Oj mróz, mróz…
Zima 1939-1940 roku była nadzwyczaj mroźną. Temperatura spadała do -20˚C. Mieszkańcy Stanisławowa nie byli przyzwyczajeni do takich mrozów. Dość było innych kataklizmów dziejowych – niedawno przez Galicję przetoczył się „złoty wrzesień” i Zachodnią Ukrainę dołączono do ZSRR. Stąd wzięła się niewesoła anegdota:
– Chłopie, dlaczego tak zimno?
– Co chcesz – otwarto wschodnią granicę.
Wychowanie patriotyczne
Na dopiero dołączonej do ZSRR Galicji był brak nauczycieli radzieckich. Dlatego w marcu 1940 roku otworzono w Stanisławowie Instytut Nauczycielski, który stal się pierwszą sowiecką uczelnią wyższą w mieście.
W kijowskich gazetach najlepszym studentom obiecano stypendia po 150–250 rubli. Były to dobre pieniądze, bo w stołówce studenckiej można było zjeść obiad za 1 rubla. Na radzieckiej Ukrainie żyć było ciężko, więc do nowej uczelni runął potok chętnych ze wschodu. Nowi studenci wykupywali w stanisławowskich sklepach wszystko co się dało. Potem odsyłali to rodzicom do domu. Wiadomo, że miejscowych zwyczajów ani historii Zachodniej Ukrainy nowi przybysze nie znali.
Mieszkaniec Galicji Wołodymyr Hajuk studiował w grupie, składającej się w 70% z przybyszy ze wschodu. Geometrię wykładał im Rosjanin Uszakow. Hajuk wspomina: „Uszakow rozmawiał dobrze po ukraińsku i miał dobre wiadomości o ukraińskim nacjonalizmie. Interesował się historią i często studenci pod jego opieką odwiedzali różne miejscowości obwodu”.
Pewnego ranka, gdy studenci weszli do audytorium, zobaczyli, że ktoś wyskrobał na ławkach „tryzuby”. Uszakow miał pierwszą lekcję i jak tylko to zauważył powiedział: „Chłopcy! Będzie bieda!”. Większość studentów nie wiedziała o co chodzi i dlaczego ma być bieda i w ogóle co to są za znaki. Wykładowca wygłosił lekcję na temat ukraińskiego nacjonalizmu i wielu po raz pierwszy dowiedziało się co to jest za symbol, co to było ZURL, o Ukraińskich Strzelcach Siczowych, o OUN.
Następnie Uszakow poprosił studentów o zeskrobanie tych symboli. Dziwne, ale na matematyka nikt nie doniósł.
Mecz śmierci
W 1940 roku odbyły się mistrzostwa obwodu w piłce nożnej. Początkowo uczestniczyć w nich miały drużyny z miast rejonowych, ale w ostatniej chwili dopuszczony został również „Wichr” z Jamnicy. Wiejska drużyna od razu zaczęła stawiać rekordy. Początkowo rozgromiła „Burewiestnika” z Górki, potem zwyciężyła drużynę z Kałuskiej fabryki chemicznej i dała w kość drużynie z Nadwórnej. W półfinale z wynikiem 5:4 drużyna z Jamnicy wygrała ze stanisławowskim „Spartakiem” i dostała się do finału.
Tu los zetknął ich z… drużyną NKWD „Dynamo”. W jej składzie byli najlepsi zawodnicy przedwojennych polskich klubów, dlatego czekiści byli pewni wygranej. Jednak przed finałem nerwy puściły. Zaproszono bramkarza z Kijowa i kilku obrońców. Nadto, aby osłabić „Wichr”, do meczu nie dopuszczono najlepszych napastników. Wyjaśniono to tym, że grali już za drużynę związku pocztowców „Błyskawica”.
W ten pochmurny dzień na stadionie „Sokół” na Belwederze rozpoczęła się gra finałowa. Od pierwszych minut „Dynamo” rozpoczęło brutalną grę. Bili głównie po nogach przeciwnika, a nie po piłce, podstawiali nogi, trącali – a sędziowie tego zupełnie nie zauważali. Pierwsza część zakończyła się wynikiem 4:0 dla „Dynamo”.
W drugiej części napastnik „Wichru” przeszedł do pola karnego „Dynama”, ale tu został sfaulowany brutalnie przez obrońców. Oburzeni gracze z Jamnicy domagali się karnego, ale sędzia „nie widział przyczyny”. Wówczas zawodnicy „Wichra” opuścili pole. Była to wielka niespodzianka dla NKWD. Ale dobrze ją sobie zapamiętali.
W następnym, 1941 roku, trenera i wielu zawodników „Wichra” aresztowano, oskarżając ich o nacjonalizm. Bramkarz zaś z więzienia nie wyszedł.
Morderstwo na ul. Dalekiej
Pewnego razu trafiły do mnie milicyjne raporty ze Stanisławowa z pierwszej połowy 1941 roku. Pośród drobnych kradzieży i bójek pijackich uwagę przykuwało okrutne grupowe morderstwo.
5 lutego w kamienicy nr 10 przy ul. Dalekiej (ob. boczna Chmielnickiego) odkryto trupy rodziny Chmielów. Zamordowano męża, żonę i córkę. Jedenastoletniego syna w ciężkim stanie przewieziono do szpitala. Sąsiedzi powiedzieli, że z mieszkania ukradziono odzież, obuwie i nieliczne kosztowności. Wykrycie sprawców doręczono lejtnantowi Czubence.
Już następnego dnia aresztowano niejakiego Petra Orieszkina, 1918 roku urodzenia, urodzonego w obw. moskiewskim, kandydata do WKP(b) (innymi słowy Partii Komunistycznej). Był starszym sierżantem 29 pułku czołgów i zdezerterował z niego 4 stycznia. Przy aresztowaniu znaleziono przy nim rewolwer systemu nagan, 60 nabojów do niego i skradzione rzeczy.
W czasie przesłuchania aresztowany przyznał się i powiedział, że odzież i pieniądze zabrał, aby nielegalnie przekroczyć granicę z Węgrami. Takim okazał się dysydentem.
Samoloty i latarki
Jak wiadomo, Niemcy napadli na ZSRR 22 czerwca 1941 roku o czwartej godzinie rano. Wcześniej na tereny zajęte przez sowietów przerzucali duże ilości grup dywersyjnych z zadaniem niszczenia komunikacji, siania paniki i sprzyjania szybkiemu przemarszowi wojsk niemieckich.
Ta dobrze zorganizowana siatka działała w Stanisławowie, a większość jej członków należała do OUN. Wiedzieli, że wojna rozpocznie się od zmasowanego nalotu i mieli wskazywać niemieckim pilotom strategicznie ważne obiekty do bombardowania.
W Stanisławowie ulokowany był pułk niszczycieli. Właściwie w Stanisławowie były jego koszary, a samoloty i pasy startowe znajdowały się na lotnisku w Bowszowie. 20 czerwca lotnicy prowadzili nocne szkolenia ochrony tych ważnych strategicznie obiektów z powietrza. Gdy w nocy nad miastem zahuczały silniki samolotowe, dywersanci uznali, że nadszedł czas i weszli z latarkami na dachy i balkony. Sowieci też nie byli w ciemię bici i niebawem wyłapali wszystkich amatorów nocnych zabaw z latarkami.
Iwan Bondarew
Tekst ukazał się w nr 20 (384), 29 października – 15 listopada 2021
Source: Nowy Kurier Galicyjski