W związku z utratą Lwowa w nocy z 21 na 22 listopada 1918 r. rząd ZUNR przeniósł się do Tarnopola, skąd 2 stycznia 1919 r. przeniósł się do Stanisławowa.
W Tarnopolu nie było obozu, w klasycznym tego słowa znaczeniu, tj. rozumianego jako miejsce dla internowanych i więźniów. Zamiast tego, stosownie do okoliczności, umieszczano je w różnych pomieszczeniach w mieście. Tarnopol na Zachodniej Ukrainie był prawdopodobnie drugim co do wielkości po Kosaczewie, obozie na przedmieściach Kołomyi. Miasto nieprzypadkowo zostało wybrane jako miejsce pobytu internowanych i jeńców wojennych, ponieważ znajdowało się daleko od linii frontu wojny polsko-ukraińskiej 1918–1919. Więźniowie byli różnej narodowości, ale znacznie dominowali Polacy. W okresie Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej w Tarnopolu przebywało co najmniej 1227 jeńców wojennych internowanych i osadzonych w areszcie domowym.
Czesław Blicharski, polski badacz dziejów Tarnopola, przytacza ciekawy fakt, że w tym mieście pierwsi jeńcy wojenni wojny polsko-ukraińskiej pojawili się w 1918–1919. W ten sposób 23 listopada 1918 r. sformowana w Odessie polska dywizja pod dowództwem pułkownika Czesława Rybińskiego przekroczyła granicę pod Satanowem i skierowała się do Tarnopola. Na jej spotkanie wysłano wojska z Tarnopola, które już przygotowywały się do wyjazdu do Lwowa. 27 listopada w pobliżu wsi Koziwka otoczyły one polski oddział i wzięły go do niewoli. Druga część tej grupy, która pozostała w Mikulińcach, złożyła broń. Więźniów wysłano do Tarnopola i umieszczono w więzieniu Pułkownikówka (siedziba byłego austriackiego komendanta wojskowego Tarnopola, naprzeciwko kościoła dominikanów), gdzie przetrzymywano ich od 29 listopada do 2 grudnia, a następnie przeniesiono do więzienia przy sądzie powiatowym. Później z tych więźniów uwolniono nie-Polaków: Niemców, Włochów, Czechów i Ukraińców, którzy byli zainteresowani jedynie powrotem do swoich domów. Inny polski historyk Stanisław Wiszniewski podaje następujące informacje: „Dnia 24 listopada 1918 r. został wysłany z Brzeżan oddział składający się z 400 ludzi pod dowództwem Hlibowickiego i około 100 żandarmów z chorążym Jankowskim pod Mikulińce (za Tarnopolem), gdzie toczyła się bitwa z oddziałem wojska polskiego, który powracał do domu z Wielkiej Ukrainy, lecz otoczony pod Mikulińcami przez Ukraińców, został zniesiony. 120 jeńców zostało internowanych w Głuchej Dolinie pod Brzeżanami, gdzie kazano im rąbać drzewo w lesie. Wielu z nich z powodu silnych mrozów i chorób wymarło”.
Wkrótce do Tarnopola przybył transport polskich jeńców wojennych wziętych do niewoli na lwowskim odcinku frontu. Zostali uwięzieni w sądzie rejonowym na ulicy Mickiewicza. Następnie z inicjatywy Kazimiery Michałowskiej i Marii Kuczkowskiej powołano do pomocy „Komitet Pań”. Obie kobiety z własnej inicjatywy trafiły do więzienia, aby dowiedzieć się o stanie więźniów. W tym samym czasie, niezależnie od tej grupy, powstała druga grupa tarnopolskich pań w tym samym celu: Reissowa, Friedrichowa i Szwajkowska. Wkrótce obie grupy połączyły się w jedną pod przewodnictwem p. Lewandowskiej i rozpoczęły aktywną pracę. Z czasem dołączyły do nich Zofia Pohorecka, Maria Litwin, panie Halecka, Bobowska, Jurystowska, Aulichówna i Zofia Woglowa. Komitet Pań kierował swoją służbę do trzech kategorii ludzi: jeńców wojennych, internowanych cywilów i „konfinowanych”.
Zachowało się kilka list imiennych internowanych i jeńców wojennych w Tarnopolu. Pierwsza to niedatowana, alfabetyczna lista 336 jeńców wojennych i internowanych. Druga, również niedatowana, lista zawiera nazwiska 69 internowanych przetrzymywanych w więzieniu sądu polowego. Trzeci niedatowany wykaz imienny informuje o 683 jeńcach wojennych. Poniżej znajduje się lista 106 internowanych przeznaczonych do pozbawienia wolności, którzy według stanu na dzień 12 lutego 1919 r. przebywali w mieszkaniach prywatnych. Ostatnia lista to lista 33 jeńców wojennych z 3 Batalionu 1 Pułku Strzelców Polskich, broniących wsi Dublany 6 grudnia 1918 r., którzy zostali zabrani z więzień.
Typowa sytuacja miała miejsce, gdy internowani byli przenoszeni w inne miejsce. Do Tarnopola, do gmachu gimnazjum przy ulicy 3 Maja internowanych Polaków przeniesiono z Brzeżan (20 osób), Przemyśla (19 osób) i Jaworowa (38 osób). W tym samym gimnazjum przetrzymywano kolejnych 48 internowanych z innych miejscowości: Lwów, Winniki, Kamionka Strumiłowa, wieś Ceperiów, Dublany, Żółkiew, Sokal, Janów, Jaryczów, Husiatyn i Tarnopol (2 osoby). Razem 125 osób.
Istnieją też dwie różne listy polskich jeńców wojennych przetrzymywanych w 1919 r. w Tarnopolu w gimnazjum. Pierwsza zawiera 55 osób, druga 41 osób. Te 96 nazwisk jeńców wojennych, a także 125 imion internowanych w gimnazjum, powtarza się w pierwszym, wspomnianym już, niedatowanym wykazie 336 jeńców wojennych i internowanych. W sumie, ze znalezioną w tej chwili listą, jest 1227 nazwisk.
Oddział POW w Tarnopolu został zorganizowany 4 kwietnia 1918 r. przez sierżanta Jerzego Dmytrowa, syna byłego profesora miejscowego gimnazjum, który był wówczas jedynym polskim legionistą w mieście. Co ciekawe, był grekokatolikiem, więc mógł być pochodzenia ukraińskiego. W skład zespołu miejscowego stoiska wchodzili: naczelnik Jerzy Dmitrow, jego zastępcy Roman i Henryk Schmalowie, Włodzimierz Budzianowski, Kramer, Popiel, porucznik armii austriackiej Mieczysław Wojciechowski. Niezależnie od POW istniała Organizacja Ludowa, która skupiała głównie osoby starsze, w przeciwieństwie do pierwszej struktury, która opierała się na młodzieży. Na jego czele stanął ambasador w Sejmie Rajmund Schmidt. W skład zarządu weszli: prof. gimnazjum Orliński, dyrektor Szkoły Realnej Trojnar, prokurator Czarnecki i kierownik poczty Herwy. Zarówno kadra, jak i orientacja polityczna tych organizacji nie sprzyjały dobrej współpracy. Faktem jest, że z Tarnopolskiej Organizacji Ludowej do Krakowa został wysłany kurier z informacją o sytuacji na Ukrainie Zachodniej. Można przypuszczać, że lokalni przywódcy potrzebowali wskazówek od kierownictwa młodego państwa polskiego.
Dowódca OWK w Tarnopolu Nikifor Hirniak pisze w swoich wspomnieniach: „Od momentu, gdy w więzieniu w Tarnopolu znaleziono dużą liczbę więźniów przysłanych przez nasze ekipy z frontu i internowanych Polaków, przyszła do mnie delegacja Polskiej Organizacji Ludowej (wówczas Polskiego Komitetu Ludowego) z prośbą o żywność, pościel i odzież, a także materiały sanitarne dla więźniów. W skład delegacji weszli prawnik i ambasador na Sejm Romuald Schmidt, radca sądowy Adam Charneсki, komisarz starostwa Hubert i fryzjer Tinel. Podczas pierwszej rozmowy powiedziałem delegatom, że pozwolę na to tylko na mocy statutu Międzynarodowej Konwencji Haskiej, ale ponieważ między nami a Polakami jest wojna, nakażę kontrolę wszystkich podań. W odpowiedzi R. Schmidt podziękował mi za moje stanowisko: „Kapitanie, w pełni rozumiemy pańską ostrożność, do której pan w rządzie jest zobowiązany; uznajemy twoje prawo do tej ziemi, ale nasza lekkomyślna młodzież chwyciła za broń, więc co możemy zrobić?”.
Komisarz Hubert ze złością zażądał, abym przemawiał do delegatów po polsku, ponieważ nasz rząd uznał autonomię mniejszości narodowych. Powiedziałem mu, że dopóki trwa wojna z Polakami, te prawa ich nie dotyczą. Kilka razy miałem polską delegację, czasami przyjeżdżał sam patron Schmidt. Starałem się być dla nich uprzejmy i starałem się, gdzie to możliwe, zejść im z drogi. Z tego powodu doszło do konfliktu słownego między mną a kapitanem Garabaczem, który w moim imieniu internował polskich żołnierzy.
Pułkownik Witowski nadal aprobował mój stosunek do Polaków. Był też zdania, że mimo stanu wojennego, jaki istniał między nami a Polakami, powinniśmy być ludzcy i kulturalni. Pomoc obywateli polskich dla więźniów i internowanych była dla nas korzystna, ponieważ brakowało nam żywności i materiałów sanitarnych, nie mówiąc już o bieliźnie i odzieży”.
Internowani i więźniowie byli przetrzymywani w trzech domach: więzieniu sądowym, pierwszym gimnazjum i „Pułkownikówсе”, która była przy zespole powiatowym. Nowy komendant okręgowy w randze setnika dr Сokan nakazał przygotowanie dla przetrzymywania jeńców wojennych i internowanych klasztoru jezuitów, do którego od 25 do 26 marca trafiło już 50 Polaków (kolejarzy, członków Organizacji Ludowej i młodzieży). Przed Wielkanocą wszyscy więźniowie zostali przeniesieni do tego klasztoru. Od początku 1919 r. w Tarnopolu urzędnikiem do spraw więźniów i internowanych był Ukrainiec dr Roman Sluzar.
Oto jak w tarnopolskiej gazecie „Głos Polski” nieznany autor pod pseudonimem Żyburtowicz w swoich wspomnieniach opisał życie internowanych w pierwszym gimnazjum: „W sali, w której przybywał dyr. Gnoiński (z Jaworowa – aut.) porządek dnia był następujący. Rano zbiorowa modlitwa – a byli także księża – mycie się na korytarzu, a był to styczeń – uporządkowanie i oczyszczenie sali, śniadanie, na jakie kogo było stać. Urzędowo dostarczano t. zw. czarnej kawy. Potem pogadanki – szachy – wist. Po obiad szło kilku pod bagnetami do restauracji i przynosiło go dla towarzyszy niedoli, gdyż to co dostarczali Ukraińcy, było nie do jedzenia. Po obiedzie znów wist, szachy, pogadanka, wspólna modlitwa i spoczynek. Szczęściem dozorcy byli ludzie wyrozumiali, przystępni i skłonni do rozmaitych ulg za odpowiednim wynagrodzeniem. Kto nie miał funduszów na kupienie obiadu, korzystał z obiadów przynoszonych z „kuchni” dla jeńców i internowanych, urządzonej i prowadzonej pracą naszych Polek z inicjatywy Narodowej Organizacji i pod jej opieką i patronatem”.
Co do „Pułkownikówki”, był bardziej krytyczny:
„Pułkownikówka. Tak zwano więzienie naprzeciw kościoła oo. dominikanów, i była po sądzie powiatowym największym postrachem aresztowanych, których tu osadzano, dopokąd sprawa ich nie została rozpatrzoną. Dezerterzy, złodzieje, rabusie i wszelkie szumowiny ukraińskie miały tu stałą siedzibę. Kto z Polaków tu się dostał, od razu poznał piekło, brud, zimno, smród, robactwo, hałas, żarty i dowcipy, od których uszy puchną. To też najpierwszem staraniem było uzyskanie pozwolenia na przeniesienie takiego nieszczęśliwca do „Gimnazjum”, co należało początkowo do zakresu działania Pań, a następnie interwenjowali przeważnie pp. Czarnecki, Juzwa i Orliński”.
„Przed Wielkanocą, gdy już cała prawie inteligencja polska Tarnopola była pod kluczem, może z powodu ciasnoty, a może pod wpływem różnych zagranicznych i polskich misji – przeniesiono więźniów tarnopolskich do budynku jezuitów. Było to więzienie pierwszej klasy. W program dnia wchodziły nawet przechadzki po ogrodzie klasztornym. Wikt mógł każdy otrzymywać z domu – a dla wielu obiadów i kolacji dostarczała kuchnia dla jeńców i internowanych, zostająca pod zarządem pani dyrektorowej Zofji Voglowej”.
Poznamy również ciekawą samoorganizację więźniów w Tarnopolu:
„Już w styczniu, gdy zaczęła się urządzać kuchnia dla jeńców i internowanych i szpitalik dla rekonwalescentów, p. Kasper Zazula zwrócił na siebie oczy ukraińskiej ochrany i dostał się do Gimnazjum, a następnie do „Jezuitów”. Umysł organizatorski wybijał się tu na pierwszy plan. Porządkował stosunki więzienne, wprowadzał ład i porządek. Pozyskawszy dozorcę więźniów – byłego feldfebla austrjackiego – miał sobie przez niego powierzone prowadzenie ewidencji uwięzionych i prawie zarząd więzienia. W poufałych pogawędkach ze swym Mecenasem umiał wydobywać wszelkie nowiny o wydarzeniach pod Lwowem i zamiarach miejscowych władz, które komunikował nie tylko towarzyszom więzienia, lecz posyłał relacje do „kuchni”, tak żeśmy zawsze dokładnie byli o wszystkiem poinformowani. Załączam tu jeden z jego listów do przew. Kuchni, charakteryzujący czas i ludzi.
„Wielce Czcigodna Pani Dobrodziejko! Upraszamy też o herbaton, naftalinę, trochę kartek korespondencyjnych, sublimatu, karbolu, skrzynkę na aptekę, mydło.
Na duchu nie upadamy zapewne – trzeba nam dziś ze spokojem i godnością znosić wszystko, co nam przynosi spiżowa ręka przeznaczenia…”.
List ten pisany był już w ostatnich czasach, gdy pod wpływem polskiej ofensywy Ukraińcy zaczęli tracić grunt pod nogami i postanowili aresztowanych i jeńców wywieść do Tuchli, gdzie groziła im śmierć głodowa. Wiadomość ta wywarła między Polakami ogromną konsternację. Na szczęście wywieziono tylko część jeńców wojennych – a resztę zostawiono. Z tego czasu przytaczam inny list, pisany z więzienia: „Wielmożna Pani! Jutro wyjeżdża z gimnazjum 357 osób. Obiad jutro jeszcze, jak zwykle, pojutrze wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, obiadów dla gimnazjum nie będzie potrzeba. Zazula zawiadomił nas, że jeńcy i internowani są bez wszelkich środków – więc trzeba będzie dla nich pieniędzy. Proszę przeto Wielmożną Panią postarać się dla nich o pieniądze w kwocie 5000 k., aby mogli sobie w Tuchli zaprowadzić na miejscu kuchnię. Gdyby organizacja nie miała gotówki, proszę o nią postarać się choćby w drodze prywatnej pożyczki. Starszych może się jeszcze uda pozostawić w Tarnopolu. Chleb, jaja, tłuszcz, w ogóle, co kuchnia mogłaby dostarczyć, proszę dostawić do Gimnazjum. Całuję rączki Herwy, Trojnar, Lenkiewicz. Niedziela 8 wieczorem”.
Polski „Komitet Pan” dbał o potrzeby więźniów i internowanych i starał się im pomóc w każdy możliwy sposób. Przede wszystkim zorganizował dla nich kuchnię, która pod kierunkiem Zofii Vogl przygotowała ok. 3 tys. 1000 obiadów. Produkty sprowadzano od Polaków z okolicznych wsi. Otrzymaliśmy następujący opis organizacji kuchni:
„Początek „kuchni” był zrazu skromny. Poszczególne panie, jak Gotliebowa, Lewandowska, Aulichówna, Krukówna, Buczyńska gotowały u siebie w domu i odsyłały obiady do sądu, gdzie pod kierownictwem panów odbywał się rozdział obiadów osadzonym we więzieniach sądu powiatowego jeńcom Polakom. Jedną z pierwszych, która tę pracę dla jeńców rozpoczęła, była p. Gotliebowa i jej należy się osobne uznanie za danie inicjatywy.
Gdy jednak liczba jeńców wzrastała, a panie roznoszące jedzenie po celach, jedna po drugiej zapadały na tyfus plamisty, szerzący się we więzieniu – mówiąc nawiasem, zostawionem bez żadnej opieki lekarskiej, bez najmniejszego poszanowania najprymitywniejszych zasad hygieny, urządziła wtedy Organizacja Narodowa wspólną kuchnię na „Keslerówce” przy ulicy Kaczały i prowadzenie jej oddała p. Voglowej. Adoptacją lokalu na kuchnię zajął się inżynier M. Nieć, umęczony i zamordowany później w Zwoczowie. Przy pomocy ofiarnego personelu „kuchni” i pod umiejętnem kierownictwem „Kuchnia” z czasem nie tylko dostarczała obiadów i aprowizowała szpital rekonwalescentów przy ulicy Fedkowicza, lecz stała się znaną w mieście i w powiecie. Do niej wprost zwożono prowianty, przynoszono składki pieniężne; tu ukrywali się liczni jeńcy i powrotnicy, stąd wysyłano ich z powracającymi z Rosji żołnierzami austrjackimi, rozdzielano zapomogi. Tu mieli osobny pokoik konfinowani – między innymi por. Klus ze Lwowa, biorący czynny udział w administracji kuchni”.
15 grudnia w Tarnopolu odnotowano wybuch epidemii tyfusu, przywiezionego przez byłych więźniów powracających z byłego Imperium Rosyjskiego. Przez Tarnopol przechodziła również główna linia kolejowa i bity tor Lwów – Kijów – Odessa. W związku z zakończeniem I wojny światowej i upadkiem imperiów z Ukrainy powróciły wojska austriackie i niemieckie, wspierając Radę Centralną, a później hetmanat Pawła Skoropadskiego. Dziewczęta z komitetu dostarczały obiady do miejsc przetrzymywania internowanych i jeńców wojennych w Tarnopolu, w tym do miejsc, w których znaleziono tyfus. Tak, zachorowała na tyfus i zmarła 17 lutego Jadwiga Jurystowska.
Nauczycielka Szwajkowska była odpowiedzialna za zbiórkę bielizny i ubrań, a także ich naprawę i krawiectwo. Komitet zorganizował też dyżur na dworcu kolejowym, przez który przechodziły w obie strony tysiące powracających żołnierzy i Polaków internowanych przez Ukraińców. Komitet Pań był również zaangażowany w przeniesienie internowanych do stanu konfinowanych, umieszczając ich w mieszkaniach w Tarnopolu. Co ciekawe, pomogli im w tym sędzia Eugeniusz Jankiewicz i adwokat Stanisław Czykaluk.
Komisja zadbała również o zaopatrzenie w leki. Zima 1918–1919 okazała się bardzo mroźna. Już na początku 1919 r. szpitale były przepełnione. Zdarzało się, że zdrowi więźniowie znajdowali się w jednej celi z chorymi. Społeczność polska otrzymała pozwolenie na założenie własnego szpitala dla wyzdrowienia z tyfusu, który otwarto 25 lutego w kamienicy wynajętej od Żyda Rotszteina na ulicy Fedkowicza. Według stanu na 20 marca leczono tam 40 pacjentów. Wkrótce obiekt został rozbudowany o dodatkowe wyposażenie parteru. Polscy mieszczanie pomagali z pościelą i bielizną, której znaczną część dostarczyły „Józefitki” – zakonnice Kościoła rzymskokatolickiego zgromadzenie Sióstr św. Józefa z klasztoru przy ul. Kościelnej.
„Gdy jeńcy, chorzy na tyfus, umieszczeni w szpitalu powszechnym, zaczęli tworzyć poważne grono, a ozdrowieńców dyrektor szpitala dr Wiszniewski nie mógł dłużej w takiej liczbie przechowywać, wpadła Organizacja Narodowa na pomysł utworzenia szpitalu dla Polaków rekonwalescentów. Ukraińcy na to się zgodzili, gdyż ubywała im troska wyżywienia tych ludzi i mogli się pochwalić swą wielkodusznością przed misją szwajcarską, której przyjazd był spodziewany. Wynajęto przy ulicy Fedkowicza od p. Rothsteina zniszczoną kamienicę bez drzwi i okien, odnowiono ją i urządzono w niej szpital, w którym zarząd objęły panie Bobowska jako przewodnicząca i hrabianka Dębicka z powiatu jaworowskiego tu konfinowana. Ordynującym lekarzem był p. Kazimierz Michalik. W szpitalu tym mieli spokojne i wygodne asylium przeważnie polscy oficerowie i nieco szeregowców. Wygodę też mieli Ukraińcy, którzy ze swych szpitali przysyłali chorych zaraz, gdy tylko gorączka spadła, a niby to po desinfekcji. Lecz tę musiano tu przeprowadzić na nowo, gdyż chorzy przybywali zawsze z żywym inwentarzem.
Tu nasi zbiedzeni i schorowani żołnierzyki odżywiali się i przychodzili do sił. Rano dostawali kubek mleka z chlebem, na drugie śniadanie szklankę herbaty czystej lub z mlekiem, na obiad rosół i ¼ kg. mięsa z ziemniakami lub inną jarzyną, na podwieczorek znowu herbata z chlebem, a na kolację porcję kaszy lub ziemniaków okraszonych lub z mlekiem. Chwalili też sobie chłopcy i wikt i mieszkanie – mimo wielkich braków i niedogodności i bardzo smutno im i nam było – opowiada przewodnicząca szpitala p. Bobowska, której uprzejmości w tym ustępie zawarte szczegóły zawdzięczam – gdy od czasu do czasu Ukraińcy już zupełnie zdrowych stąd zabierali lub wywozili w inne miejsce.
Najsmutniejszą chwilą było zabranie płk. Czesława Rybińskiego, kap. Józefa Wilczyńskiego, porucz. Dr. Żaby, Ślusarza, Matkowskiego i Podolskiego, szeregowca Jerzego Siedleckiego (w miejsce brata jego Krzysztofa) z grupy Mikulinieckiej i obu braci Perunów porucznika i szeregowca z Jaworowa i kilku innych. Trzech zaś: major Gigel, por. Krzysztof Siedlecki i Józef Dąbrowski, nie chcąc wracać za życia do piekła ukraińskiego, wolało zaryzykować i szczęśliwie uciekło straży, która przyszła ich zabierać. Stało to się w poniedziałek po niedzieli palmowej. Wszyscy cieszyli się, że święta wielkanocne spędzą razem we względnej swobodzie – a tymczasem zabrano ich do Doliny. Wywożonych żegnano ze łzami, smutkiem i troską o ich przyszły los. Zaopatrzono w odzież, prowianty i pieniądze złożone na ręce płk. Czesława Rybińskiego, na zagospodarowanie się w Dolinie…
O pierwszej w nocy przyjmował szpitalik chlebem i kakao wkraczające do miasta przednie straże naszych wojsk.
Jeszcze przez 8 dni istniał szpitalik. Przywożono tu jeńców chorych ze Strusowa i Mikuliniec, których niestrudzony p. Michalik partjami umieszczał w szpitalach. Ostatni opuścił szpitalik podoficer Impet, który przez czas istnienia szpitalika prowadził książki rachunkowe. Te niestety w czasie rewizji i późniejszych zamieszek zaginęły.
Konfinowanymi byli internowani, zwolnieni za kaucją Komitetu Pań lub jakiegoś znanego w mieście Ukraińca. Mogli mieszkać w prywatnych mieszkaniach, ale pod nadzorem policji musieli codziennie meldować się w komendanturze miejskiej. Co ostatecznie było typową praktyką w innych miastach, w których byli konfinowani.
Wojna polsko-ukraińska mocno napięła stosunki między obydwoma narodami, ale wciąż były momenty, które łączyły, przynajmniej na krótki czas. 7 lutego 1919 zmarł Emil Michałowski (1850–1919), dyrektor Nauczycielskiego Seminarium Miejskiego w Tarnopolu (od 1892), były burmistrz Tarnopola (1915–1917) i ambasador przy Sejmie Galicyjskim. Autor pracy „Seminarium Nauczycielskie Męskie w Tarnopolu 1871–1896: sprawozdanie dyrekcji Seminarium” (1897).W pogrzebie wzięli udział przedstawiciele obu wyznań, a trumnę nieśli klerycy obu narodowości. W kondukcie pogrzebowym było wielu ukraińskich oficerów, byłych wychowanków dyrektora. I jak zauważył Czesław Blicharski, pochodzący z Tarnopola i polski badacz jego historii: „Fakt tеn odsłonił nowe oblicze stosunków istniejących między dwoma odłamami społeczności ugmatwanej w bratobójczą walkę”.
13 lutego 1919 r. do Tarnopola przybyła polska misja Czerwonego Krzyża, w skład której wchodzili: artystka M. Dulębianka, hrabina T. Dzieduszycka i M. Opieńska, aby zbadać stan internowanych i jeńców wojennych. Zatrzymali się w hotelu Puntszert. Komitet Pań przygotował skargę na traktowanie ludności polskiej przez władze ukraińskie, którą nauczycielka Maria Litwinówna potajemnie przekazała misji przez hotelową kurtynę. Zachował się raport z tej polskiej misji Czerwonego Krzyża, a zwłaszcza fragment o Tarnopolu, dość emocjonalny, opublikowany w gazecie „Kurjer Lwowski” 6 kwietnia 1919 r., który w oczywisty sposób wpłynął na ówczesną opinię publiczną:
„To druga – pod wielu względami jeszcze więcej ponura edycja Mikuliniec. Tragiczny obraz ludzkiej krzywdy i ludzkiej niedoli. Internowani, pomieszczeni w gmachu gimnazjum, jeńcy w sądzie w izbach aresztanckich. Do niedawna więziono jedną ich część w tak zwanej „Pułkownikówce” – jak nam opowiadano – o niekrytych i zatęchłych izbach piwnicznych. To więzienie przed naszem przybyciem opróżniono. W gmachach gimnazjum inteligencji mało. Leżą w łachmanach, bez koszul, na deskach, do mar raczej niźli do ludzi podobni. Większość bełkocze, nie mówi z powodu zupełnego upadku sił. Płacz często słychać. Silniejsi zajęci wyczesywaniem i zabijaniem robactwa. Jeńcom i internowanym przydzielony jest dr Michalik, Polak, jednak zupełnie bezsilny wobec braku wszelkich środków leczniczych i niemożności zdobycia ich.
W gmachu sądu w małych celach więziennych kilkuset jeńców przeważnie wziętych pod Mikulińcami. Jak zeznawano, w celach obliczonych na 18 do 20 ludzi, trzymano początkowo po 85 osób, obecnie ich znacznie mniej. Wychodzić z cel prawie nie wolno, niektóre zastałyśmy zamknięte na klucz (otwierano nam je), wszystko załatwia się na miejscu, więc leżą na ziemi kalem zalanej, w powietrzu tak zatrutem, że jakkolwiek pragnęłyśmy odwiedzić każdą celę, do niektórych nie można było wejść, bo po prostu nie można było oddychać. Trudno sobie nawet wyobrazić, jak w tych warunkach ludzie mogą żyć. To też i tu przede wszystkiem mnóstwo chorych: znowu tyfus, dysenterja, hiszpanka, odleżyny do żywych kości, rany od wszy. Dookoła jęk, rzężenic dogorywających.
W jednej z tych cel przebywa pułkownik Rybiński Czesław wraz z kilkunastoma oficerami, wzięci pod Mikulińcami. Na pułkowniku podarty płaszcz, bez koszuli, ale postawa harda i wyniosła, jak i jego towarzyszy. Z 24 oficerów, 8 chorych na tyfus, czterech dostało pomieszania zmysłów – czas jakiś przebywali razem, obecnie nie wiadomo, co się z chorymi stało. Opowiadano nam, że przed naszym przyjazdem kilku zmarłych na tyfus leżało przez 6 dni, bo nie było komu zająć się uprzątnięciem ciał, ani nie było desek na trumny. Opowiadano nam, że nocami po tych korytarzach straże zabawiały się strzelaniem z karabinów, a panowie klucznicy – z byle jakiego powodu – kluczami okładają ledwo trzymających się na nogach, że panie z polskiego komitetu traktowane są jak ulicznice – znoszą to jednak cierpliwe, chcąc służyć nieszczęśliwym. Rzecz prosta, wieści te nie dochodzą do władz, boć trudno przypuszczać, by podobne postępki aprobować miały.
Żywność przebywających w gmachu sądowym gorsza, niźli gdziekolwiek bądź. Zastałyśmy właśnie w polowej kuchni na podwórzu warzoną na obiad bryję z mąki i dzikich kasztanów. Nawet trzoda chlewna nie zadowoliłaby się niezawodnie tą potrawą. Przygotowane do tego małe skraweczki mięsa – naturalnie końskiego. Na odmianę dawniej dostawali jeńcy zupę ze zgniłych dyń, a teraz na odmianę dostają zupę z buraków pastewnych. Rano i wieczór sakramentalna tak zw. czarna kawa i ćwiartka chleba. Przez kilka dni ostatnich chleba nie było wcale. To też zdarza się, że wygłodzeni ogryzają kości znalezione na podwórzu. Za bochenek chleba liczono jeńcom – o ile go nabyć chcieli – od 40–80 k., podczas gdy cena bochenka na mieście wynosiła 8 k.
Mówiono nam, że przy transportowaniu jeńców i internowanych do Tarnopola, mnóstwo ich znajdywano w wagonach zamarzniętych na śmierć. Innych pędzono boso po śniegu i obdartych do koszuli. (Zeznania te i tym podobne otrzymywałyśmy zaopatrzone w liczne podpisy.)
Szpitale tarnopolskie zwiedziłyśmy wszystkie. Przedstawiają się na ogół dobrze, ale tak są przepełnione, że więcej chorych już pomieścić nie mogą. Zwłaszcza bardzo dobrze urządzony i doskonale prowadzony pod dyrekcją dra Wiszniewskiego, Polaka, a pod opieką Ss. Miłosierdzia szpital powszechny. Leży w nim dużo Polaków, a także kilka kobiet. Dyrektor w znacznej mierze własnymi środkami zaopatrza szpital w potrzebne objekty.
Śmiertelność tu minimalna.
Szpital zakaźny prowadzi dr Kimmelmann. Na 200 wypadków tyfusu miał 8 wypadków śmierci – procent również minimalny. Dr Kimmelmann obiecał nam zebrać zaraz nazwiska z tych trzech, procent również minimalny. W wojskowym szpitalu jest trzech czy czterech Polaków i dwie sanitarjuszki Polki. Rutowska i Makarewiczówna. W szpitalach spotykałyśmy dzieci, które tam nazywają bombistami, bowiem bawiąc się niewystrzelonemi bombami, zostały ciężko poranione”.
Zachowana została identyfikacja (zaświadczenie, pozwolenie – autor), co daje nam dodatkowe informacje o pomocy internowanym i więźniom:
„Pan Jozef Kotas, konduktor kolejowy, jako towarzysz towarzyszący delegatom Polskiego Czerwonego Krzyża i Komitetu Obywatelskiego w Stanisławowie, Kazimiry Nasadnik i Czesławy Latuszyński przewoził wraz ze swoimi pannami żywność i bieliznę dla internowanych, jeńców i więźniów w obozach w Rohatynie, Tarnopolu, Mikulincach i Strusowie. Jedzenia i bielizny nie odbierać.
Sekretarz Stanu Spraw Wewnętrznych
Dr Kurowiec”.
Sytuacja na frontach stopniowo się pogarszała, co doprowadziło do wzrostu napięć w ZO UNR. Niezdolność Armii Galicyjskiej do zajęcia Lwowa przez długi czas, a przynajmniej do osiągnięcia wymiernej przewagi, skłoniła polską społeczność ośrodków powiatowych do aktywniejszego przeciwstawiania się władzom ukraińskim. Próby nawiązania stosunków między ZO UNR a polską mniejszością chciały być lepsze. Polacy, nawet jeśli szli na jakąś współpracę z Ukraińcami, robili to sytuacyjnie i w razie skrajnej potrzeby. Przeważyła chęć oporu, zwłaszcza po udanej ofensywie wojska polskiego. Według relacji jednego z informatorów POW z dnia 26 lutego 1919 r. POW liczyli 3700 członków: 240 w Tarnopolu, 1800 w Tarnopolskim powiecie, 420 w Trembowli, 200 w Złoczowie, 800 w Stanisławowie, 180 w Stryju i 60 w Czortkowie.
Jest wzmianka, że miejscowa tarnopolska POW zorganizowała ucieczkę więźniów i internowanych, którzy byli wtedy ukrywani w przyjaznych polskich domach. Jednak do tej pory nie znaleziono żadnych informacji na temat liczby tych ucieczek i ostatecznie ich wyniku.
Wiosną 1919 r. oddziały Polskiej Organizacji Wojskowej działające w Tarnopolu, Brzeżanach i Złoczowie rozpoczęły przygotowania do powstania. Miało ono rozpocząć się w tych miastach 28 marca 1919 r. i rozprzestrzenić się na inne ośrodki powiatowe ZO UNR, wspierając działania wojska polskiego na froncie. W rejonie Rawy-Ruskiej zaplanowano ofensywę wojsk polskich, które miały przebić się przez front i wkroczyć do miast „w celu przywrócenia porządku wśród zbuntowanych przeciwko ich rządom Ukraińców”. Miejscowe władze ukraińskie dowiedziały się o przygotowaniach do powstania, a wywiad w Złoczowie natrafił na plany i listy członków polskiej organizacji. Konspiratorzy zostali aresztowani i postawieni przed sądem. Zostali skazani na śmierć. Ten wynik wywołał panikę wśród członków POW w Stanisławowie, ponieważ ukraiński komendant Złoczowa, który zdemaskował spisek, wkrótce został komendantem Stanisławowa.
Wkrótce zaczęły się w Tarnopolu aresztowania członków POL i POW, a także polskich kolejarzy. Do kompetencji DSWS należała również działalność wojskowo-prawna. I tak w VI Rozkazie z 13 listopada 1918 r. chodziło o utworzenie 12 okręgowych sądów wojskowych, które w swojej działalności musiały kierować się ustawodawstwem austriackim, otrzymując nazwy „Sądy polowe zespołu okręgowego w…”. Do ich kompetencji należały „wszystkie sprawy oficerskie, sprawy szpiegowskie i pomoc wrogowi w zbrodni…”. W wyniku śledztwa sądu polowego Tarnopolskiego Okręgowego Zespołu Wojskowego zostali 4 maja skazani na śmierć przez rozstrzelanie: Jerzy Dmytrow (1892–1919), Rudolf Popiel (1894–1919) i Henryk Schmal (ur. 1896). Stefan Mizer został skazany na 10 lat więzienia. Jednak Henrykowi Schmalowi w krótkim czasie też zamieniono wyrok na 10 lat więzienia. Obrońcami byli prawnicy ukraińscy Stanisław Czykaluk i Konstanty Mironowycz, którzy odpowiadali za reprezentowanie interesów oskarżonych. Strzelanina odbyła się 4 maja o godzinie 23:00. W swoich wspomnieniach Elżbieta Dębicka twierdzi, że wieczorem 5 maja odczytano wyrok śmierci i zapytano, czy chcą powiedzieć ostatnie słowo. Jerzy Dmytrow odpowiedział: „Owszem, mam. Tu Ukrainy nie było i nie będzie”. Następnego dnia siostra Dmytrowa – Jadwiga poprosiła o ciało brata, ale jej odmówiono. Jerzy Dmytrow i Rudolf Popiel zostali pochowani bez trumien we wspólnym grobie. 3 czerwca 1919 r. ich ciała ekshumowano i pochowano z honorami wojskowymi w centralnej części cmentarza Mikuliniec. Ich grób przetrwał do dziś, dopiero w naszych czasach dobudowana jest nowa tablica. W 1925 r. na pochówku wzniesiono pomnik „w formie wysokiego uskokowego cokołu zwieńczonego urną. Od frontu znajduje się na nim wypukło rzeźbiony krzyż, poniżej orzeł przypominający orła piastowskiego”.
Po wyjeździe w nocy 1 czerwca 1919 r. kierownictwa UNR (Dyrekcja i Dowództwo Armii Czynnej), znajdującego się wówczas w mieście, oraz lokalnych władz UNR z Tarnopola, dowódca Tarnopolskiego Okręgu Wojskowego – I. Cokan zwolnił aresztowanych Polaków, władzę zaś w magistracie objął Stanisław Czikaliuk. 2 czerwca po krótkiej bitwie 1 Korpus Armii Galicyjskiej wycofał się z Tarnopola, po czym został zajęty przez wojska polskie dowodzone pod kierownictwem Mieczysława Lindego.
Petro Hawryłyszyn
Tekst ukazał się w nr 17 (381), 17–30 września 2021 oraz w nr 18 (382), 30 września – 14 października 2021
Source: Nowy Kurier Galicyjski