Dziś na naszych łamach zagościł Kurier Lwowski z lutego 1922 roku. Po raz kolejny możemy się przekonać o zbieżności problemów dzisiejszych z tymi sprzed 100 laty. Miłej lektury…
Granica zawsze był punktem zadrażnień, przemytu i nieuczciwych celników. Co się zmieniło? Proszę przekonać się z reportażu z przejścia granicznego w Skale Podolskiej „Z pogranicza nad Zbruczem”. Już sam podtytuł mówi o nieprawidłowościach…
Robota podjadków zdemaskowana. – Nowe nadużycia. – Łapownictwo. – Omijanie rozporządzenia w sprawie pobytu przyjezdnych w pasie pogranicznym.
(Korespondencja własna; Skała, w styczniu)
Swego czasu donosiłem o krzywdzących aresztowaniach kilku osób i wskazywałem na to, że była to robota pewnych podjadków społecznych, którym obecność w Skale kilku czujnych ludzi była nie na rękę. Dowiedziałem się w znaczny czas potem, że wspomnianem doniesieniem zainteresowała się okręgowa komenda policji w Tarnopolu. Komenda ta mianowicie, opierając się na formalnych pozorach tylko, w piśmie wystosowanem do redakcji „Kuriera Lwowskiego” wyjaśniała, że aresztowani wcale nie byli idealistami, jak ich nazywałem, ale zbrodniarzami, których spotkała słuszna kara. Zauważyła przy tem komenda, że redakcja „Kuriera” „padła ofiarą mylnych informacji”. Po otrzymaniu o tem wiadomości wstrzymałem się z wyjaśnieniem stosownem czekając czasu, kiedy będę mógł prawdziwość poprzednich moich informacji dokumentalnie udowodnić. Tym dokumentem jest wyrok sądu okręgowego w Czortkowie, gdzie prowadzono śledztwo, zakończone zwolnieniem niesłusznie aresztowanych. Na wyjaśnienie krzywdy, która w szczególnie przykry sposób, dotknęła zwłaszcza p. M. trzeba było aż dwu miesięcy czasu, niemniej prawda wyszła na jaw, co raczy przyjąć do wiadomości również okręgowa komenda policji w Tarnopolu, która na przyszłość zapewne będzie ostrożniejsza w wypowiadaniu opinii, opartych na pozorach.
Do sprawy wspomnianych aresztowań powrócę jeszcze innym razem, gdyż wiele tam znajdzie się szczegółów interesujących opinię publiczną.
Na pograniczu dzieje się znowu wiele brzydkich rzeczy. Widzę, że niepotrzebnie pochwaliłem ostatnio ostrą kontrolę pograniczną, gdyż tę umieją sprytni ludzie aż nazbyt często obchodzić. Najsmutniejszą stroną tęgo jest okoliczność, że pozwalają na to liczni żołnierze, a nawet podoficerowie z baonu celnego w Skale. Informacje z pewnego źródła mówią mi, że nad Zbruczem kwitnie łapownictwo w formach potwornych. Wielu żołnierzy wprost w oczach ludności cywilnej, zgorszonej temi praktykami, bierze łapówki od osób udających się z Polski na Ukrainę lub z Ukrainy do Polski. Często dokonywa się to wśród gwarnego targu, czasem ciszej przez proste podanie ręki. Stosowany ten proceder ustalił już wysokość „taksy”. I tak: podróżni z Ameryki, udający się za Zbrucz, opłacają się kwotą 10 dolarów i dwiema flaszkami wódki. Osoby z poza Zbrucza wręczają „katarynkę” (100 rubli carskich). Policja państwowa, zachowująca się na ogół poprawnie, ingeruje nieraz we wspomnianych sprawkach, toteż niesumienni żołnierze z baonu celnego chronią się tylko przed wzrokiem policyjnem, bo poza tem z nikogo sobie nic nie robią. Przełożeni ponoć są dziwnie obojętni na to, co się dzieje, bądź bezsilni. Oczywiście odnosi się to tylko do tego odcinka, skąd mam informacje, gdzieindziej może jest inaczej, lepiej.
Żołnierze niektórzy (zaznaczam niektórzy, boć i uczciwi są zapewne w baonie celnym) wdają się nadto w handlarskie konszachty z żołnierzami sowieckimi, którzy nieraz z Kamieńca Podolskiego przynoszą brylanty i złoto, dając je za wódkę, którą obficie raczą się z polskimi kompanionami. O tem wszystkiem wiedzą już chyba odnośne czynniki i zapewne najbliższy czas okaże ich energiczne wkroczenie i ukaranie nadużyć.
Przez uiszczanie sowitych łapówek uchyla się wielu handlarzy z poza Zbrucza od nakazu wyjazdu w głąb Polski. Do nakazu tego stosować się muszą w praktyce tylko biedni uchodźcy z Rosji, możni bowiem po przyjeździe starają się o „świadectwa lekarskie”, orzekające niezdolność do odbycia dalszego transportu. Takich „chorych” żydów jest wiele w Skale, gdzie siedzą i prowadzą handel szmuglerski z Rosją i Ukrainą sowiecką.
Wspomniane nadużycia zakrawają wprost na skandal administracyjny, którego rychłem usunięciem zająć się powinne odpowiednie władze.
A po drugiej stronie Zbrucza „Czerezwyczajka hula”. Najbardziej cierpią na tym Polacy…
Z nad granicy piszą nam: Z powodu świąt ,,czekani” na Podolu napadli na szereg domów świątkujących, wmawiając w zebranych, że schodzą się „dla narad kontrrewolucyjnych”. Rozstrzelano wielką liczbę ofiar, zwłaszcza w Kamieńcu Podolskim, wśród tego wielu Polaków.
Gorąco do tej pory jest na granicy Polsko-Białoruskiej. Ale problem uchodźców zaprzątał umysły Lwowiaków i w 1922 roku. Przeczytajmy „Co się dzieje w barakach „Jura“?
Jest to pytanie, które dziś stawia sobie każdy, kto słyszał o wszczętej niedawno akcji na rzecz uchodźców polskich z Sybiru, kto może z uszczerbkiem własnym pośpieszył z ofiarą dla ulżenia doli tych nieszczęśliwych.
Trudno jednak na to pytanie odpowiedzieć tak, jakby się chciało i powinno, to jest na podstawie stwierdzenia rzeczy na miejscu. Do baraków bowiem nie puszczają nie tylko dziennikarzy, ale nawet tych pań, pracujących w Kresowym Komitecie biskupim, które z narażeniem własnego zdrowia niosły pomoc nieszczęśliwym, rozdając im własnoręcznie kakao i inne środki spożywcze. Teraz skończyło się to wszystko, baraki bowiem są obłożone kwarantanną, a u wejścia stoi bardzo srogo wyglądający człek, który każdego natręta zatrzymuje groźnem: „Dokąd? Nie wolno!”
– Dlaczego? – pytam zdziwiony, nieraz bowiem dawniej zaglądałem do „Sybiraków” i mam tam już kilku dobrych znajomych.
– Nie wolno i koniec! Tyfus, kwarantanna…
Zrozumiałem. Nie ma rady. Chodziłem wprawdzie przez kilka tygodni codzień do baraków i jakoś chwała Bogu, nic mi się nie stało, ale widać – teraz musi być inaczej. Zrezygnowany wracam do przystanku tramwajowego, aby jak niepyszny pojechać do domu, gdy wtem ujrzałem dobrze znaną postać, otuloną w olbrzymi prawdziwy, sybirski kożuch. Był to właśnie jeden z moich znajomych „Sybiraków”, prawie inteligent, tamtejszy organista wioskowy, od którego spodziewałem się zasięgnąć informacji i – nie zawiodłem się.
– Jakże tam teraz? – pytam. – Lepiej?
– Gdzie tam lepiej, panie – skarży się. – Odkąd panie nie przychodzą, nie mamy wcale co jeść. Rano dają kawę czarną, na obiad zupę fasolową z przepalonej fasoli i chleba kawałek, a wieczór znów kawę. Najgorsze, to ta fasola, stęchła i przypalona, a przytem twarda, że rozgryść nie można. Wszyscy z niej chorujemy na żołądek. Szczęście, że dzieci nie ma.
– A gdzie dzieci?
– A no, umarło dużo tego biedactwa, coś około 80 pewnie, wszystkie prawie niżej 8 lat.
– A wam pozwalają tak po mieście chodzić?
– Gdzie tam pozwalają! Ot, wymyka się człowiek, skacząc przez plot, jak ten pies. A to by zamarł w tym baraku z głodu, gdyby na miasto nie poszedł jakowegoś jadła kupić. Trza ostrożnie, żeby kto nie widział, ale udaje się zawsze. Ostańcie z Bogiem, panie, bo ja tu wysiadam.
Pożegnałem sie z nim i zamyśliłem się nad tą dziwną kwarantanną, która nie dopuszcza nikogo do kontroli baraku, ani do pomocy uchodźcom, która jest przeszkodą w zabraniu dzieci z tego istnego piekła (o tem dowiedziałem się na jednem z licznych posiedzeń, zwołanych w sprawie pomocy uchodźcom), a równocześnie nie potrafi zapobiec wydostawaniu się uchodźców poza obręb baraków.
W ogóle sprawa repatriantów lwowskich została w znacznym stopniu zabagniona i akcja, zmierzająca ku ich pomocy, pozbawiona jest wszelkiej planowości. Tok tej akcji widocznie nie jest normalny, skoro dotąd w losie ich nie ma widocznego polepszenia. A gdzie tkwi zło? Bawią tu obecnie delegaci z Warszawy, którzy przyjechali do Lwowa, aby poprzeć akcję „tygodnia pomocy repatriantom”. Ich rzeczą będzie wejrzeć w tę sprawę i odpowiedzieć na to pytanie.
Z obchodów rocznic styczniowych najważniejszymi były powstania Styczniowego. Obchodzono je uroczyście nie tylko we Lwowie, gdzie przebywało najwięcej bohaterów tych zmagań, ale i na innych terenach. Oto jak wyglądał „Obchód styczniowy w Siedlcach”…
Siedlce na Podlasiu. Dnia 22. stycznia obchodzono tu uroczyście 59. rocznicę zbrojnego czynu 1863 roku. Związek Strzelecki z prezesem dr. Wiszniewskim na czele i komendantem Zdanowskim ufundował marmurową tablicę poświęconą „pamięci księdza Stanisława Brzóski, bohaterskiego wodza powstańców podlaskich 1863 r., straconego w Sokołowie 24. maja 1865 r.”.
Po uroczystej mszy św. polowej odbyło się poświęcenie tablicy przez ks. kanonika Kobylińskiego. Tablica została wmurowana w dzwonnicę, którą kiedyś przed 100 laty wybudowali Ogińscy, jako bramę tryumfalną na wjazd króla Poniatowskiego. W dzwonnicy tej ukrywał się przed okiem szpiegów moskiewskich ks. Brzóska.
Po przemówieniach odbyła się defilada strzelców konnych i pieszych oraz skautów i wojska przed weteranami 1863 r., których w Siedlcach jest 15, ale z powodu starości udział w uroczystości brało tylko 3.
Wieczorem, staraniem Związku Strzeleckiego odbyła się uroczysta Akademia. W słowie wstępnem poseł Niedbalski podniósł rolę Podlasia w powstaniu 1863 r., jego najlepsze przygotowanie organizacyjne i najwytrwalsze i najdłuższe boje, zakończone śmiercią ks. Brzóski i jego 7 towarzyszy. Następnie nawiązał z teraźniejszością i skierował umysły na przyszłość. Dalszy ciąg Akademji wypełniony był odczytem kierowniczki szkoły powszechnej, p. Heleny Rynkowskiej „O ks. Stanisławie Brzósce”, oraz produkcjami wokalno-istrumentalnemi.
Zwraca uwagę udział endeków w nabożeństwie i przy poświęceniu tablicy – natomiast nieobecność na Akademii.
Prasa od zawsze uznawana była za ostatnią deskę ratunku w sprawach, zdawałoby się beznadziejnych. Jan Lipski, obywatel m. Zbaraża publikuje swój „Głos rozpaczy ze Zbaraża”.
Od jednego z obywateli m. Zbaraża otrzymaliśmy dłuższy list, z którego wyjmujemy następujący ustęp:
Mieszkańcy kresowego grodu Zbaraża upraszają o zamieszczenie następującego apelu do p. prezydenta kolei Barwicza i prezydenta poczty p. Bieniewskiego: Mieszkańcy powiatu i m. Zbaraża już 6 tygodni jesteśmy zupełnie odcięci od świata, gdyż linja kolejowa Tarnopol-Zbaraż-Lanowce, na odcinku Tarnopol-Zbaraż niespełna 20 parę klm. zawiana, a usuwanie śniegu to czyste kpiny. Na nasze zapytania pp. urzędnicy ruchu zbywają nas tem, że kolej pójdzie na l. maja itd. Zaznaczamy, że okolica ta bardzo ruchliwa, odznaczająca się dużym eksportem zboża, słomy, siana, kłaków, jaj itd. Uprzątnięcie śniegu ze Zbaraża i z Lanowic sowicie się opłaci, gdyż z pociągów korzysta najmniej 400 osób dziennie, a ruch frachtowy jest duży. Prosimy p. prez. Barwicza, by raczył osobiście wglądnąć w tę sprawę i zarządzić co potrzeba, by linja ta jak najprędzej została oddaną do użytku i by podobne przerwy w przyszłości się nie powtarzały.
P. prez. Bieniewskiego prosimy usilnie, by zarządził bezzwłocznie co potrzeba, abyśmy w czasie przerwy ruchu kolejowego Tarnopol-Zbaraż otrzymywali pocztę bodaj raz dziennie, a nie 2 lub 3 razy na tydzień. Wskutek niedbalstwa dotychczasowego tracimy wiele, były bowiem wypadki, że bardzo ważne korespondencje handlowe wysyłaliśmy przez specjalnego posłańca do Tarnopola.
Jaki teraz mamy gaz, to wszyscy wiedzą, ale okazuje się, że przed stu laty też zdarzały się podobne trudności. O tym czytamy w ogłoszeniu Dyrekcji zakładu gazowego miejskiego we Lwowie „Ograniczenie spożycia gazu”.
Z powodu strejku kolejowego w Niemczech i braku wagonów na Górnym Śląsku dowóz węgla dla lwowskiej gazowni został wstrzymany, skutkiem czego dyrekcja gazowni jest zmuszoną wprowadzić ograniczenia w oddaniu gazu. Gaz nie będzie dostarczany w czasie od godz. 9 rano do godz. 5. po poł. Przerwa potrwa kilka dni. W czasie przerwy w dostawie gazu należy wszelkie kurki przy gazomierzach i aparatach gazowych dla bezpieczeństwa zamknąć.
Okazuje się, że lekarz-patałach nie jest zjawiskiem dnia dzisiejszego. Tragiczny wypadek „Śmierć skutkiem zatrucia zęba” miał miejsce we Lwowie…
Niezwykłe tragiczny wypadek zdarzył się w Rozwadowie, gdzie dyletanckie zabiegi dentysty spowodowały śmierć pacjentki. Kuracji tego „specjalisty’” poddała się żona inżyniera Kampfa, Franciszka, cierpiąca na ból zębów. Dentysta ów, Wurzel nazywający się, wsadził w otwór zęba watę przepojoną jakimś płynem i polecił Kampfowej, by przyszła powtórnie za 5 dni. Miały to być przygotowania do zaplombowania zęba. Po oznaczonym okresie czasu przyjechała Kampfowa z Pysznicy wraz z mężem do Rozwadowa. Dentysta powtórzył tę samą operację. Po wizycie udała się Kampfowa do miasta, zasłabła przed sklepem Stabnickiego, wniesiona następnie do wnętrza zakończyła życie w obecności męża i lekarzy dr-ów Radwańskiego, Hochstiana i Reicha. Między chwilą zasłabnięcia i mementem śmierci upłynęło zaledwie 3 godz. 45 min. Zwłoki żony zawiózł inż. Kampf do Pysznicy, miejsca zamieszkania, a w dwa dni później pochował je na cmentarzu parafialnym.
Przyczyną śmierci jest zatrucie organizmu zabójczym płynem w wacie zawartym. Nieświadomość z dyletanctwem spowodowały śmierć.
„Nowy wynalazek w kinematografii” – dziś brzmi dość archaicznie w dobie zapisów filmów cyfrowych…
Taśmy filmowe sprawiały dotąd wiele kłopotu, darły się łatwo, ulegały łatwo zapałaniu się, były drogie, nie mówiąc o tym, że łatwo ścierały się (znane wrażenie „deszczu padającego” na zużytych filmach). Obecnie udało się amerykańskim uczonym skonstruować taśmy papierowe, które będą tanie i nadzwyczaj trwałe, bardzo łatwe do kopiowania, wszak wiadomo, że pozytyw papierowy bez trudu sporządzają nasi 10-letni amatorzy. Taśma papierowa będzie naświetlona przez specjalny aparat, który będzie odbijał promienie, a nie prześwietlał (epidiaskop), przez co obraz zyska na uwypukleniu, a straci na nienaturalnej ostrości. Pozytyw papierowy będzie można łatwo znanym sposobem odbić w następnych barwach, plastyka więc i barwa dadzą w nowem kinie zupełne złudzenie rzeczywistości.
Ale po mimo tragedii Lwów bawił się na „Wieczorach karnawałowych”…
urządzonych przez L. S. K. S. Lechię w dniu 28. bm., które stanowić będą dla bywalców karnawałowych niezatarte wspomnienie zabawy naprawdę eleganckiej i ochoczej.
W przepięknie udekorowanych salach Kasyna Oficerskiego zebrała się mnoga ilość wytwornego towarzystwa, reprezentantów władz, towarzystw pokrewnych, oraz przedstawicieli prasy i świata artystycznego. Bajecznie wprost wypadł kotylion, który tańczyło z górą 200 par.
Jak się w ostatniej chwili dowiadujemy urządza w krótkim czasie Lechia wielką zabawę, połączoną z kuligiem, która już teraz budzi olbrzymie zainteresowanie, jednakowoż szczegóły są jeszcze tajemnicą nadzwyczajną zorganizowanego komitetu.
Wieczór Syndykatu dziennikarzy lwowskich. W salonach recepcyjnych ratusza odbyło się dziś pod przewodnictwem p. Bron. Laskownickiej posiedzenie Komitetu pań, urządzającego w ostatnią sobotę karnawałową 25 lutego, w salach Kasyna i Koła lit.-art. wieczór z tańcami na rzecz Syndykatu dziennikarzy polskich. Dochód z balu prasy jest zawsze przeznaczany na fundusz wdów i sierót po dziennikarzach, którym zawiaduje towarzystwo dziennikarzy polskich, dochód zaś z wieczoru ma być użyty na fundusz wsparć dla czynnych dziennikarzy.
Ktoś, ukrywający się pod pseudonimem „J. Ł” w satyryczny sposób skrytykował twórczość Zbierzchowskiego, nazywając go „Kabaretowym terrorystą”.
P. Zbierzchowski gniewa się na cały świat – tylko nic na siebie – za to, że napisał kiepską sztukę. Jednych beszta za to, że ją zganili, innym odgraża się za przemilczenie jej.
Proponujemy p. Zbierzchowskiemu następujący środek zaradczy (napisanie dobrej sztuki byłoby środkiem zbyt prostym i trudnym): dążyć do zaprowadzenia dyktatury kabaretowej. Dyktatorem kabaretowym zostałby p. Zbierzchowski. Pierwszym aktem jego rządów byłby następujący edykt:
1. Wszystkie sztuki p. Zbierzchowskiego mają być w kabaretowych teatrach wystawione.
2. Wszystkie sztuki p. Zbierzchowskiego mają być w recenzjach chwalone.
3. Recenzenci ganiący podlegają karze śmierci, przemilczający skazani będą na banicję.
Na razie jednak – niestety – na dyktaturę kabaretową nie zanosi się, tedy p. Zbierzchowskiego będzie wolno oceniać z równą swobodą, jak innych twórców, np. Słowackiego, Żeromskiego. W obecnym ustroju – niestety – próby terroryzmu źle się kończą np. natychmiastowem wyrzuceniem z fotelu recenzenta. P. Zb. mógłby w tej sprawie udzielić bliższych wyjaśnień.
Żaliło się raz czernidło, że używają go do czyszczenia butów, a nie czynią zeń biżuterii. Czernidłu można dać jedną, niezawodną radę, staraj się świecić, a nie czernić – a zaawansujesz.
Ponieważ nastąpił prawdziwy „Uśmiech zimy” i…
Trzaskające mrozy, które takim strachem napełniały właścicieli nieopalanych mieszkań, minęły zdaje się bezpowrotnie. Dzień wczorajszy przyniósł tylko miękki i delikatny pyłek, obsypując bielutkiemu „konfetti” zaróżowione buziaki, marzące o karnawałowych tryumfach. Nasze tramwaje borykają się z białą nawałą jak mogą, a poczciwi Lwowianie ze sprytem linoskoczków przeskakują śniegowe góry, ale jest nadzieja, w międzynarodowych wyścigach chodzenia po ulicach im właśnie przypadnie w udziale mistrzostwo Europy.
…w Parku Stryjskim zorganizowano „Zawody narciarskie w skoku” (narciarskim).
Dziś o godz. 3.30 p. poł. w parku Kilińskiego na stoku t. zw. Diabelskiej Góry odbędą się zawody w skoku na nartach, urządzone staraniem S. N. „Czarni”. Zawody te są prawdziwą sensacją sportową, gdyż będzie to niejako przegląd sił Lwowa i Zakopanego przed zawodami międzynarodowymi w przyszłą niedzielę. S. N. T. T. zawiadomiła telegraficznie S. N. „Czarni”, że wysyła 5 współzawodników pp.: Mickenbruna, Krzeptowskiego, Rozmusa, Zubka i Bujaka.
Nazwiska te znane ogólnie w świecie sportowym dają gwarancję, że nasza publiczność będzie miała sposobność zobaczenia widowiska sportowego pierwszorzędnej wartości. Z Lwowiaków startują pp.: Luszczyński, Pawłowski, bracia Scottowie, Witkowski i Zenegg, którzy są nam już znani i pewnie dołożą wszelkich starań, by nie dać się pobić Zakopiańcom, choć to jest prawie przesądzonem.
Publiczność prawdopodobnie licznie się zgromadzi i z pewnością nikt nie odejdzie niezadowolonym, gdyż ani tego roku, ani przedtem nie było u nas zawodów narciarskich, w których by startowali tej miary współzawodnicy.
Kazimierz Wierzyński tęsknił, co poetycko opisał we wierszu „OKNA”.
Szukam cię w pustych nocach jesiennych,
Latarnie oblepia śliska mgła,
W tem wielkiem mieście szukam twych okien.
W tem wielkiem mieście jeden ja.
Choć cię tu niema, chodzę i pytam,
Do których pukać, wołać drzwi?!
Jak szkło rozbite przez palce się sypie
Proch przetęsknionych za tobą dni.
Nic ci już nie mam do powiedzenia,
Ani radości, ani łez,
Bezsilnie za twoją najdroższą pamięcią
Skomlę, jak wyszczuty pies.
Gdzie podziać miłość mą beznadziejną,
Gdzie podziać żal mój bez dna…
W tej wielkiej nocy szukam twych okien;
W tej wielkiej nocy — jeden ja.
Została zachowana oryginalna pisownia
Opracował Krzysztof Szymański
Tekst ukazał się w nr 3 (391), 15 – 28 lutego 2022
Source: Nowy Kurier Galicyjski