O Iwanie France i mieście pojawiło się wiele publikacji i artykułów, a miejscowy krajoznawca Bogdan Hawryliw wydał nawet książkę „Iwan Franko w Stanisławowie”. W 1962 roku miasto zostało przemianowane na cześć tego wybitnego pisarza. Ale czy faktycznie tak wiele łączy nasze miasto i wielkiego Kamieniarza? Pragniemy podzielić się naszymi badaniami, z których wynika odpowiedź na to pytanie.
W 2013 roku studio filmowe Myrosława Bojczuka wyprodukowało pierwszy film dokumentalny z cyklu „Przykarpacie Franki” – „Miasto imienia Franki”, który składa się z dwóch części: pierwszej – „Ile frankowego we Frankiwsku” i drugiej – „Trzy miłości Franki”. Oba filmy zostały nakręcone według naszego scenariusza. Wówczas niewielkiego wsparcia finansowego dla produkcji filmu udzielił mer miasta Wiktor Anuszkiewiczus. Niestety, dla kolejnych odcinków do tej pory nie znaleziono sponsorów, a wieloletnie obijanie progów różnych instytucji państwowych i osób prywatnych nie przyniosło rezultatu.
Już w ławach szkolnych wpojono nam pojęcie o Iwanie France jako o „wiecznym rewolucjoniście”, pozbawiając go zwykłych ludzkich cech. Spróbujemy odsłonić kurtynę jego życia jako zwykłego człowieka ze swymi silnymi i słabymi stronami i prześledzić jego związki ze Stanisławowem. Trafnie o idealizacji Franki wypowiedział się ukraiński historyk Jarosław Hrycak, który jest autorem solidnej biografii poety „Prorok w swojej ojczyźnie”. Na powstanie wizerunku poety wpłynęło współzawodnictwo pomiędzy Ukraińcami i Polakami. Ci ostatni mieli kult Mickiewicza, Słowackiego, pisali ich heroiczne biografie, a swego rodzaju odpowiedzią strony ukraińskiej były życiorysy i twórczość Szewczenki i Franki. Wskutek tego zacierały się zwykłe ogólnoludzkie cechy tych poetów.
Jeszcze bardziej do powstania stereotypu postaci Iwana Franki przyłożyła się władza sowiecka. Ulepiono z niego coś na podobieństwo marksisty lub wielkiego rewolucjonisty-demokraty, prawie podobnego do Lenina. Tylko, że urodził się on nie w tej części świata i był Ukraińcem. Jarosław Hrycak uważa, że „Franko ma tę podwójną pozłotę, której należy się pozbyć – jednej i drugiej. Bo, naprawdę, bez tej pozłoty nie staje się mniejszym. Franko pozostaje wielkim, ale prawie ludzkim”.
W życiu codziennym był on człowiekiem prostym i bardzo radosnym. Współcześni wspominali, że Franko zawsze był duszą towarzystwa. Nie lubił wódki, ale gustował w czerwonym winie. Uważał, że coś takiego, jak dobre wino – to dobrze. Był niewybredny, ale miał dobry gust. I to przejawiało się w wielu rzeczach. Nawet w ubraniu, pomimo braku pieniędzy.
Mało jest takich ukraińskich u nieukraińskich poetów, którzy byliby tak prostymi w zachowaniu i, powiedzmy, dostępni. Frankę można porównać z Szewczenką, bo też takim był. Franko nigdy za życia nie twierdził, że jest wielki. Przeciwnie, raczej starał się siebie pomniejszyć.
Trafnie wypowiedział się o nim profesor filozofii Uniwersytetu Przykarpackiego Stepan Woźniak, który wiele lat studiował twórczość Iwana Franki: „Frankę znają więcej z jego utworów, ale nie jako człowieka, wielkiego człowieka. Człowieka, który był szczęśliwy i nieszczęśliwy, który się cieszył i gorzko żył. Żył, jak każdy z nas. O tym wie się o wiele mniej. Nie można przyodziać Frankę w złote szaty, udekorować go jakimś nimbem. Trzeba zobaczyć w nim człowieka, bo on w centrum swojej twórczości zawsze stawiał człowieka.
Franko wielokrotnie przebywał w naszym mieście przy różnych okazjach. Pierwsze jego poznanie Stanisławowa nie było najszczęśliwsze. W czerwcu 1880 roku młodego poetę aresztowano za propagandę poglądów socjalistycznych. Do Stanisławowa przywieziono go pod konwojem po trzymiesięcznym pobycie w kołomyjskim więzieniu. Prowadzono go starą drogą przez podmiejskie wioski Chryplin i Opryszowce. Sam Franko tak opisał tę drogę: „Ciężka była to droga, po której na obu nogach poodpadały mi paznokcie”. Jedną noc spędził Franko w miejskim areszcie i został odesłany do rodzinnych Nahujewicz.
Do tej pory miejscowi krajoznawcy ostro spierają się, gdzie przetrzymywano poetę. Według Bogdana Hawryliwa, w mieście był posterunek żandarmów, ale cel dla aresztantów – coś w rodzaju dzisiejszego aresztu śledczego – w tym budynku nie było. Były natomiast ładne cele w podziemiach ratusza. Było to niedaleko – jakich sto-dwieście metrów, trzeba było jedynie przeciąć rynek. Prawdopodobnie pisarz nocował w ratuszu”.
Inni krajoznawcy są zdania, że Franko przenocował w jednej z cel na parterze posterunku policji przy obecnej ul. Halickiej 7a (teraz mieści się tam biblioteka Akademii Medycznej).
Po raz drugi Franko odwiedził Stanisławów jesienią 1883 roku. Jak twierdzą niektórzy – w celu poszukiwania materiałów dla redakcji jednej z lwowskich gazet. Inni są zdania, że były to inne przyczyny. Znany badacz życia Franki Roman Horak pisze o tym: „Między 10 a 26 września 1883 roku Franko mieszkał w Stanisławowie. Po co tu przyjechał? Dla biografów Franki ten przyjazd pozostaje zagadką. Franko miał paszport zagraniczny, więc co było tak pilnego, że zmusiło go przyjechać do Stanisławowa? Praca nad historią literatury? Stanisławów nie był tym miastem, gdzie można było zaczerpnąć materiału”.
W liście do Mychajła Pawłyka młody poeta pisze: „Mam nadzieję, że niebawem wpadnę do was na parę godzin do Kołomyi, bo będę w Stanisławowie, gdzie mam spisywać różne stare papiery i dokumenty”. To wówczas po raz pierwszy w biografii Franki pojawia się nazwisko Dzwonkowska. W Stanisławowie mieszkała Polka Józefa Dzwonkowska, według wersji oficjalnej druga miłość poety. Franko poznał dziewczynę jesienią 1883 roku, gdy gościł u swego kolegi z uniwersytetu Władysława Dzwonkowskiego, brata Józefy. Była to młoda mądra dziewczyna. Poeta poświęcił jej szereg swoich utworów, w tym wiersze: „Hej rybaczko czarnooka”, „Rok minął, jak spotkaliśmy się”, „Nie schylaj liczko swe rumiane”, „Ostrzeżenie”, „NN”, „Trzykrotnie zjawiała mi się miłość”, „Apostrofa”, „Perspektywa”, „Do Józi D.”, „Gazela”, „Zapomniałem” i powieść „Nie spytawszy o bród”.
„Bardziej niż miecz i ogień, i strzała i kosa. Oręż to niebezpieczny – kobieca uroda. Ani mądrość, nauka ani starsze lata nie dają przeciwko niej mocnej tarczy” – pisał Franko. I chociaż wielki Kamieniarz twierdził, że w jego życiu „trzykrotnie zjawiała się miłość”, badacze jego twórczości i życia wiedzą, że o wiele więcej poeta „cierpiał” od kobiecej urody. A i sam Franko tego nie ukrywał: „Znaczny wpływ na me życie, a więc na moją literaturę, miały moje relacje z kobietami”.
Z opowieści stanisławowskich przyjaciół Franki wynika, że Józefa była nadzwyczaj piękną i mądrą dziewczyną z dość postępowymi i oryginalnymi poglądami. Chłopcy nie ukrywają przed Frankiem, że Józia była ozdobą ich towarzystwa i wszyscy byli w niej zakochani. Józia jednak nikomu nie odpowiadała wzajemnością, chociaż ze wszystkimi była miła i serdeczna. Jarosławowi Hrycakowi udało się odnaleźć romantyczny ideał kobiety Franki: „Franko miał pewien typ kobiety, który lubił. Nie wyglądały współcześnie. Były to dziewczęta, które miały w sobie coś, co Anglicy nazywają – „lady”. Eleganckie, z dobrym gustem, odpowiednio ubrane. Mówił o takiej – bogini”.
Feliks Daszyński, przyjaciel poety, pisze, że takiej piękności jak Józefa, jeszcze nie widział. „Przed takim pięknem trzeba upaść na kolana i modlić się, modlić. Spojrzyj, ona – Dantowa Beatrycze! O, jak by się chciało wieczne głaskać jej jedwabiste włosy, policzki… Objąć raz – i umrzeć. Popatrzeć się na jej stan, na błękitne oczy. O, tu oprócz wszystkiego, można zostać marzycielem. Takiej królowej można oddać się duszą i ciałem, pójść za nią na kraj świata, rzucić się w ogień lub wodę… To jakiś diabeł, a nie kobieta! A czy wiesz, czym przyciąga? Olbrzymim taktem – trzyma ludzi na dystans – niczym się nie dzieli i nic nie mówi i tym doprowadza człowieka do szału. Ona – całkowite milczenie. Ona jest jak ściana, na której ludzie malują swoje ideały – najrozmaitsze wzory cnót kobiecych, ponieważ wygląd zewnętrzny nie pozwala zakraść się żadnemu zwątpieniu, żadnej krytyce. Piękna milcząca. Anioł dobroci, rozsądku, niewinności” – pisał Feliks Daszyński.
Józefa wywarła na France silne wrażenie. Ocenił jej krytyczny rozum, zrozumiał, że ta jej pozłota „polskości” szybko opadnie, a wychynie na wierzch człowiek. Jednym słowem, Franko zakochał się. Mało tego, decyduje, że po Oldze Roszkiewicz Józefa jest tą kobietą, która może iść obok niego, czyli może zostać jego żoną. Między Olgą i Józefą było wiele wspólnego – elegancja natury, szlachetność, delikatność, piękno, ofiarność – niby jedna kobieta dublowała drugą. Była ona też wśród tych kobiet, które miały na niego największy wpływ w sensie nie tylko kontaktów osobistych, ale i na twórczość poety w przyszłości. Szczególny czar Dzwonkowskiej polegał na tym, że była zupełną przeciwnością Franki. On był ruchliwy, był duszą towarzystwa. Natomiast Józefa była niedostępna, mówiono nawet o niej – chłodna. Byli jak ogień i woda, a w takich relacjach miłość wybucha bardzo często. Franko snuł poważne plany, nie tylko małżeńskie, ale i przeniesienia się do Stanisławowa.
Tak wynikła idea powstania robotniczej komuny czy swego rodzaju chłopskiego stowarzyszenia w Stanisławowie. Współtowarzysze Franki mieli poważne plany. I on, i Mychajło Pawłyk i jego siostra Anna, i jeszcze kilku innych przyjaciół zastanawiało się, by ze wspólnej kasy zakupić ziemię i założyć tam robotniczą komunę. Zamysł był taki: mężczyźni będą w dzień pracować w polu, kobiety zajmować się domem, a wieczorem wszyscy zbierają się razem, aby czytać książki, wychowywać dzieci, rozmawiać z wieśniakami. Poglądy te zrodziły się pod wpływem socjalizmu, popularnego wówczas wśród młodzieży w całej Europie.
Dalej, zgodnie z etykietą, Franko pisze list do matki Józefy, Antoniny Dzwonkowskiej, z prośbą o „rękę i serce” córki. Odpowiedź przyszła niebawem: „Przykro mi odpowiadać na pana list negatywnie. Wiadomo panu, że pozycja mojej córki jest temu przeciwna. Taka krótka znajomość nie mogła umocnić uczucia, a to, co wydaje się szczęściem, przy bliższym przyjrzeniu nim nie jest… Proszę przyjąć od nas wszystkich serdeczne pozdrowienia. Antonina Dzwonkowska”.
W ZSRR propagowano robotniczo-chłopskie pochodzenie Iwana Franki. Nie odpowiada to obecnym badaniom. Radziecka biografia poety podkreślała, że panowały wówczas ostre bariery społeczne i nierówności stanowe, bo Dzwonkowscy, chociaż zubożałą, ale byli szlachtą, Franko zaś był niby z chłopów. Ojciec Józefy, Władysław, był uczestnikiem powstania styczniowego i otrzymał pozwolenie, jak inni powstańcy, na osiedlenie się w Stanisławowie.
Ojciec Iwana Franki, Jakiw, był kowalem, czyli wiejskim rzemieślnikiem. Dzięki tej działalności rodzina była zamożna i najmowała sługi. Iwan Franko wierzył, że jego rodzina po linii ojca pochodzi ze zukrainizowanych niemieckich kolonistów i dlatego w nim samym był „kawałek Niemca”. Frankowie należeli do swego rodzaju elity wiejskiej – byli wolnymi, nie znali pańszczyzny, stale wybierani byli na wójtów i działali społecznie. O nieautochtonicznym pochodzeniu Franków mówi też ich nazwisko.
Matka Iwana, Maria, wywodziła się ze starego rodu szlacheckiego Kulczyckich. Z tegoż rodu był Jerzy Kulczycki, bohater bitwy wiedeńskiej w 1683 roku i założyciel kawiarni we Wiedniu.
Istnieje jeszcze jeden dowód niezaprzeczalnie szlacheckiego pochodzenia Iwana Franki. Po śmierci ojca w 1865 roku i matki w 1874, Iwan, całkowity sierota, otrzymał solidne stypendium z fundacji Głowińskiego. A nadawana była ona jedynie dzieciom ze zubożałej szlachty. Nie otrzymałby jej nigdy, będąc z pochodzenia chłopem.
Petro Hawryłyszyn
Roman Czorneńki
Tekst ukazał się w nr 3 (391), 15 – 28 lutego 2022
Source: Nowy Kurier Galicyjski