Ze swych kolejnych podróży po Galicji Marian Baranowski przywiózł interesujące zdjęcia kwatery żołnierzy belgijskiego dywizjonu samochodów pancernych, walczącego w latach I wojny światowej na froncie galicyjskim. Oto opowieść skąd się tutaj wzięli…
1 sierpnia 1914 roku wybuchła I wojna światowa, a już 4 sierpnia wojska niemieckie weszły na tereny Belgii i zajęły ją w całości już do końca listopada. Rząd belgijski znalazł azyl we Francji. Tu z inicjatywy porucznika Pierre de Catera tworzy się oddział samochodów pancernych. W latach 1915-1918 w jego składzie było ponad 400 żołnierzy. Większość z nich pochodziła z okolic miejscowości Liege i byli to młodzi ludzie dobrze przygotowani do walki, ale niezbyt zdyscyplinowani, za to pełni energii i żądni przygód.
Początkowo dywizjon przygotowywano do udziału w walkach przeciwko Niemcom. Jednak po niepowodzeniach armii rosyjskiej na froncie wschodnim wojskowy attache Rosji we Francji hrabia Ignatiew i kpt. Preżbiano uprosili króla Alberta i belgijski Sztab Generalny o wysłanie jednostki do Galicji, na wzmocnienie carskiej armii.
Droga na wschód była niełatwa: z Brestu do Archangielska statkiem, a stamtąd przez Piotrogród do Zbaraża pociągiem. I tak Belgowie wylądowali w Galicji.
Ich samochody pancerne były całkowicie nieprzystosowane do nowych warunków terenowych: stale grzęzły na błotnistych drogach, zawieszenie nie wytrzymywało dziurawych polnych dróg. Prawie wszystkie walki prowadzili na terenach Ziemi Tarnopolskiej – w okolicach Zborowa, Jeziornej i Cebrowa. Dywizjon samochodów pancernych lub Autos-Canons-Mitrailleuses Belges, jak nazywali go sami Belgowie, wziął udział w ofensywie brusiłowskiej, w czasie której od czerwca do września 1916 roku zajęto tereny Wołynia, Galicji i Bukowiny. Wówczas zajęto Łuck, Stanisławów i Czerniowce.
Gazety francuskie mocno przesadziły pisząc o bohaterstwie Belgów, opisując rajdy samochodów pancernych po 600 km przez linię frontu, bez strat własnych. Żołnierze belgijscy swe wspomnienia z tych walk notowali w dziennikach. O bitwie w pierwszych dniach września Oskar Tiri zapisał:
„Oszaleliśmy od zapachu prochu, pijani ze szczęścia i nadmiaru emocji. Krzyczymy jak zwariowani, ale sami nic nie słyszymy, ogłuszeni przez kanonadę, od której w naszych żelaznych skrzynkach pękają bębenki w uszach”.
Inny żołnierz, sierżant Joan Hossen opisuje nastroje i kłopoty, z którymi zetknął się na Galicji:
„Jeziorna, żadnych kobiet, kawiarni czy restauracji, teatrów, tramwajów, chodników… Nie chcę przeżyć jeszcze jednej zimy w tym straszliwym klimacie. Taka perspektywa wydaje mi się okrutna, tym bardziej że z każdym dniem coraz bardziej tęsknię za domem”.
W Galicji belgijscy żołnierze dowiadują się o rewolucji lutowej, ale Jeziorna leży daleko od rewolucyjnego Piotrogrodu, dlatego wojna dla nich trwa nadal. W lecie 1917 roku rząd Tymczasowy zainicjował kolejną ofensywę wojsk rosyjskich. Niestety ofensywa nie powiodła się przez brak dyscypliny w wojsku. Oto jak armię rosyjską opisuje mjr Semet:
„Piechota – dawni chłopi. Z okopów wypędzają ich oficerowie i jak psy rozstrzeliwują tych, którzy zostali. Iż życie jest warte mniej niż karabin, na którym opierają się, kuśtykając po walce do swych okopów. Tam już czekaja kolejni żołnierze, by przejąć karabin od rannych lub zabitych kolegów. Żołnierze nie mają nic, praktycznie nie pojmują, o co walczą. Jednak nadal walczą, znosząc zmęczenie, ból i inne nieszczęścia”.
Zaczynając od lipca 1917 roku Belgowie czynią starania o powrót do domu, bo imperium rosyjskie sypie się, a jego armia jest niezdolna do walki. Niemcy odbijają miasto po mieście. W końcu król Albert podejmuje decyzję o wycofaniu jednostki z frontu. W połowie grudnia 1917 roku Belgowie ładują się na pociąg i ruszają do Kijowa. Po kilku dniach docierają do stacji Światoszyno.
W tym czasie bolszewicy zajmują Charków i ruszają na Kijów. Belgowie stacjonują w światoszyńskich koszarach i w klasztorze Michajłowskim. Przeżyli powstanie na „Arsenale”, walki uliczne bolszewików z wojskami URL i reżym bolszewicki w Kijowie. Bolszewicy przeznaczyli dla dywizji pociąg, ale zastrzegli sobie, że przejmują samochody pancerne. Z okresu pobytu w Kijowie od grudnia 1917 do lutego 1918 roku Oskar Tiri odnotował:
„Za nami trudna droga. Na peronie i między torami leżą trupy. Czerwona łuna wielkiego pożaru oświetla wejście na stację. Słychać wystrzały i woźnicy bryczek w panice uciekają. Serdecznie witamy w Kijowie.
Powstanie na Arsenale szerzy się na cały robotniczy Podół i klasztor Michajłowski leży na linii ognia. Nie mamy gdzie się skryć. Walki obserwujemy z bliska. Jesteśmy odcięci od prowizji i głód uśmierzamy resztkami czarnego chleba, herbatą i niewielką ilością fasoli. Pijemy wodę z topniejącego śniegu”.
W takich warunkach 22 lutego belgijska dywizja opuszcza Kijów. Do wyboru mieli dwie drogi: pierwsza-dojechać do Murmańska i stamtąd statkiem do Francji lub przez całą Syberię do Władywostoku, stamtąd do USA i dopiero wówczas do Francji. Wybrano tę drugą trasę. Obawiali się niemieckich okrętów podwodnych, które wówczas panowały na Atlantyku, również nie byli pewni, czy Niemcy nie zajmą wcześniej Piotrogrodu, od którego dzieliło ich kilka kilometrów. Nie byli pewni, czy uda im się wsiąść na statek przed zajęciem Murmańska.
Pociąg z Belgami jedzie na wschód, mija Ural, na krótko staje w Omsku i rusza przez Czytę i Charbin do Władywostoku. Interesujące jest to, że czterech Belgów zdezerterowało i w Charbinie dołączyło do oddziałów atamana Siemionowa. Reszta 25 kwietnia 1918 roku zaokrętowała się na pokład amerykańskiego statku „Sheridan” i popłynęła do USA. W maju uczestniczą w paradach wojskowych w San Francisco, Chicago i Nowym Jorku.
W czerwcu żołnierze belgijskiego dywizjonu pancernego docierają wreszcie do portu Bordeaux we Francji. 15 lipca 1918 roku Autos-Canons-Mitrailleuses Belges zostaje rozformowany.
Podczas walk w Galicji w latach 1916-1917 zginęło 16 obywateli Belgii. Większość z nich została pochowana na cmentarzu Mikulinieckim w Tarnopolu.
Krzysztof Szymański
Tekst ukazał się w nr 5 (369), 16–29 marca 2021
Source: Kurier