„Artur od kaszy i od majtek”

Tak mówi o sobie Artur Deska, który w 2003 roku przyjechał z Polski do Drohobycza. Pozostał. 2 września w gronie przyjaciół – Polaków i Ukraińców – obchodził dwudziestolecie swojej wolontariackiej i socjalnej pracy w tym mieście.

Filozof, historyk, poeta, działacz społeczny. Jest też autorem „Nowego Kuriera Galicyjskiego”.

Bohdan Hud`, fot. Igor Rewaga / Nowy Kurier Galicyjski

– Artur Deska jest znaną postacią, wielką osobowością – stwierdził prof. Bohdan Hud’ z Lwowskiego Narodowego Uniwersytetu im. Iwana Franki. – To intelektualista, który łączy Ukraińców i Polaków tutaj, w Drohobyczu.

W oczekiwaniu na Mszę św. w farnym kościele w Drohobyczu rozmawiamy z Arturem Deską siedząc pod figurą św. Jana Pawła II.

– Jak Pan się znalazł w tym mieście? – zapytałem.

– Najpierw, jeszcze w Polsce, rozchorowałem się po wielu latach pracy w marketingu – powiedział. – Wylądowałem w szpitalu, miałem trochę czasu, żeby przemyśleć co mam robić dalej. Przeanalizowałem swoje dotychczasowe życie i stwierdziłem, że tym co naprawdę chcę robić jest praca dla innych, a nie dla pieniędzy. I tak zdecydowałem się jechać robić coś dobrego na Ukrainie. A że miałem kontakty z greckokatolickim Caritasem diecezji samborsko-drohobyckiej w Drohobyczu, zdecydowałem pracować tutaj. Dlatego, że chciałem robić rzeczy dobre – po pierwsze. Po drugie, chciałem robić coś co nie jest związane z pieniędzmi. Po trzecie, chciałem robić coś w środowisku ukraińskim. A po czwarte, w środowisku greckokatolickim, żeby pokazać, że na długo jeszcze przed tym co mamy dzisiaj, jest możliwa współpraca Polaka rzymskiego katolika wśród Ukraińców i grekokatolików. I tak jakąś minęło tych dwadzieścia lat.

ks. Mirosław Lech, fot. Igor Rewaga / Nowy Kurier Galicyjski

Z tej okazji w kościele parafialnym św. Bartłomieja w Drohobyczu została odprawiona Msza św. dziękczynna. Na jej zakończenie proboszcz ks. Mirosław Lech powiedział, że Pan Artur połowę swojego dorosłego świadomego życia poświęcił pracy wołontariackiej, socjalnej, właśnie tu, w Drohobyczu. – Człowiek, gdy pracuje, zdobywa majątek, ale praca Pana Artura polegała na tym, że nie zdobywał majątków tylko zdobywał ludzkie serca. Tą swoją pracą, swoją wiedzą, spotkaniami z ludźmi. I właśnie za to go cenimy. I lubimy – zaznaczył duchowny.

José Turczyk, fot. Igor Rewaga / Nowy Kurier Galicyjski

Długoletnia przyjaźń i współpraca łączy Artura Deskę z miejscowym działaczem społecznym José Turczykiem. W naszej rozmowie poprosił zaznaczyć, że właśnie Artur Deska nauczył tutejszych mieszkańców wolontariatu.

– Na Zachodzie wolontariat był znany, a na terenie byłego Związku Sowieckiego takiego wyrazu jak wolontariat nie było w ogóle – powiedział José Turczyk. – On przywiózł to słowo „wolontariat” do Drohobycza. Nikt nie wiedział co to jest i dlaczego. Zgromadził najpierw młodzież dla pracy z dziećmi z biednych rodzin. Znaleźliśmy w górach dom, gdzie można było je przyjmować. W miejscowości Długie starsze dzieci pracowały jako wolontariusze przy remontach dużego budynku, który wykorzystaliśmy do wychowywania dzieci młodszych.

Halina Dmytriw, fot. Igor Rewaga / Nowy Kurier Galicyjski

W tym czasie do wolontariatu w Drohobyczu dołączyła się też przedsiębiorczyni Halina Dmytriw.

– Zostałam wolontariuszką całkiem przypadkowo, podczas Rewolucji Pomarańczowej [2005 r. – przyp. red.], kiedy chciałam w jakiś sposób dołączyć się do wspólnej sprawy i nie wiedziałam, do kogo się zwrócić – wspomina. – Znajomi skierowali mnie do Caritasu. Artur Deska pracował tam z wolontariuszami, głównie z młodzieżą licealną. Wtedy zaczęliśmy działać razem. Na początku pomagaliśmy tym, którzy szli na Majdan. Przygotowywaliśmy kanapki, zbieraliśmy pieniądze w kościele i w cerkwi. A potem Artur zaangażował mnie w pracę z dziećmi z rodzin biednych i dysfunkcyjnymi. Prowadziłam warsztaty dla tych dzieci. Zbieraliśmy je w różnych szkołach, gotowaliśmy im jedzenie i prowadziliśmy z nimi zajęcia – śpiewaliśmy, tańczyliśmy, czytaliśmy. Bardzo lubiłam tę pracę, bo w tym czasie moja córka studiowała w Ameryce i bardzo za nią tęskniłam, więc oddałam tym dzieciom całe swoje serce i uczucia. Tak naprawdę przed Arturem nikt w Drohobyczu nie wiedział, kim są wolontariusze. To on zapoczątkował ruch wolontariacki w Drohobyczu i przyciągnął bardzo dużą liczbę dzieci. Teraz, kiedy rozmawiałam z jedną z wolontariuszek o tamtych czasach, powiedziała mi, że uratował wiele dzieci przed pochopnymi działaniami. Bo zaraz po szkole dzieci leciały do Caritasu, gdzie były różne ciekawe programy, szkolenia, zajęcia i zawsze było ciekawie nauczyć się czegoś nowego. Artur ma bardzo wielkie serce i całe swoje serce poświęcił dzieciom.

Zapytałem Artura, do ilu dzieci dotarł przez wolontariat i jak to zmieniło jego podopiecznych.

– Do ponad przeszło 500 dzieci – stwierdził. – To jest młodzież, która przeszła przez moje ręce. Oczywiście jedni byli bliżej, drudzy byli dalej, ale w większości jest to młodzież, która odniosła sukcesy. Zrobili studia, pracują. Znają języki, pracują w świecie, w Europie, w Stanach Zjednoczonych, w Kanadzie, w Polsce, w Ukrainie, w wielu miejscach. Oczywiście, że są również wypadki problematyczne, ale nieliczne. Natomiast znamienita większość to są ludzie, którzy zasługują na szacunek. I uważam, że to jest mój wielki sukces.

Przez dwadzieścia lat Polak i rzymski katolik Artur Deska pracuje w Caritasie grekokatolików ukraińskich. Czy udało mu się w jakiś sposób wpłynąć na poprawę relacji między Ukraińcami a Polakami?

– Na pewno po części tak, ale też nie jestem jakimś geniuszem czy kimś wielkim – mówi Artur Deska. – Ja jestem jak to zawsze nazywam: Artur od kaszy i od majtek. Czyli ten, które robi rzeczy małe i drobne, ale one wpływają na postrzyganie Polaków i Polski. Na przykład, weźmy te dzieci, które współpracowały ze mną, przychodziły do Centrum Wolontariatu Caritas. Jeździły do Polski, spotykały się z Polakami, uczyły się tego co to jest dobro, co to jest prawda, co to jest przyjaźń. I dzisiaj oni są przyjaciółmi Polski. Nie są takimi bezrefleksyjnymi, że wszystko co polskie jest dobre. Nie. Ale nie ma w nich jakiejś takiej złości, nienawiści, niechęci. Rozpatrują każdą sprawę logicznie, sensownie, w kategoriach przyzwoitości. Myślę, że częściowo udało mi się zmienić co mogłem. Tylko że znowu – nie chciałbym żeby wyszło, że było źle, a przyszedł Artur i jest dobrze. Tak nie jest. Na pewno na to składa się wiele, wiele osób, które pracowały tutaj, które pomagały, bo cóż ja? Ja sam niczego nie mogę. Bo gdyby nie Caritas Polska, nie Caritas w Gdańsku, gdyby nie przyjaciele z Warszawy, nie przyjaciele z Poznania, z Katowic, z Wrocławia, z Muszyny, to niczego by z tego nie było. Są to ludzie, którzy mają idee pomocy dla Ukrainy. Mają idee poprawy polsko-ukraińskich stosunków absolutnie nie za cenę tego, żeby na przykład mówić nieprawdę czy schlebiać komuś. Nie. Chodzi o to, żeby robić to w sposób uczciwy, prawdziwy i w pewnej takiej dobroci, życzliwości. I miejscowi ludzie to odczuwają i cenią.

Artur Deska również pomaga uchodźcom wewnętrznym oraz Tatarom krymskim. Często we współpracy z braćmi bonifratrami.

– A to też ja wspieram – mówi. – Właściwie to nasi przyjaciele wspierają ich z Polski, Kanady, Holandii… Ja jestem tylko takim listonoszem, jak to nazywam. Pośrednikiem. Takim miejscem, gdzie się schodzą kable, które dostarczają energię, i kable, które odbierają energię. Jestem takim łącznikiem miedzy tymi, którzy organizują pomoc, i tymi, którzy otrzymują. Tak się stało, że na początku wojny w Ukrainie, czyli w 2014 roku – bo ta wojna trwa już tyle lat, o czym wiele osób zapomina – grupa Tatarów krymskich prześladowanych na Krymie by uniknąć aresztowania, zesłania na wiele lat do obozów pracy, do więzień, przyjechała do Drohobycza. I tak jakoś udało się ich skupić dookoła mnie, dookoła Caritasu i pomagać im. Było na początku sto osób, teraz trochę mniej. To tak falami. Trochę przyjedzie, trochę wyjedzie gdzieś tam dalej. Potem znowu przyjadą i trzeba nimi się zajmować. Są to przeważnie rodziny wielodzietne. Wyobraźcie sobie, że ktoś przyjeżdża z czwórką dzieci i jedną walizeczką. Oni potrzebują wszystkiego. Po jakimś czasie to się zmienia, bo oni mają taką bardzo cenną cechę – nie siedzą i nie czekają jak ktoś im da, tylko starają się coś robić. Pracować, znajdować możliwości zarabiać pieniądze. Bardzo wiele razy, gdy udało się zorganizować jakąś pomoc dla Drohobycza – a ja do tych drohobyczan zaliczam również ich i chcę coś im dać – mówili mi, że może ktoś inny bardziej potrzebuje? Zawojowali moje serce, to jest takie piękne w dzisiejszych czasach.

Andrzej Jurkiewicz, fot. Igor Rewaga / Nowy Kurier Galicyjski

Dzisiaj trudno sobie wyobrazić bez Artura Deski miasto Drohobycz, w które on doskonale się wpisał.

– Z tych dwudziestu lat jego tutaj zamieszkania i aktywnej pracy, znam go może z dziewiętnaście – powiedział miejscowy reżyser, aktor i dziennikarz Andrzej Jurkiewicz. – Jego życie to nie tylko działalność społeczna, charytatywna, ale też kulturalna. Poznałem Artura gdy jeszcze byłem studentem i prowadziłem wtedy i teraz prowadzę Teatr Studencki „Alter”. Artur pomagał nam organizować wyjazdy ze spektaklami do Polski. Sam przyszedł, powiedział: „mogę pomoc”. On zawsze taki jest: „mogę pomoc”. Wszędzie gdzie się pojawia Artur, pojawia się pomoc i jakieś takie światło. To jest wielkie szczęście dla Drohobycza, że właśnie to miasto wybrał Artur. On jest wielkim drohobyczaninem. To jest Polak z ukraińskim sercem. On się doskonale tu wpisał.

z archiwum

Artur Deska jest zapraszany na polsko-ukraińskie konferencje naukowe. Uczestniczył w Spotkaniach Jaremczańskich i zapewnił, że przyjedzie też w tym roku.

– I właśnie takie osoby są bardzo potrzebne, bo rozumieją tak jedną, jak drugą stronę – stwierdził prof. Bogdan Hud` z Lwowskiego Narodowego Uniwersytetu im. Iwana Franki. – Artur jest człowiekiem wielkiego serca i łączy nasze narody. Zresztą nie tylko. Wiemy ile on zrobił dla Tatarów krymskich, którzy uciekli przed wojną na te tereny. A w kwestiach relacji polsko-ukraińskich on zasługuje na ogromny szacunek. Warto sobie przypomnieć, że kiedy robiliśmy lokalną uroczystość upamiętnienia 80. rocznicy zbrodni wołyńskiej, mimo stanu zdrowia, mimo zajętości przyjechał z Drohobycza do Lwowa i wziął udział w tych uroczystościach. Ja mu zawdzięczam osobiście bardzo wiele, bo kiedy piszę swoje prace, kiedy staram się przedstawić obiektywny obraz naszych relacji, zwłaszcza w latach II wojny światowej, to Artur służy ogromną pomocą. Pomaga mi, redaguje moje teksty, podpowiada. Zresztą ocienia te teksty ze strony czytelnika polskiego, i to jest dla mnie bardzo ważne. Nie wahałem się ani chwili przyjechać dzisiaj tu na tę uroczystość 20-lecia zamieszkania Artura Deski w sławnym Drohobyczu i mam nadzieje, że jeszcze 20-30 lat będziemy z nim tutaj spotykać się, współpracować i dla mnie byłoby ogromnym szczęściem jak najdłużej mieć kontakty z bratem Arturem.

Łewko Skop, fot. Igor Rewaga / Nowy Kurier Galicyjski

Długoletnia przyjaźń łączy Artura Deskę z Lewem Skopem, wybitnym artystą ze Lwowa, który też osiadł w Drohobyczu.

– Ciągle do niego przychodzę, rozmawiamy. Byliśmy wspólnie na Majdanie. Teraz połączyła nas Awdijówka, gdzie obecnie toczą się walki. Artur, pomimo choroby, pojechał do Awdijówki, żeby przekazać leki dla żołnierzy ukraińskich i pozostałej tam ludności cywilnej. Ta wojna jest mu bliska. Ostatnio choruje i wszyscy mówią, że powinien jechać do Polski na leczenie. A on zapytał: „Chcecie mnie stąd wypędzić?”. Martwimy się o niego. To Bóg posłał takiego Artura do Drohobycza, a to jest bardzo ważne.




fot. z archiwum Artura Deski

Znów wracamy do wspomnień z Majdanu.

– Czy wyczuwałeś wtedy, że dojdzie do takiej strasznej wojny? – zapytałem Artura.

– Nie – powiedział. – Ja w ogóle nigdy nie przypuszczałem, że przyjdzie mi dożyć czasów, kiedy znowu będzie wojna. Myślałem, że wojna to już historia. Naiwny byłem. Nawet na Majdanie. Bardzo chciałem, żeby Majdan zwyciężył, żeby Ukraina stała się normalnym państwem, ale taki przekonany stuprocentowo nie byłem. Liczyłem się również z tym, że mogą nas spacyfikować. To była bardzo ciekawa historia, bo ja brałem udział wcześniej w Pomarańczowej Rewolucji, która w efekcie doprowadziła do władzy prezydenta Juszczenki. A potem, jak prezydent Juszczenko zdecydował się przekazać stanowisko premiera Janukowyczowi, ja się bardzo rozczarowałem i powiedziałem sobie: Arturze, głupi jesteś, kolejny raz dałeś się oszukać. I nigdy więcej polityki. Ale kiedy moje przybrane dzieci, które wychowywałem w duchu patriotyzmu, uczciwości i prawdy, zostały pobite pod kolumną Niezależności na Majdanie, powiedziałem sobie: no tak, fajnie, jesteś jak trener, który rzuca dzieciaki do głębokiej wody, a sam stoi na brzegu. Wtedy w to wszystko się włączyłem.

– Zawsze możesz wrócić do Polski.

– Tak.

– Ale jesteś tutaj nawet w tych najtrudniejszych czasach. A jak będzie dalej?

– Do końca tu. To jest mój wybór i to jest moja decyzja. To jest moja służba. Ja tutaj służę. Jestem przekonany, że to jest moje miejsce, w którym powinienem być do końca. Powinienem robić to co robię. Mimo to, że jestem teraz chory, mam problemy z poruszaniem się, chodzę o kulach, mimo to widzę, że ciągle jestem potrzebny. W różnych sferach i w różny sposób. Cały czas jestem potrzebny. Ojczyznę to mam jedną. Zawsze powtarzam wszystkim, że w życiu prawdziwego mężczyzny są dwie kobiety, które powinien kochać. Pierwsza to matka. Tą matką jest dla mnie Polska. Ona mnie urodziła, wychowała, ukształtowała. Druga to ta, którą się wybiera – żona. I moją żoną jest Ukraina. To jest wybór mojego serca.

Konstanty Czawaga

Source: Nowy Kurier Galicyjski