Od kozackiego zimowiska do miasta

Polskie karty historii ukraińskiego południa

Dzięki polskiemu przedsiębiorcy Ignacemu Jasiukowiczowowi cicha ukraińska wioska Kamiańskie w ciągu ćwierćwiecza zamieniła się w potężne centrum metalurgiczne. Co to był za człowiek, który pod koniec XIX w. tak kardynalnie zmienił los tej miejscowości i rozsławił ją na całą Europę? Jak obecnie żyje Kamiańskie i czy pamiętają tu swego budowniczego? Autorka, będąc w obw. dniepropietrowskim, zainteresowała się historią miasta.



fot. Ludmiła Pryjmaczuk

Dymią kominy fabryk, dudnią pociagi i elektryczki, kursują tramwaje. Pomimo bliskości frontu i stałych alarmów, życie w tym przemysłowym ośrodku południa Ukrainy toczy się nadal. Nie wszyscy jego mieszkańcy domyślają się, że tu pośród stepu była mała osada. Według legendy założył ją kozak Kameon. Aby lepiej poznać przeszłość Kamiańskiego, liczącego obecnie ponad 200 tys. mieszkańców, ruszam do Muzeum historii miasta.

 

Dzięki fabryce wioska stała się miastem

Pod koniec XIX w. ludność Kamiańskiego, leżącego wówczas w Imperium Rosyjskim, trudniła się głównie rolnictwem. Boom budowlany w tej patriarchalnej miejscowości stał się możliwy dzięki doprowadzeniu tu Jekaterynosławskiej kolei żelaznej. W 1887 r. kompania akcjonariuszy „Południowo-Rosyjskie Dnieprowskie metalurgiczne Towarzystwo” zaczęła budowę odlewni żeliwa i walcowni szyn. Akcje towarzystwa w 40% należały do belgijskich, 33% do polskich, i 27% do rosyjskich akcjonariuszy. Do Kamiańskiego z Polski, wówczas również należącej do imperium Romanowych, przywieziono urządzenie do odlewania stali. Na posadę dyrektora przedsiębiorstwa zaproszony został znany wśród elity przemysłowej Polak Ignacy Jasiukowicz.

– Urodził się w Kownie, jego rodzina sięga korzeniami wieku XVII – opowiada Iryna Szapoczkina, kierownik wydziału naukowo-ekspozycyjnej działalności muzeum historii miasta. – Była to osoba o szerokiej wiedzy. Z wykształcenia był inżynierem-technologiem i doświadczonym menadżerem. W ciągu 14 lat dyrektorowania uczynił fabrykę potężnym zakładem pracy – produkowała 14% żeliwa, stali i wyrobów metalowych w całej Rosji. Akcje fabryki błyskawicznie rochodziły się na europejskich giełdach. A dzięki fabryce na miejscu kozackiej osady wyrosło miasto.

Osiągnięcia cywilizacji – robotnikom zakładu

Na początku działalności przedsiębiorstwa ludność Kamiańskiego liczyła nieco ponad 2 tys. osób. Po 25 latach mieszkało tu już 20 razy więcej – 40 tys. osób. Około 25 tys. ludności stanowili Ukraińcy, Białorusini i Rosjanie, a ponad 14 tys. – Polacy. Byli przeważnie urzędnikami w dyrekcji zakładu, inżynierami, mistrzami i wykwalifikowanymi fachowcami. Do miasta przybywali z rodzinami.

Ignacy Jasiukowicz dbał o swoich pracowników. Za jego czasów w okolicy zakładu metalurgicznego wyrosło unikalne osiedle – zupełnie nie podobne do robotniczych baraków.

– Gdy pod koniec XIX w. przybyło tu około 7 tys. Polaków i zaczęli budować fabrykę. Ukraińcy przyjęli ich gościnnie. Polacy umiejętnie wprowadzali tu kulturę europejską i wygody – opowiada przewodnik Lubow Aleksijewska. – Dla pracowników administracji wybudowano budynki zwane Górną Kolonią. Fachowi pracownicy zamieszkali na Dolnej Kolonii. Oba osiedla były bardzo nowoczesne: doprowadzono do nich prąd i wodociągi.

Oprócz budynków mieszkalnych mieściły się tu gmachy administracyjne, klub inżynierów, dom kultury, szpital zakładowy, który istnieje do dziś. Ozdobą Górnej Kolonii stał się kościół pw. św. Mikołaja, wybudowany z funduszy Jasiukowicza. Pierwsze nabożeństwo odbyło się w 1898 r., a za jakiś czas parafia liczyła już ponad 7 tys. osób.

Od ruin – do odbudowy

Statut miasta Kamiańskie otrzymało od Rządu Tymczasowego w 1917 r. – kilka miesięcy przed rewolucją. Wraz z przyjściem bolszewików w historii miasta zaczął się okres tragiczny. Więszość polskiej kadry urzędniczej poddano represjom, a część rostrzelano. Podobny los spotkał duchownych katolickich z kościoła św. Mikołaja. Proboszcza Ignacego Mickiewicza wraz z innymi aresztowanymi bolszewiczy utopili. Wprawdzie zdołał on uniknąć śmierci. Ostatni ksiądz Jakub Rozenbach został aresztowany i zesłany na Wyspy Sołowieckie i tam rozstrzelany. W 1929 roku światynię zamknięto – czekał ją los większości budowli sakralnych na Ukrainie w czasach sowieckich.

– Po zamknięciu kościoła umieszczono w nim klub, gdzie odbywały się tańce i inne zabawy – opowiada pisarz-krajoznawca, autor wielu książek o historii miasta Aleksander Słoniewski. – Ale nie to było najgorsze, bo sama budowla zachowała się wówczas w normalnym stanie. Po II wojnie światowej umieszczono tu komisję poborową. W tym celu kościół podzielono na kondygnacje. Umieszczono tu również stację obsługi technicznej samochodów. Aby do wnętrza świątyni mogły wjeżdżać auta, przebito wielką bramę i dobudowano podjazd. Krzyże z kościoła zrzucono jeszcze w latach 1930. i od zewnatrz już nic nie przypominało, że była to świątynia.



Boże Narodzenie 2022 w kościele, fot. Ludmiła Pryjmaczuk

Jak opowiada Aleksander Słoniewski, jego droga do kościoła rozpoczęła się w 1989 r. W tym właśnie czasie, on, potomek Polaka Jana Kalwasińskiego, który przyjechał do Kamiańskiego do pracy, zrozumiał, że musi odnowić kościół. Droga do zwrotu świątyni była ciernista. Ale we wszystkim, jak twierdzi Aleksander – była wola Boża. W trzy lata udało się zrobić praktycznie niemożliwe. W 1922 r. parafia otrzymała nowego proboszcza ks. Marcina Jankiewicza, a jednym z najgorliwszych jej parafian został, do niedawna ateista, Aleksander Słoniewski.

Dziś gotyckie wieże kościoła św. Mikołaja znów są ozdobą Górnej Kolonii, której większa część zachowała się do dziś. W 2003 roku wrócił tu jej budowniczy – imieniem Jasiukowicza nazwano jedną z ulic. Po jakimś czasie odsłonięto popiersie wielkiego Polaka. Społeczeństwo miasta utrzymuje stosunki z rodzinami dawnych urzędników zakładu, którzy obecnie rozsiani są po Europie. Dzięki temu udało się zgromadzić wiele unikalnych dokumentów z tamtych czasów. Jak twierdzą w Radzie miasta, Kamianskie kontynuuje współpracę z Polską.

– Pod koniec 2022 r. nasz teatr dramatyczny im. Łesi Ukrainki odwiedził z występami Płock. Przedstawiliśmy „Tartufa” i „Z Ukrainą w sercu” – mówi Natalia Iłłarioszyna, kierownik wydziału kultury Rady miasta. – Naszych aktorów w Polsce przyjmowano bardzo ciepło, mamy po wyjeździe wspaniałe wspomnienia. Obecnie odnawiamy nasze stosunki partnerskie z Kielcami.

Jak twierdzi Natalia Iłłarioszyna, odbyło się kilka spotkań on-line, podczas których spotkali się przedstawiciele władz obu miast. Omawiano na nich wspolne projekty w dziedzinie oświaty, kultury, gospodarki.

Ludmiła Pryjmaczuk

Tekst ukazał się w nr 6 (418), 31 marca – 13 kwietnia 2023

Source: Nowy Kurier Galicyjski