Budapeszteńska seria

Są auta, których markę wśród innych można określić bezbłędnie. Na przykład: BMW. Podobnie jest ze starymi stanisławowskimi pocztówkami. Kartki z widokami naszego miasta drukowało wiele wydawnictw, ale jednej z serii nie można pomylić z żadną inną.

Lipot – to Leopold!

Zacznę od podziękowań. Ten artykuł nigdy nie ujrzałby świata dziennego, gdyby dwaj iwanofrankiwscy kolekcjonerzy Ołeg Hreczanyk i Wołodymyr Szulepin wspólnym wysiłkiem nie sprowadzili do wspólnego mianownika rozproszonych kartek i nie zgodzili się na publikowanie serii. A są to prawdziwe rodzynki z okresu rozkwitu imperium Austro-Węgier.

Wyjątkowość pocztówki powinna odpowiadać trzem kryteriom: być dobrej jakości, kosztować drogo i występować rzadko. Pocztówki, o których będzie mowa, odpowiadają wszystkim trzem kryteriom.

Po pierwsze – są one niepowtarzalne. Dawniej praktykowano przekazywanie jednego negatywu różnym wydawcom. Zmieniano jedynie czcionki nadruku i gatunek papieru. W naszym przypadku mamy wrażenie, że fotograf zniszczył negatyw natychmiast po ukazaniu się serii. Oznacza to, że takie ujęcie nigdy się nie powtórzy na innych widokówkach.

Po drugie – seria nigdy więcej nie była emitowana powtórnie. Kolekcjonerzy znają przypadki, gdy te same komplety stanisławowskich pocztówek były „klonowane” prawie co roku. Te pocztówki wydrukowano tylko jeden raz, co zdarza się rzadko i odpowiednio kosztuje.

Rozpoznać je można łatwo – wszystkie są drukowane na takim samym żółtawym papierze, widok otacza wypukła ramka, a w dole – bardzo ładny artystyczny podpis po polsku, ukraińsku i niemiecku. Na odwrocie widnieją łacińskie litery „W.L.Bp.”, pod którymi ukrył się wydawca.

Nasi kolekcjonerzy dobrze się nagłowili, by odkryć osobę wydawcy. Zenowij Żerebecki jako pierwszy przypuścił, że pod tym podpisem ukrywa się „Weis Leopold, Budapest”. Ta teza została potwierdzona przez stronę kolekcjonerów postcards.wikidot.com. Jednak według nich te inicjały miały oznaczać „Weisz Lipot”. Właściwie zasadniczej różnicy tu nie ma, bowiem Lipot – to węgierska wersja imienia Leopold.

Zgodnie z logiką, węgierski wydawca miałby wydawać pocztówki z widokami Węgier, ale Weisz wydawał je w olbrzymich ilościach i nie ograniczał się jedynie do Budapesztu, Munkacza (Mukaczowa) czy Beregszaszu (Berehowa). Propagował również widoki Galicji i Bukowiny. Zachowały się też pocztówki z widokami Lwowa, Tarnopola, Czerniowiec i Rawy Ruskiej. Wśród podkarpackich miejscowości autorowi przypadła do serca Dolina, której poświęcił całą serię kartek. Nas jednak najbardziej interesują serie o Stanisławowie.

Dwie panoramy

Słynna „żółta seria” ma numerację ciągłą, co znacznie ułatwia pracę badaczy: 6260-6279. Stąd wniosek, że istniało około dwudziestu pocztówek (nasi kolekcjonerzy posiadają trzynaście z nich, plus dwie w wersji elektronicznej).

Niemniej ważna jest kwestia, kiedy ta seria się ukazała. Ołeg Hreczanyk dokładnie przestudiował stemple pocztowe i określił, że najstarsza z tej serii pochodzi z 1911 roku. Jest oznaczona numerem ostatni serii – 6279, co świadczy o tym, że seria została wydana od razu w całości.

Nie będziemy trzymać się numeracji, tym bardziej, że nie ma wszystkich pocztówek, lecz skompletujemy je według tematów. Zaczniemy od pejzaży.

Dziś fotografowanie pejzażu nie jest trudne – bierze się drona i naprzód! Przed ponad stu laty trzeba jednak było wspiąć się na coś wysokiego, co stało lub rosło obok. Oczywiście, wcześniej trzeba było umówić się z właścicielami, znaleźć klucze od strychu, nie obawiać się stromego dachu… Z pewnością dlatego panoramiczne pocztówki spotyka się rzadko. Natomiast seria pana Weisza zawiera takie dwie!

Jest to pocztówka „Stanisławów. Widok ogólny”. Dziś przy ul. Hruszewskiego stoi austriacki dwupiętrowy budynek pod nr 20. To tam wdrapał się fotograf, aby zrobić zdjęcie. Ale czy jest ono bardzo udane?

Dzielnica żydowska, pocztówka z kolekcji Ołega Hreczanyka

Na pierwszym planie widzimy wewnętrzne podwórko zabudowy między dzisiejszymi ulicami Kurbasa i Melnyczuka. Piętrowy budynek w środku – to willa Hune Jonasa otoczona ładnym ogródkiem. Później dobudowano tam piętro i w budynku umieszczono żydowskie gimnazjum, po nim – szkołę nr 9. Teraz willa, obudowana ze wszystkich stron, jest w stanie awaryjnym i czeka ją rozbiórka. Nie lepsza sytuacja jest z kamienicą w kształcie litery „L” po prawej. Dziś też jest to ruina, a kiedyś nazywano ją „małomiasteczkowym pałacem”.

Fotograf pragnął pokazać na tym zdjęciu nie podwórka, lecz wieże i wysokie gmachy miasta. W prawym rogu widzimy wieżę kościoła ormiańskiego, bardziej na lewo wieżę ratusza, dalej cztery minarety synagogi i w głębi – katedra. Jest tu też teatr miejski – jego kopuła dobrze widoczna jest po lewej.

Stanisławów. Widok ogólny, pocztówka z kolekcji Wołodymyra Szulepina

Kolejna panorama miasta jest mniej rozpoznawalna. Widoczna jest dzielnica żydowska, w miejscu ob. skweru Ruskiej Trójcy. W centralnej budowli mieścił się kahał – samorząd żydowski, a poza nim – dach głównej synagogi Stanisławowa, wybudowanej w XVIII wieku. Cała ta zabudowa została zniszczona podczas II wojny światowej.

Interesujący jest w tym przypadku punkt fotografowania. Po prawej mamy kamienicę Horowitza z datą na frontonie: rok 1910. W tym czasie najwyższym budynkiem na początku dzisiejszego deptaku był budynek Hauswalda, ale nie ten narożny, lecz stojący dalej po prawej – dzisiejszy gmach przy ul. Niezależności 13. Został on wykończony w tym samym roku kilka miesięcy wcześniej. To on chyba służył za punkt fotograficzny.

Ulica Kazimierzowska, pocztówka z kolekcji Ołega Hreczanyka

Ulice imienia królów

W starym Stanisławowie było pięć ulic, które były najczęściej fotografowane. Są to obecne: Niezależności, Halicka, Szewczenki, Strzelców Siczowych i Mazepy. W czasach austriackich ta ostatnia nazywała się Kazimierzowską na cześć króla Kazimierza III Wielkiego. Jej początek tworzyły ładne zabudowania, co przyciągało fotografów.

Po lewej widzimy Miejską Kasę Oszczędności – jedną z najstarszych instytucji finansowych naszego miasta. Interesujące jest, że z wielkiej ilości austriackich pocztówek żadna nie jest jej poświęcona. Gmach ukazywany jest jedynie fragmentarycznie. Władysław Ciesielski, dziennikarz z końca XIX wieku, odniósł gmach Kasy do stylu belgijskiego: „Wyraża się on spokojnymi liniami i równymi kształtami, wzdłuż i wszerz czysto, bez wykrzywień i wydłużonych załamań”.

Gdy spojrzymy w górę, to można rozpoznać gipsowe figury – alegorie Pracy i Oszczędności, dekorujące zwieńczenie budynku. Zachowały się do dziś. Naprzeciwko Kasy stoi dwupiętrowa kamienica, o której przeznaczeniu informuje wielki metalowy szyld na dachu: „Hotel Imperial”. Był to nie tylko hotel, lecz pierwszy stanisławowski hotel klasy lux, który został otwarty w 1893 roku.

Na ulicy widać kilka fiakrów, gdyż była arterią transportową, prowadzącą poza miasto, do Łyśca i dalej w Karpaty. Pisano o niej w tamtych czasach, że „latem Kazimierzowska aż drży od ruchu powozów, przejeżdżających po niej i tonie w tumanach kurzu”.

Ulica Sobieskiego, pocztówka z kolekcji Wołodymyra Szulepina

Kolejna fotogeniczna ulica – to Sobieskiego (ob. Strzelców Siczowych). Nosiła imię króla Jana III Sobieskiego, który był wspaniałym wodzem i regularnie bił Turków i Tatarów.

Mało kto obecnie wie, że w Stanisławowie istniały dwa pasaże. Oprócz znanego zakładu Gartenbergów, był jeszcze pasaż Egera, widoczny na pocztówce. Mieścił się w dwupiętrowej kamienicy po lewej, która miała przelotowe przejście i olbrzymie podwórze z licznymi sklepami.

Po lewej od pasażu stoi gmach Regensztajfa, wybudowany w 1827 roku. Przez dłuższy czas uważany był za najwyższy budynek przedmieścia Stanisławowa (leżał poza obrębem fortecy stanisławowskiej). Gmach ten został niestety rozebrany w czasie „rewaloryzacji” w połowie lat 2010.

Na tej pocztówce, jak i na innych, obecna jest grupa ludzi, a pośród nich wielu gimnazjalistów w typowych mundurkach. Kolekcjonerzy posiadają kilka wersji takiego skupiska ludzi przed obiektywem – przechodnie rzadko widzieli fotografa z kamerą i podchodzili z ciekawości. Możliwe, że fotograf sam proponował ludziom ustawić się do zdjęcia, aby „ożywić” kadr, co jest bardziej prawdopodobne.

Iwan Bondarew

Tekst ukazał się w nr 18 (406), 30 września – 17 października 2022

Source: Nowy Kurier Galicyjski