Kościół rzymskokatolicki na terenie dawnej diecezji przemyskiej w latach 1945-1991. Część 3

W kręgu kardynała Mariana Franciszka Jaworskiego

Zakony i Zgromadzenia męskie i żeńskie

W omawianym okresie zaledwie w dwóch parafiach dawnej diecezji przemyskiej duszpasterstwo prowadzili zakonnicy. W Łanowicach po wygnaniu z Mościsk osiadł o. Aleksander Kałużewski CSsR, a w Samborze po zamknięciu kościoła bernardyńskiego w 1949 roku przy łacińskiej parafii funkcję administratora pełnił o. Jacek Bober OFM (1893–1966), wspomagany przez o. Aleksandra Wójcika (1871–1951) i br. Kleta Bonara OFM. Zakonnicy mieli zamieszkać w pobliskiej organistówce. Ks. Piotr Szkolnicki dał taką charakterystykę powojennej pracy o. Jacka: „Ojcowie repatriowani, wyjeżdżają do Polski, zostaje tylko staruszek już o. Jacek i ten trwa na posterunku. Starzec utrudzony, prawie niewidomy wskutek katarakty oczu, niedołężny, był wielką pociechą i radością pozostałym w Samborze i okolicy wiernym Polaków, zwłaszcza po wywiezieniu na Sybir ks. prob. Ziajki”.

Od lipca 1950 roku pracował w Samborze również o. Kazimierz Lendzion CSsR. Do Sambora przybył po uzyskaniu państwowego zezwolenia na sprawowanie funkcji duszpasterskich po wydaleniu ze Lwowa. Po dwóch latach 7 lipca 1952 roku naczelnik wydziału zarządu MGB obwodu drohobyckiego major Sawiczew wydał „Decyzję o przeprowadzeniu rewizji mieszkania” podejrzanego. Powodem miało być przechowywanie przez niego antysowieckiej literatury. Po przeprowadzonej późną porą nocną rewizji rozpoczęły się przesłuchania, a 12 lipca o. Lendziona przewieziono do więzienia w Drohobyczu, gdzie 19 sierpnia 1952 został skazany na 10 lat obozów i 5 lat pozbawienia praw obywatelskich.

W odróżnieniu od wschodnich części archidiecezji lwowskiej, na terenach dawnej diecezji przemyskiej oderwanej przez ZSRR po zakończeniu II wojny światowej, zauważono znaczne zagęszczenie działalności zakonów żeńskich. Choć nie miało ono oficjalnego statusu, jednak siostry w świeckich ubraniach, adoptując się do nowych warunków, podjęły pracę zgodną z własnym charyzmatem. Choć w większości skupiała się ona na pomocy przy kościele, jednak nie brakło pomocy chorym i starszym. Siostry podjęły się katechizowania dzieci i młodzieży oraz w wielu miejscowościach stawały się liderkami w prowadzeniu codziennych i świątecznych modlitw w świątyniach pozbawionych kapłanów. Niektóre z nich w takich warunkach przetrwały do śmierci, inne natomiast jeszcze w pierwszych latach po wojnie zostały wydalone do Polski.

W odróżnieniu od zakonów i zgromadzeń męskich, na tym obszarze pozostało sześć żeńskich zgromadzeń zakonnych. Najwcześniej, gdyż już 31 maja 1946 roku z samborskiego szpitala wydalono siostry szarytki, które tu posługiwały od 1 września 1899 roku. Ostatnimi zakonnicami tego zgromadzenia w Samborze były: s. Marta Wojciechowska (1927–1946) – przełożona, s. Maria Olszewska (1939–1946) – kancelaria, s. Florentyna Kamzella (1938–1946) – posługa przy chorych, s. Józefa Grabarczyk (1939–1946) – posługa przy chorych, s. Marianna Lis (1926–1946) – oddział zakaźny, s. Rozalia Szmelc (1919–1946) – kuchnia i s. Zofia Ziemecka (1927–1946) – praca w szwalni. W tym też roku z Nadyb pod Samborem wyjechały siostry służebniczki starowiejskie, które prowadziły tu ochronkę, a w czasie wojny opiekowały się chorym synem fundatorów i innymi chorymi oraz troszczyły się o kościół w Wojutyczach.

Klasztor Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi w Samborze w czasie przebudowy w latach 50. XX wieku

Likwidacja samborskiego domu Franciszkanek Rodziny Maryi i bohaterska akcja ratowania dzieci z sierocińca

Prawdziwy powojenny exodus przeżywały samborskie siostry ze Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi, które od 1901 roku prowadziły ochronkę dla dzieci. W okresie okupacji niemieckiej obok polskich dzieci siostry ukrywały również dzieci żydowskie i troje romskich. Szczególnie dzięki siostrze Cecylii Kędzierskiej udało się uratować 10 dziewczynek żydowskich.

Siostra Maria Sawicka wspominała o udzielonej pomocy rosyjskiemu żołnierzowi w końcowej już fazie wojny. Był on jednym z ośmiu zwiadowców, którzy nad Dniestrem natknęli się na Niemców. Siedmiu zginęło, on zaś uciekając przed Niemcami, czołgał się polami przez trzy dni. Przypadkowo ukrył się w ogrodzie sióstr. Gdy usłyszał język polski, błagał o pomoc. Siostry ukryły go w bezpiecznej kryjówce i każdego wieczora s. Maria Sawicka wraz z wychowankiem zakładu zanosiła mu żywność na cały dzień. Po wyzwoleniu miasta pierwszy przybiegł do klasztoru z radosnymi wiadomościami. Wielokrotnie jeszcze pisał do sióstr, dziękując za uratowaniu mu życia.

W 1944 roku po zajęciu miasta przez Rosjan siostry ponownie zostały usunięte z pracy i mieszkania, a w 1945 roku, w ramach repatriacji, opuściły Sambor.

Dramatyczne okoliczności towarzyszyły siostrom nawet w czasie przymusowego wysiedlenia z Sambora – musiały walczyć o dzieci. Siostra Maria Sawicka, która od 1941 roku pracowała w Samborze, tak wspominała te chwile uratowania ponad 100 dzieci: „Jak potem do Sambora weszli sowieci (1944 rok), to naszą kierowniczkę usunęli, ale nas, młode siostry, chcieli zatrzymać do pracy. Dostałyśmy nawet nakaz wyjazdu w głąb Rosji, bo niby byłyśmy „charosze pracownice”, ale przełożonej udało się załatwić nam ewakuację do centralnej Polski. Tylko że do Polski miałyśmy jechać bez dzieci. Dzieci nie pozwolili nam sowieci zabrać ze sobą. Zrobiłyśmy więc tak: najpierw do Przemyśla wyjechały dwie młode siostry i trzy staruszki. Reszta sióstr została (w Samborze – aut.) i każdego dnia wykradałyśmy po kilkoro naszych dzieci z sierocińca, po czym dołączałyśmy je do polskich transportów repatriacyjnych idących do Przemyśla. W wagonach polscy repatrianci ukrywali dzieci między sobą i przewozili je do Przemyśla, a tam już nasze siostry wychodziły do transportów i dzieci odbierały. Inaczej nie było można. Te żydowskie też oczywiście wykradłyśmy. Nie udało nam się wykraść wszystkich dzieci. Został Jurek. Trzy jego siostry udało nam się wykraść, a on uciekł gdzieś z zakładu, bo go sowietka zbiła. Odchodził już ostatni transport do Polski, a jego nie było w zakładzie. Został. Gdzieś tam mały Polak jest Rosjaninem”.

W Samborze po wojnie, z powodu choroby, pozostała s. Cecylia Kędzierska, która tu zmarła 21 stycznia 1946 roku. Została pochowana 23 stycznia na samborskim cmentarzu, najprawdopodobniej w grobowcu fundatora ks. Jana Grochowskiego, w którym nikt dotychczas nie spoczął. Za akcję ratowania dzieci żydowskich – 4 kwietnia 2016 roku siostra Kędzierska pośmiertnie otrzymała dyplom i medal Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata.

Kościół w Samborze. Na pierwszym planie dawna organistówka, gdzie po wojnie mieszkała s. Cecylia Kędzierska

Po śmierci wybitnej samborskiej siostry Cecylii Kędzierskiej ze Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi w czerwcu wyjechała również ostatnia tutejsza franciszkanka Rodziny Maryi s. Alojza Koralewska, opiekująca się dotychczas chorą siostrą Cecylią. W ostatnim okresie działalności siostry franciszkanki mieszkały w dawnej organistówce, co potwierdza akt zgonu s. Cecylii.

Franciszkanki Rodziny Maryi na tym obszarze pozostały do końca kat 50. XX wieku. W Jaworowie 30 maja 1948 roku zmarła s. Wiktoria Haremza (1870–1948), która do II wojny światowej pracowała Sarnkach Dolnych, gdzie siostry prowadziły szkołę, a także we Lwowie i od 1929 roku w Jaworowie. Po wojnie mieszkała w Jaworowie u rodziny, gdzie też zmarła w wieku 78 lat.

W Łomnej jeszcze 4 stycznia 1948 roku zmarła s. Aniela Okal (1870–1948). Ostatnią siostrą zakonną z tego zgromadzenia była s. Prakseda Serafina Puszkarenko (1886–1958), która w przebraniu świeckim, niosąc pomoc miejscowej ludności, pozostawała na dawnej placówce do końca życia, czyli do 9 marca 1958 roku. Siostry po wojnie zamieszkały w domu sióstr bazylianek, gdyż dawny ich zakład jeszcze w 1944 roku został całkowicie spalony przez Niemców. Siostry bazylianki też powiadomiły o śmierci 9 marca 1958 ostatnie franciszkanki z Łomnej. Wiadomo, że w latach 60. XX wieku sporadycznie siostry tegoż zgromadzenia przyjeżdżały do Łomnej, jednak na skutek całkowitej dewastacji dawnego zakładu, kościoła oraz cmentarza, nie udało się odszukać widzialnych śladów pracy sióstr w okresie powojennym.

Służebniczki starowiejskie w Łanowicach

Jedyną pełną placówkę zakonną zachowały siostry służebniczki starowiejskie w Łanowicach pod Samborem. Była to placówka ofiarowana przez ks. Adama Ziembińskiego w 1933 roku i do 1957 roku siostry w Łanowicach prowadziły opiekę nad chorymi oraz pracowały w kościele parafialnym. Dom był oddalony od wioski. Siostry prowadziły własne gospodarstwo. W czasie wojny pozostały w domu, choć były znieważane przez nowe władze. Ostatnie zakonnice s. Kleofasa Różowicz, s. Kleofasa Skorupska oraz s. Adalberta Mazur 24 lutego 1957 ostatecznie wyjechały do Polski.

W domu sióstr przez pewien czas mieszkał o. Aleksander Kałużewski CSsR, wygnany redemptorysta z Mościsk. O jego rejestracji w Łanowicach z 1948 roku tak pisał o. Marcin Karaś: „Jakieś 12–14 km od Sambora leży wieś Łanowice. Jest tam kościół, była parafia, ale księdza sowieci aresztowali. I teraz, gdyśmy się znaleźli w Samborze, a o wyjeździe do Polski ani marzyć nie można było, ludzie z Łanowic, najpierw między sobą zastanawiali się, a potem rozmawiali z o. Kałużewskim, czy by on do nich nie przyszedł. Zasadniczo zgadzał się. Ale czy władze, czy wyznaniowy zezwoli? Pojechała delegacja do wyznaniowego. On odniósł się do tego raczej pozytywnie, ale nie dał zaraz zezwolenia i papierów rejestrujących go na parafię łanowicką. Oczywiście musiał tę sprawę omówić z partią. Widocznie ta nie miała nic przeciwko temu, bo wkrótce o. Kałużewski sam już pojechał do Buryka, został zarejestrowany i otrzymał pozwolenie na pracę w Łanowicach”.

s. Dominika Wojtasiewicz w kręgu rodzinym

Apostolat sióstr w domach rodzinnych

Zawierucha wojenna oraz pierwsze lata komunizmu sprawiały, że siostry decydowały się nieraz na opuszczenie wspólnoty i udawanie się do domów rodzinnych, aby w ten sposób przeczekać niebezpieczeństwo. Nieraz decyzja ta była wymuszona na skutek choroby lub starości rodziców którejś z sióstr. Trzy siostry wspomnianego zgromadzenia sióstr służebniczek starowiejskich przez pewien czas pozostawało w domach rodzinnych. W Miżyńcu u rodziny w latach 1942–1957 przebywała s. Ksawera Wawro. W domu rodzinnym opiekowała się chorymi rodzicami, obsługiwała miejscowy kościół oraz przygotowywała dzieci do pierwszej komunii św. W Żrotowicach koło Dobromila po wojnie została s. Samuela Machniak, opiekująca się chorą matką. Zaś po śmierci matki w 1957 roku udała się do Polki.

Dom rodzinny w Starej Soli, w którym mieszkała s. Anna Dominika Wojtasiewicz

Całkowicie odmiennie potoczył się los jeszcze jednej służebniczki starowiejskiej – s. Anny Dominiki Wojtasiewicz (13 VII 1907-1980), która po wybuchu II wojny światowej udała się do Starej Soli, rodzinnej miejscowości i u rodziny mieszkała do śmierci w 1980 roku. Mieszkała tu z dwiema siostrami: Stanisławą (29 IV 1914–?) i Zofią (17 XI 1922 –?). Tutaj przeżywała wiele trudności, m.in. pożar domu, który w następnych latach z trudem odbudowano. Nie wyjechała po 1957 roku do Polski z tej racji, że zaangażowała się w wychowywanie dzieci swoich sióstr. Według danych zawartych w archiwum sióstr służebniczek starowiejskich przez pewien czas miała również pracować w przedszkolu jako osoba świecka.

Mogiła s. Dominiki Wojtasiewicz

Zmarła zaopatrzona sakramentami świętymi przez ks. Jana Szetelę z Nowego Miasta. Do końca życia starała się utrzymywać kontakt ze zgromadzeniem. Została pochowana na miejscowym cmentarzu przez prawosławnego duchownego. Jej mogiła zachowała się do naszych dni, choć nie posiada stosownej tabliczki informującej o pochówku tu siostry zakonnej. Odnalezienie jej jest możliwe jedynie z pomocą mieszkającej w Starej Soli rodziny.

Dzięki zachowanym w archiwum zakonnym „Księgom nekrologicznym” najwięcej informacji zachowało się o dwóch dawnych placówkach zakonnych sióstr służebniczek dębickich, które znajdowały się w Balicach i Samborze.

Siostry służebniczki dębickie na posterunku w Samborze i Balicach

Od 1931 roku siostry służebniczki dębickie prowadziły czynności ekonomiczne oraz zajmowały się wychowaniem młodzieży w Bursie im. Adama Mickiewicza przy ul. Hołówki 10 w Samborze. Oprócz pracy w bursie siostry niosły pomoc chorym oraz opiekowały się kościołem parafialnym.

s. Błażeja Mazur (w środku) wśród pielęgniarek samborskiego szpitala

Po zakończeniu wojny w Samborze pozostały dwie siostry zakonne: s. Hiacenta (Stanisława) Lange i s. Błażeja (Monika) Mazur. Pierwsza ze wspomnianych – s. Hiacenta wyczerpana trudami życia zmarła w 1951 roku. Została pochowana na samborskim cmentarzu 16 kwietnia tegoż roku. Uroczystości pogrzebowe zgromadziły całą samborską parafię. Pochowano ją obok zmarłej o 25 lat wcześniej siostry szarytki. Mogiły samborskich sióstr się nie zachowały. Na temat ostatnich dni życia siostry Lange informował o. Kazimierz Lendzion z Sambora. „Od dwóch miesięcy siostra Hiacenta zaczęła stopniowo niedomagać na serce. Po miesiącu już ją męczyło wejście pod górę do kościoła, chociaż wzniesienie jest nie bardzo wielkie. W pierwszy piątek kwietnia, mimo znacznego osłabienia, dała sobie sama zastrzyk wzmacniający i poszła do kościoła. Wysiłek jednak był zbyt wielki. Zawlekła się ledwie do przedsionka i zmęczona usiadła spocząć na stopniach katafalku. Do kościoła wprowadziła ją jedna panienka. Taż panienka odprowadziła ją potem do domu”.

We wtorek 10 kwietnia pochowaliśmy o. jubilata Aleksandra Wójcika bernardyna. W czasie mszy św. zgasła jedna świeca. Kobiety od razu przyjęły to jako zapowiedź nowej śmierci, kogoś bernardynowi bliskiego. Przy obiedzie zeszła rozmowa na to, że księża idą na tamten świat w asyście, czyli, że jeszcze dwóch powinno pójść za ojcem Aleksandrem. Ksiądz gwardian jednak zauważył, że bernardyni idą na tamten świat we dwóch, ojciec i braciszek, względnie braciszek i ojciec. Zaczęliśmy więc obecnego przy obiedzie brata Kleta bernardyna przygotowywać na to, że nuż umrze. (…) Wieczorem doniesiono nam, że siostra Hiacenta jest poważnie chora.(…) Pogrzeb odbył się w poniedziałek 16 kwietnia”.

Na podstawie listu o. Kazimierza Lendziona do sióstr służebniczek znane są pewne szczegóły pogrzebu s. Hiacenty. „W niedzielę po nieszporach przeprowadziliśmy siostrę Hiacentę z domu do kościoła – pisał kapłan. Pogrzeb odbył się w poniedziałek 16 kwietnia.

O godz. 9 była msza św., a potem wyprowadzenie zwłok na cmentarz. Ludzi na pogrzebie było dużo. Trumna była czarna, okazalsza niż u innych. Dziewczęta niosły trzy wieńce; szarfy były białe. Pierwsza para dziewczynek niosła na poduszce wianek mirtowy, znak zachowanej do zgonu niewinności. Gdyśmy przechodzili obok dawnej bursy, gdzie siostra Hiacenta była przełożoną, a obecnie zamienionej na koszary, wychodziła właśnie kompania wojska, żołnierze, widząc potężny orszak pogrzebowy, zatrzymali się w branie i jakby mimo woli oddali zmarłej siostrze honory wojskowe. Pochowaliśmy siostrę Hiacentę na jej życzenie obok 25 lat temu zmarłej siostry szarytki”.

s. Dominika Wojtasiewicz wraz z siostrą Stanisławą i siostrzenicą Danutą

Od 1951 roku w Samborze pozostała już tylko jedna siostra, s. Błażeja Mazur, przebywająca tu od 1931 roku. Po śmierci s. Hiacenty jej stan zdrowia znacznie się pogorszył. Zmożona chorobą trafiła do miejscowego szpitala. Tam, po wyzdrowieniu, przyjęto ją do pracy w prowadzeniu kuchni szpitalnej. Była dobrze traktowana i kochana przez otoczenie oraz miała zapewniony byt.

Pomimo to tęskniła za zgromadzeniem, za wspólnym życiem zakonnym. Zaczęto starania o umożliwienie jej dostania się do Polski. 22 sierpnia 1956 roku w świeckim stroju wróciła do domu macierzystego w Dębicy. Po wyjeździe s. Błażei Mazur w 1956 roku, służebniczki dębickie do Sambora już nie powróciły.

Wiadomo, że samborskie franciszkanki po wojnie zostały wydalone z dawnego domu zakonnego. Siostra Celina Kędzierska zamieszkała w kościelnej organistówce, a s. Alojza Koralewska u własnej rodziny. Brak jednak wiadomości o miejscu zamieszkania po wydaleniu z bursy sióstr służebniczek dębickich.

W Balicach siostry służebniczki dębickie od 1902 roku prowadziły ochronkę dla dzieci pw. Matki Bożej Królowej Polski. Po wojnie pozostały tu trzy siostry: s. Joanna Piekarz, s. Leona Charchut i s. Kandida Cnota.




Siostra Leona (Katarzyna) Charchut pracowała w Balicach w kuchni od 1939 roku. Tutaj też zmarła 26 października 1954 roku. Natomiast s. Joanna (Maria) Piekarz i s. Kandida (Anna) Cnota pozostały ze względu na liczne prośby mieszkańców wsi do 31 grudnia 1956 roku, kiedy to ostatecznie opuściły miejscowość. W okresie powojennym, jak podawał zapis w „Księdze nekrologicznej” siostry „musiały ściągnąć habit, opuścić swój dom i przyjąć narzucone im warunki bytowe”. Siostra Joanna i s. Kandida w tym czasie zajmowały się pielęgnacją chorych. Dodatkowo s. Kandida „Ujęła sobie okoliczną ludność pięknym śpiewem i grą na organach oraz okazywaniem współczucia, umiała pocieszyć i pokrzepić w trudach i cierpieniach życia”.

Marian Skowyra

Tekst ukazał się w nr 19 (383), 15 – 28 października 2021

Source: Nowy Kurier Galicyjski