W latach I wojny światowej Józef Mann zawojował scenę niemiecką. Wyborny repertuar wagnerowski zachwycał publiczność. W latach 1915–1916 był angażowany jako pierwszy tenor opery w Wiesbaden, zaś w latach 1916–1919 w książęcej Operze Darmstadskiej. Na scenach niemieckich repertuar jego wzbogacił się o nowe role, m.in. partie tytułowe w operach „Parsifal”, „Tristan i Izolda” i Śpiewacy norymberscy” Richarda Wagnera. W kołach muzycznych był postacią bardzo popularną, więc firmy gramofonowe nagrały szereg płyt jego koncertów.
Były to jednak trudne czasy wojny światowej, która uniemożliwiła artyście występy w innych krajach europejskich, również we Lwowie, w latach 1914–1915 okupowanym przez wojska rosyjskie. W 1919 roku otrzymał zaszczytne zaproszenie i stały angaż na scenie Opery Cesarskiej w Berlinie, gdzie z wielkim powodzeniem śpiewał aż do momentu nagłej śmierci.
Berlin w owych czasach przeżywał okres burzliwych wydarzeń, klęski w wojnie, zamachu bolszewickiego, walk ulicznych, inflacji waluty, a nawet głodu. Jak wspominał Mann: „znoszono jemu na scenę w ówczesnych głodowych dla Niemców czasach indyki, szynki i czekoladę…”. „Kurier lwowski” pisał, że wdzięczna publiczność zasypała go kwiatami, władze obdarowywały odznaczeniami, zaś „śmierć niestety zerwała te struny, których dźwięk czarował, a słodycz poiła setki tysięcy słuchaczy. Padł na posterunku, jak prawdziwy żołnierz. Pracował ciężko i wiele, nie było to życie tak bardzo rożami usłane. Jak prawdziwy artysta, nie dał się oszołomić oklaskami i pochwałami, jakie go zewsząd otaczały. Nad głosem i udoskonaleniem pracował po kilka godzin dziennie, a sumienność z jaką opracowywał swe partię stała się przysłowiową. „W sierpniu 1921 roku dostał zaszczytne zaproszenie z Nowego Jorku. Światowej sławy Metropolitan Opera zaproponowała mu pięcioletni angaż na miejsce pierwszego tenora, które przez lata należało do Enrico Caruso, zmarłego po ciężkiej chorobie 2 sierpnia 1921 roku.
Podróż do Ameryki była zaplanowana na 18 października 1921 roku. W Nowym Jorku miał debiutować w operze „Miasto zmarłych”. Przed wyjazdem miał wziąć jeszcze udział w czterech spektaklach pożegnalnych na scenie berlińskiej. Drugim z tych spektakli była właśnie „Aida”. Józef Mann przez lata występował w Austrii i Niemczech, ale był niezwykle uczuciowo mocno przywiązany do Lwowa i kultury polskiej, „każdoczesne wakacje spędzał wśród swoich, interesował się żywo tym wszystkim co nas wszystkich zajmuje, smuci i raduje …Sztuka polska straciła w nim pioniera, który sławę imienia i kultury polskiej godnie wśród obcych, a często i wrogich nam reprezentował”. Jak pisał „Wiek Nowy”, zmuszony był „dla sławy i pieniędzy śpiewać obcym. Tak być musiało, niestety, bo ciężko żyć artyście w naszym kraju, więc ucieka stąd, a gdy jest na obczyźnie, ciągle tęskni za tą biedną Ojczyzną. Tak było i z Józefem Mannem”.
Z wielkim zaangażowaniem przyjmował zaproszenia na występy gościnne we Lwowie, również na innych scenach polskich, na przykład, w Warszawie. Na scenie Opery Lwowskiej wystąpił gościnnie w 1916 roku, niedługo po wyzwoleniu miasta spod okupacji rosyjskiej, również w 1919 i 1921 roku, za kilka miesięcy przed tragiczną śmiercią. Warszawa też gościła go tak na scenie operowej, jak i z koncertami w filharmonii, gdzie święcił triumfy.
Oto jedna z licznych recenzji, umieszczona w warszawskiej „Gazecie porannej”: „Wczoraj w sali Konserwatorium dał koncert arii i pieśni p. Józef Mann, pierwszy tenor Opery Berlińskiej. Słusznie mu się ten tytuł należy. Głos pierwszorzędny, w barwie prześliczny, głęboki, przy znakomitej górze w dźwięku, jakby barytonowy. Poza głosem znakomita szkoła, śliczne piana, filatury „zamykania głosu” bez „ogonów” lub przeciwnie „połykań” i bez „postumentów”. W interpretacji artystycznej znać dokładnie przestudiowanie i przemyślenie całości, a nie gonienie za tanim efektem. Jednym słowem poważna, wybitna kultura artystyczna. Obok arii operowych ze „Strasznego dworu”, „Śpiewaków norymberskich”, „Aidy” usłyszeliśmy cały szereg pieśni Paderewskiego, Friedmana, prześliczne pieśni Różyckiego i Kossobudzkiego, Karłowicza i bisy, którymi rozentuzjazmowana publiczność mogłaby zamęczyć dzielnego artystę. Nazwisko p. Manna nie jest w Warszawie znane, toteż i sala nie była tak przepełniona, jak na przyszły raz będzie. Pana Manna pamiętam dobrze sprzed laty, jako początkującego artystę we Lwowie. Jest Polakiem, do tegoż gorącym patriotą”. .W Operze Warszawskiej Józef Mann wystąpił również z sukcesem w operach „Żydówka” i „Aida”. Tym razem sala była wypełniona, zaś krytyka muzyczna nie żałowała śpiewakowi szczerych komplementów.
Inaczej odbierała triumfy Jozefa Manna część publiczności niemieckiej i oficjalne władze niemieckie. Wieloletnie występy na scenach niemieckich i pochodzenie jego przodków uważano za jednoznaczną przynależność twórczego dorobku artysty do muzyki i nacji niemieckiej. Już w dniu śmierci wielkiego śpiewaka dał wyraz temu sam prezydent Rzeszy Niemieckiej Friedrich Ebert, który wysłał na ręce intendenta Cesarskiej Opery Berlińskiej Maksa von Schillingsa pismo kondolencyjne. Podobny gest mówił już sam za siebie. Tragiczną śmierć Józefa Manna zauważono na najwyższych szczeblach władzy, zaś strata tak wybitnego artysty miała rozgłos ogólnoniemiecki. Jednak nie tylko o to chodziło prezydentowi Friedrichowi Ebertowi i jego doradcom – chodziło im o pośmiertne zaliczenie Józefa Manna i jego twórczości do historii opery niemieckiej, a jego samego do grona artystów niemieckich. Prezydent w swoich kondolencjach między innym napisał: „Skutkiem nieoczekiwanego zgonu Józefa Manna Niemcy tracą nie tylko jednego z największych śpiewaków, lecz także męża o filantropijnym i uspołecznionym charakterze, który swojej sztuki udzielał chętnie na usługi ludu. Pamięć jego będzie zawsze czcią otoczona”. Kondolencji podobnej treści rodzina i teatralna społeczność lwowska niestety nie doczekały się ze strony wyższych sfer rządzących Rzeczypospolitej.
Wieść o nagłym zgonie artysty przyjęta była we Lwowie z ogromnym smutkiem. Prasa lwowska odezwała się szeregiem artykułów o jego twórczości i wspomnieniami o serdecznym powiązaniu ze Lwowem. Czołowy lwowski krytyk teatralny Franciszek Neuhauser między innym napisał w „Gazecie lwowskiej”: „W kreacjach scenicznych Józefa Manna tkwiła potęga niezwykła. Nie były to zwyczajne figury operowe, posługujące się popisem głosowym w celu wywołania chwilowego efektu, lecz postacie oparte na psychologicznej prawdzie, współdziałające z autorem i porywające audytorium nakładem uduchowienia. Okazały, znakomicie wykształcony głos i wszelkie efekty natury wokalnej były dla tego nieprzeciętnie muzykalnego śpiewaka tylko środkami pomocniczymi do wyższych celów. Ten rodzaj artyzmu wykonawczego, wyłaniający się nie z brawury wokalnej, tylko z pogłębienia duchowego, nie wykazywał zbyt licznych reprezentantów, a nadawał się wybornie do kreacji postaci wagnerowskich. Słynnym niezrównanym ich interpretatorem był właśnie śp. Józef Mann. Poza tym repertuar tego fascynującego zawsze swych słuchaczy artysty był szeroki i wielostronny… Jako wykonawca pieśni, pełnych finezji i subtelności, nie mniej serdecznie przemawiał do słuchaczy z estrady koncertowej, niż jako interpretator partii operowych polskich, włoskich, francuskich czy niemieckich. Niepospolity jego talent idealnie i misternie łączył w każdej roli artyzm wokalny z wykwitną grą sceniczną i z przekonującą prawdą psychologiczną. Tym wysokim zaletom jak również niezwykłym zamiłowaniem do sztuki zawdzięczał Józef Mann karierę artystyczną, która stawiała jego w rzędzie najwybitniejszych śpiewaków naszych czasów”.
Według jednomyślnej decyzji małżonki, całej rodziny zamieszkałej we Lwowie i artystycznych kół miasta, ciało Józefa Manna sprowadzono z Berlina do Lwowa i pochowano 27 października 1921 roku na Cmentarzu Łyczakowskim w rodzinnym grobowcu Cybulskich w kwaterze 3, niedaleko od wejścia głównego na tę sławną nekropolię. Chowano go z krypty kościoła oo. bernardynów. „Za trumną obwieszoną licznymi wieńcami, między którymi były wieńce nadesłane z zagranicy, postępowała rodzina i liczne rzesze publiczności, wszyscy recenzenci muzyczni i szczupłe grono artystów Opery Lwowskiej z dyrektorem na czele. Przy wyniesieniu zwłok chór teatralny pod batutą p. Lehrera odśpiewał pieśń żałobną. Związek artystów scen polskich ograniczył się do wysłania wieńca”. Prasa lwowska podkreślała również, że śp. Józef Mann był i czuł się zawsze lwowianinem, był synem znanego przemysłowca lwowskiego i właśnie na scenie lwowskiej stawiał pierwsze kroki w swojej sławnej karierze europejskiej. Nabożeństwo żałobne za duszę śp. Jozefa Manna zostało odprawione 29 października 1921 roku we lwowskim kościele archikatedralnym obrządku łacińskiego (katedrze lwowskiej), przy udziale rodziny, licznych kolegów i artystów sceny lwowskiej. Pieśni żałobne odśpiewali m.in. artyści Opery Lwowskiej Platówna, Huss, Lipanowicz i Lewczyński. Tak wrócił po śmierci do swoich ten, który tak często dla sławy i pieniędzy śpiewał obcym”. Małżonka, Janina z Cybulskich, przeżyła męża o wiele lat, nigdy nie wyjechała ze Lwowa, zmarła w 1951 roku i została pochowana obok niego w tymże grobowcu rodzinnym. W grobowcu pochowani są też teściowie Józefa Manna, architekt Julian Cybulski, zmarły 16 października 1924 roku i Helena Cybulska, zmarła 21 stycznia 1941 roku.
Jurij Smirnow
Tekst ukazał się w nr 12 (424), 30 czerwca – 27 lipca 2023
Source: Nowy Kurier Galicyjski