po prostu do rodaków. W ten sposób te rodziny udzielają uchodźcom wsparcia. Ale i polskie rodziny również przyjmują uchodźców i starają się ulżyć ich losowi. Dołączyłem się do inicjatywy mego kolegi finansowo i postanowiłem towarzyszyć mu w wyjeździe do Lwowa. A ponadto mam satysfakcję własnego udziału w pomocy potrzebującym.

Czy jest Pan we Lwowie po raz pierwszy?

Nie, byłem już w 2018 roku na jubileuszowych uroczystościach w Zadwórzu i na oficjalnych uroczystościach tu, na Cmentarzu Orląt.

Jak Pan odbiera tę wojenna atmosferę w mieście?

Podobna sytuację mieliśmy w latach 70. w Gdyni, gdy wojsko strzelało do cywilów. Ale tu uderzył mnie widok blokady na drogach, patrole w mieście, i syreny alarmowe. Robi to jednak wrażenie i czuje się tę atmosferę napięcia, która nadaje innego wymiaru sytuacji. Z drugiej strony, taka gotowość społeczeństwa ukraińskiego do obrony swej niezależności napawa optymizmem. Jest to wprost fantastyczne, że cały naród zmobilizował się do obrony swojej ojczyzny. Daje się to zauważyć na każdym kroku. Po 2014 roku agresja Putina niesamowicie odbudowała tożsamość Ukraińców i obecnie to bardzo motywuje ludzi do obrony swojej ojczyzny za wszelką cenę.

Dziękuję Panom za podzielenie się swymi wrażeniami z wojennego Lwowa i dziękujemy za wsparcie Ukrainy w tym okresie.

Krzysztof Szymański

Tekst ukazał się w nr 7 (395), 13 – 28 kwietnia 2022

Source: Nowy Kurier Galicyjski